Darek Błaszczyk i pejzaże dźwiękowe

"Metafizyka radia"

W latach trzydziestych Witold Hulewicz, wielki twórca i propagator teorii radia artystycznego, ukuł pojęcie "teatru wyobraźni". Ta kontrowersyjna, jak na owe czasy teza, głosiła moc wyobrażeniową, jaką niosły ze sobą słuchowiska. Zamykając oczy, miały się nam przed "wewnętrznym okiem" ukazywać sekwencje obrazów. Wielu potem tę tezę obalało.

Pojęcie „teatru wyobraźni” zanegowali tacy teoretycy radia jak Leopold Blaustein, Józef Mayen, przesuwając nacisk na logocentryczny aspekt. A jednak coś jest na rzeczy. Teatr wyobraźni to pole pełne tajemnic i niedopowiedzeń. Mimo, że nie widzimy obrazów przez cały okres trwania spektaklu, często pojawiające się przestrzenie, zostają w naszej wyobraźni na długo. Mam kilka takich scen, które zasłyszane raz, kiedyś, zostały we mnie do dziś. To niesamowity skarb słuchowiska. Nie jest w stanie takiego wrażenia oddać żadne medium „wizualne”.

Hulewicz otworzył pole do długiego dialogu nad estetyką, psychologią i sensem odbioru radiowego. Twórczość Darka Błaszczyka od jej zarania zwraca moją szczególną uwagę, bo tu po raz kolejny doszły do głosu tendencje „wizualne”. Ten twórca przybył do radiowego teatru ze świata filmu. Jego pierwsze słuchowisko zrodziło się właściwie z niezrealizowanego scenariusza filmu „Dom wesołej starości” – nagrodzonego na początku XXI wieku w Cannes. Tak powstał „Pensjonat” – jedno z najoryginalniejszych słuchowisk, jakie słyszałem w ciągu kilku ostatnich lat w radiu. Zostało ono nagrodzone główną nagrodą na Festiwalu Nowe Słuchowiska 2009. Festiwal ten, mający wyłonić nowe postaci teatru radia, wniósł świeżą jakość do słuchowisk. Błaszczyk w swoich „utworach muzycznych” łączy klasyczny liryzm i wierność słowu z nowatorską warstwą muzyki i dźwięków. Jak to jest „słyszeć obrazowo” ilustruje znakomicie pastelowy świat dźwięków, jakie wyczarował Błaszczyk w studiu z Andrzejem Izdebskim, twórcą muzycznej oprawy „Pensjonatu”. Ten świat pełen halucynacji, w jakie wpadamy z głównym bohaterem, wytworzył głębie pełną bardzo sugestywnych obrazów. Błaszczyk w jednym z wywiadów podkreślał: „Sugerowanie obrazów dźwiękami ma miejsce nawet w filmie. Jak byłem mały słuchałem teatru w radiu, to tak naprawdę nie zapamiętałem treści, ale obrazy, jakie wykreowali realizatorzy. Wielką uwagę zwracam na muzykę, która też kreuje obrazy, ma w sobie taką siłę”. W jednej z pierwszych scen „Pensjonatu” pojawia się wspomnienie z dzieciństwa, gdzie nasz bohater, Piotr, bawi się na zalanym słońcem i kałużą podwórku:

Piotr: A to jest podwórko moich rodziców na Bielanach. Jaki blask! Świeci jakieś dziwne słońce… Wszystko zatopione jakby w krystalicznej wodzie… I ja. Mały ja.
Słychać śmiech małego chłopca, jego radosne okrzyki i chlapanie wody.
Mały Piotr: Waasyyl! Waasyyl! Chodź na dwór! Widzisz to? Waasyyl?! Wyjdziesz?!
Wasylek: Nie mogę.
Mały Piotr: No chodź!!! Widzisz tę wodę? Jest super! Chodź tutaj!
Wasylek: Nie mogę. Mama mi nie pozwoliła
Mały Piotr: Zobacz, piasek i woda! Jak nad morzem! Widzisz to?
Wasylek: Widzę, ale nie mogę.
Mały Piotr: Boisz się? Ty głupku…
Wasylek: Boję.
Mały Piotr: Wasyl! Wasylek! (słychać, jak szaleje, chlapiąc się w wodzie) Wasylek, nie chowaj się!
Nagle pojawiają się bardzo dziwne, mroczne dźwięki, znika cały ambient – ptaki, woda etc.)
Mały Piotr: Mamo! Moje ręce się psują. Mamo, boję się. Mamo, pomóż mi! Moje ręce są stare…

Całe słuchowisko wciąga jak żywioł, jak fale morskie, których dźwięk kończy spektakl. Od kałuży nasza wyobraźnia biegnie do bezkresnego akwenu wodnego, dziecięce podwórze rozrasta się w trudny do zaakceptowania i niezrozumiały świat. Piotr nie wie, czy jest już starcem, czy może młodzieńcem. Kto wie – może perspektywa podwórka jest tu tą właściwą? Czy my w ogóle w sztuce powinniśmy szukać właściwego czy swojego? Oto jest pytanie. Zastanawiałem się niegdyś, czy nie można tego spektaklu traktować jako przekazu terapeutycznego. Wizje, które rozciągają się przed słuchaczem, mogą być codziennymi obrazami, które widzą schizofrenicy. Wypukłe oczy jedynie odbijają obrazy. Ucho jest bardzo chłonne, ponieważ wprowadza dźwięki do środka i zamyka wrota tej przestrzeni za sobą.

