Dębica stolicą oper Moniuszki

Rozmowa z Pawłem Adamkiem

Wszyscy, począwszy od reżysera, chórzysty po solistów, operatorów, nie mają podpisanej żadnej umowy, wszyscy robimy to, bo po prostu to lubimy, bo chcemy. Chcemy po prostu stworzyć coś, co nam da satysfakcję. Ja zawsze mówię do swoich wykonawców: „Słuchaj, nie dostaniesz za to pieniędzy, ale jedyną satysfakcję jaką będziesz z tego mieć, to jak odsunie się kurtyna, zobaczysz po sufit pełną salę". I tak się dzieje do dziś.

Z Pawłem Adamkiem, pomysłodawcą opery w Dębicy, dyrygentem i pedagogiem rozmawia Maria Piękoś-Konopnicka z Dziennika Teatralnego.

Maria Piękoś-Konopnicka: Spotykamy się w szczególnych okolicznościach: trwa Rok Moniuszki, dębicka inicjatywa operowa obchodzi 20-lecie. Z tej okazji po latach wracacie do Verbum nobile – dlaczego akurat ten tytuł?

Paweł Adamek: - To było tak – w 2000 roku po raz pierwszy wymyśliliśmy, że w Dębicy spróbujemy sił, jeżeli chodzi w ogóle o operę. Wtedy wybór padł na "Verbum nobile" ze względu na to, że to jednoaktówka Moniuszki, że to jest opera polska i że udźwigniemy ją ze względu na libretto i na wykonanie. Natomiast nikt się nie spodziewał, że przez 20 lat co roku będziemy wystawiać opery. Jak skończył się nam pomysł na wystawianie oper moniuszkowskich – bo w zasadzie mamy już wszystkie jego opery w repertuarze z wyjątkiem "Paria" – to sięgnęliśmy po repertuar światowy. Mamy na swoim koncie "Nabucco", "Carmen," "Napój miłosny", "Wesele Figara", "Zemstę nietoperza" i "Skrzypka na dachu". I przyszedł rok moniuszkowski, a jednocześnie 20-lecie naszych przedsięwzięć, i wymyśliliśmy, że zamkniemy to dwudziestolecie klamrą, czymś, od czego zaczęliśmy. Ze względu na Rok moniuszkowski i to, że pierwszą operą było "Verbum nobile", postanowiliśmy ją wskrzesić po 20 latach. Po drugie robimy to w zupełnie nowej inscenizacji. Libretto zachowujemy oczywiście w oryginale, ale jeszcze na dodatek do niego, żeby wzbogacić tę naszą operę, wstawiliśmy wątek ochronki sióstr służebniczek, ze względu na to, że zawsze w naszych przedsięwzięciach szukamy jakichś elementów naszego środowiska. Siostry zakonne mają w Dębicy swój dom generalny, w tym roku mają też swoją kapitułę – wybór nowych władz zakonu – i chcieliśmy pokazać życie ochronki dzieci według reguły bł. Edmunda Bojanowskiego [twórcy zakonu Sióstr Służebniczek – przyp. red.], którymi się siostry opiekują. Opera jest dodatkowo rozbudowana: wstawiłem jeszcze cztery pieśni Stanisława Moniuszki ze "Śpiewnika domowego", także to libretto powstało większe, rozszerzone. Zaprosiłem do współpracy aktorów, którzy przez te dwadzieścia lat ze mną współpracowali, stąd też dopisaliśmy inne role, które się w libretcie Chęcińskiego znajdują. Będzie to większa grupa artystów na scenie: jak co roku wystąpią moi chórzyści, orkiestra Państwowej Szkoły Muzycznej i miejscowy balet. Od wielu, wielu lat te opery przygotowują ci sami ludzie: reżyserem jest mój siostrzeniec Jakub Bulzak pochodzący i przyjeżdżający do nas z Nowego Sącza, realizujący nasze pomysły; także pracownicy Domu Kultury „Mors" zajmujący się nagłośnieniem i światłem, scenografią – nasz miejscowy plastyk Wacław Jałowiec, nauczyciel plastyki w Dębicy. Choreografią w tym roku zajmą się osoby, prowadzące na co dzień zespół „Gryfici", który w tym naszym spektaklu wystąpi i zatańczy mazura ze Strasznego dworu. Tak jak mówiłem, ze względu na Rok Moniuszki chcemy pokazać więcej muzyki kompozytora. Myślę, że to będzie widowisko bardzo atrakcyjne, urozmaicone, ciekawsze. Mam nadzieję, że nasz jubileusz 20-lecia, jak również rok 200. rocznicy urodzin Moniuszki, będzie w Dębicy w sposób szczególny uświetniony.