W głowie tworzy się biblioteka pełna szufladek, niczym u Daliego, z wieloma zapamiętanymi pejzażami.

Po „Pensjonacie” Darek Błaszczyk zrealizował w Teatrze Polskiego Radia bardzo różnorodne teksty. Zaczął sięgać po utwory z różnych zakątków kulturowych. „Emile Cioran. Z życia permanentnego samobójcy” – to było studium myśli jednego z bardziej kontrowersyjnych filozofów i estetyków XX wieku. Błaszczyk wykreował tam, ponownie
z Izdebskim – niczym Rudnik w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia – spektakl
z muzyką konkretną, pełną zabiegów z kreowaniem przestrzenności. To spektakl bardzo osobliwy, dochodzą tam do głosu myśli kulturowo odległe, swoisty synkretyzm, który Błaszczyk będzie kontynuował w następnych spektaklach. Powstaje liryczna, pełna mroźnego i wietrznego pejzażu „Jaskinia” według opowiadania Jewgienija Zamiatina. W końcu ubiegłego roku, Błaszczyk zrealizował wspólnie z Jackiem Hałasem utwór „Zegar bije” – łączący w sobie refleksję vanitas rodem z średniowiecza, gdzie elementy chrześcijańskie
i pogańskie przeplatają się migotliwie jak dźwięki. Fabuła staje się jedynie szkicem do ukazania wielorodności pejzaży dźwiękowych, jakie niesie ze sobą tematyka śmierci. Jako ciekawostkę podam, że to słuchowisko będzie reprezentować polską radiofonię na festiwalu Prix Marulic. „Zegar bije” został także zakwalifikowany do finału tegorocznych „Dwóch Teatrów”. Na początku tego roku Błaszczyk zaadaptował dla radia omawianą już przeze mnie sztukę „Zimny bufet”. Trudny to był w odbiorze spektakl, wymagający dużego zaangażowanie intelektualnego od słuchacza.

A tak oto sam Darek Błaszczyk opowiada nam o swojej przygodzie z teatrem radia:

Janusz Łastowiecki: "Pensjonatu" słuchało się hipnotycznie. Czy radio może znaleźć dogłębniejszą drogę do psychiki odbiorcy?

Darek Błaszczyk: Wydaje mi się, że tak. Radio, podobnie jak muzyka mocno działa na wyobraźnię, a nawet czasem dosłownie "wytwarza obrazy" w głowie słuchającego. Przede wszystkim daje możliwość płynnego i sugestywnego przechodzenia od akcji zewnętrznej do wejścia w strumień świadomości bohatera (czy bohaterów) w sposób dużo bardziej wiarygodny niż w filmie. Ale z drugiej strony w filmie fabularnym, czy video art czasem udaje się osiągnąć podobną "hipnotyczność", czy "transowość", że podam tu pierwsze
z brzegu przykłady filmów Tarkowskiego, Antonioniego, a ze świata sztuki: Billa Violi, Józefa Robakowskiego, etc...

JŁ: W jednym z powiedział Pan "Mam new age za uszami". Czy z tego też wynika synkretyzm jako autorski sposób na przenikanie się dosłownego z pozaracjonalnym? W "Emilu Cioranie", "Zegar bije" wyraźnie czuć tę kulturowo - estetyczną różnorodność inspiracji.

DB: Ta wypowiedź była ironiczna, bowiem "new age" to może nie do końca moja bajka, ale rzeczywiście różnorodność inspiracji i tematów to jest to, co pociąga mnie w Teatrze Polskiego Radia... Powiem inaczej. W radio interesuje mnie wytwarzanie magii dźwięków,
a za ich pomocą i za pomocą tekstu… magii obrazów. Teatr radiowy daje możliwość pracy ze świetnymi tekstami i znakomitymi aktorami, a na dodatek proces produkcyjny jest dużo krótszy i prostszy niż w filmie, zatem dotykanie różnorodnej tematyki, inspiracji i przede wszystkim eksperymentowanie wydaje mi się dosyć naturalne. Poza tym forma radiowa, przez swoje "niedopowiedzenie", pozwala mi rzucać się na pewne tematy, których realizacji w filmie chyba bym się jeszcze nie podjął...

JŁ: Festiwal Nowe Słuchowiska rozpoczął dla Pana przygodę z teatrem radia. Czy wcześniej śledził Pan już ten gatunek i co dała Panu ta kilkuletnia współpraca z Teatrem Polskiego Radia?

DB: "Śledził" to za dużo powiedziane. Oczywiście pamiętam Teatr Polskiego Radia z dzieciństwa. Jako dziecko bardzo często byłem chory, i wiele "obrazów" - właśnie obrazów - ze słuchowisk radiowych z tamtych lat pamiętam do dziś… "Traktat o manekinach" z prozy Schulza, "Egipcjanin Sinuhe" Waltariego, jakieś niesamowite słuchowisko o Georgu Traklu… Chaotyczne strzępy tych nagrań pamiętam do dziś. Później – szczerze mówiąc - miałem jedynie świadomość, że Teatr Polskiego Radia cały czas istnieje i coś tam się dzieje, ale nie śledziłem jego działalności. Jakoś po 2000 roku, kiedy zaczynałem przymierzać się do filmu (a miałem już wtedy ponad 10 lat doświadczeń z muzyką i w ogóle dźwiękiem) myślałem przez jakiś czas, żeby zrobić dla radia jedną z najważniejszych dla mnie książek czyli "Rękopis znaleziony w Saragossie”" Jana Potockiego. Nawet prowadziłem jakieś rozmowy z Jerzym Mazollem na temat muzyki do tego słuchowiska, ale w końcu nic
z tego nie wyszło. Parę lat później własnym sumptem przygotowałem z kompozytorem Andrzejem Izdebskim (i aktorami Łukaszem Garlickim, Arkiem Jakubikiem oraz Filipem Przybylskim) demo jednego odcinka adaptacji powieści "Mały palce Buddy” Wiktora Pielewina - i wtedy nawet ktoś w Trójce zainteresował się tym projektem, ale i ta realizacja rozeszła się po kościach. Paradoksalnie, w ramach Festiwalu Nowe Słuchowiska wyreżyserowałem fragment niezrealizowanego scenariusza filmowego "Dom wesołej starości" (pod tytułem "Pensjonat") czyli film, literatura, radio i muzyka nieustannie mi się przenikają. A co mi dała współpraca z TPR? Hmmmm… przede wszystkim najbardziej cenię sobie możliwość współpracy ze znakomitymi aktorami -podpatruję ich i uczę się od nich bardzo dużo. Poza tym mam tu dosyć dużą swobodę tematyczną i możliwość adaptowania świetnych tekstów. A to są doświadczenia bezcenne.

JŁ: Czy zgadza się Pan bardziej z pojęciem słuchowiska jako "teatru wyobraźni", gdzie umysł wizualizuje nam świat przedstawiony, czy raczej stoi po stronie logocentryków, którzy słowo stawiają na pierwszym miejscu, niekoniecznie doceniając walor wyobrażeniowy?

Oczywiście zdecydowanie bliższy jest mi "teatr wyobraźni", ale to chyba zależy od tekstu. Wyobrażam sobie realizacje, w których ważny tekst i genialni aktorzy w zupełności wystarczą i przykują uwagę słuchacza.

JŁ: Jak wygląda praca nad tekstem słuchowiska? Czym się różni od tworzenia tekstów dla czytelników. Ostatnio zrealizował Pan dla radia "Zimny bufet". To trudny tekst i dostosowanie go do odbioru wyłącznie awizualnego było skomplikowanym zapewne zadaniem?

DB: Przede wszystkim staram się traktować materiał na słuchowisko jako utwór. Utwór dźwiękowy. To jest trochę jak w muzyce współczesnej tzw. "muzyka konkretna" - jeśli się nad tym dłużej zastanowić to wszelkie dźwięki są jakąś formą muzyki. Poza tym przyznam szczerze, że myślę o słuchowiskach w sposób bardzo filmowy - muszę "zobaczyć" obrazy
o którym mam opowiedzieć.  Przede wszystkim eliminuję z tekstu elementy i sytuacje, które nie będą czytelne dla słuchacza. Poza tym staram się usłyszeć w głowie daną scenę zanim zacznę ją realizować i jeśli coś brzmi fałszywie wyrzucam to albo dookreślam dźwiękiem. Niektóre teksty są rzeczywiście niewygodne do adaptacji radiowej, ale w sumie im trudniejsze zadanie tym ciekawsze wyzwanie.

JŁ: Czy są jakieś najbliższe plany, jeśli chodzi o współpracę z Teatrem Polskiego Radia? Chodzi Panu po głowie jakiś nowy tekst?

DB: Czekam na premierę „Madame de Sade” Yukio Mishimy. Wyreżyserowałem w zeszłym roku adaptację tego dramatu w znakomitej obsadzie (m.in Karolina Gruszka, Grażyna Barszczewska, Marzena Trybała, Anna Cieślak, Ewa Dałkowska), ale z tego co wiem nadal ciągną się niestety rozmowy w sprawie praw do tekstu. Obecnie pracuję nad adaptacją przejmującej książki Wassilija Grossmana "Wszystko płynie". Na końcówkę roku planuję prawdopodobnie "Salome" Oskara Wilde'a. No i oczywiście chętnie zrobiłbym coś polskiego - nie koniecznie współczesnego - ale jeszcze nie wiem co to będzie...

Janusz Łastowiecki
Dziennik Teatralny
17 kwietnia 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...