A jak z perspektywy czasu, po dwudziestu latach wraca się do takiego tekstu [do „Verbum nobile" – przyp. red]: czy faktycznie z zamiarem dokonania kategorycznych przeróbek?

- To wszystko są sentymenty. Ja się nie spodziewałem, że jak wymyślę dwadzieścia lat temu coś, co w zasadzie nie jest dla amatorów... Szukaliśmy sposobu, jak uczcić rok jubileuszowy – 2000 – bo wszyscy go czcili, na różne sposoby. Ja także chciałem go w kulturze dębickiej jakoś uczcić. Myśmy do tego roku 2000 robili różnego rodzaju widowiska, takie „sklejki" poezji, literatury: stąd jakieś pieśni, stąd kawałek opery, z tamtej... To były takie scenariusze pisane przez nas, nigdy nie było jednego, wielkiego dzieła. Wymyśliłem wtedy, że spróbujemy swoich sił właśnie w operze ze względu na to, że jestem muzykiem, mam możliwości wykonawcze: swoje chóry, orkiestrę, chciałem z tymi ludźmi wspólnie przygotować to jedno wielkie przedsięwzięcie. I wtedy padło na "Verbum nobile". Okazało się, że to nam się udało, że dwa lata pracy nad tą operą przyniosły efekt, dębiczanie chętnie obejrzeli. Apetyt rósł w miarę jedzenia, z roku na rok wymyślaliśmy następne, ja myślałem, że rok, dwa i po wszystkim. Jak przeszliśmy przez "Straszny dwór" i "Halkę" to już wiedziałem, że dajemy radę, że zapał ludzki jest bardzo duży do realizowania tego typu przedsięwzięć. Sam byłem zaskoczony, że to się w ogóle udaje. Jak sobie dzisiaj pomyślę, że w 2008 roku wystawiliśmy "Nabucco", zaśpiewały cztery chóry, że operę, którą ogląda się w telewizji... To jest nie do pomyślenia, że zrobili to amatorzy, a jednak zrobili.

W 2009 roku była „Carmen".

- Carmen była w 2009 roku z okazji 10-lecia, wielkie dzieło światowe, też nam się udało i wszyscy mówili, że było przepięknie. Trzeba podkreślić, że wszystko zawsze śpiewaliśmy w języku polskim, pomimo, że to są opery obcojęzyczne: włoskie, francuskie, niemieckie. Ponieważ nie znalazłem tłumaczenia włoskiej opery Verdiego "Traviaty", musiałem ją przetłumaczyć na język polski, oczywiście przy pomocy różnych materiałów, dostosowałem tekst do nut i wykonaliśmy to dzieło również w Dębicy. Więc jak okazało się, że sobie radzimy to stwierdziłem, że to jest coś naturalnego w tym, że przychodzi maj i my „musimy" coś wystawić. A sentymentalnie wracając po dwudziestu latach do "Verbum nobile", słysząc tę muzykę, przypominam sobie te wszystkie próby, które odbyliśmy razem. Mamy foldery zebrane razem i przypominam sobie, jak ci wszyscy młodzi ludzie, z których niektórzy do dzisiaj grają ze mną, dwadzieścia lat temu stawiali pierwsze kroki. Do dzisiaj są ze mną razem, że wytrwali przy mnie. To znaczy, że ta nasza mobilizacja i chęć pracy jest tak duża, że było warto.

20 lat temu opera w Dębicy kojarzyła się wyłącznie z wyjazdami do Krakowa, Warszawy; miasto nie miało tradycji ani operowych, ani teatralnych, więc wystawienie opery wydawało się dość karkołomnym przedsięwzięciem.

- Tak, ja się w ogóle zastanawiałem, czy ktoś to przyjdzie obejrzeć. Przede wszystkim to było wystawienie totalnie amatorskie do tego stopnia, że głównymi bohaterami byli chórzyści. Na scenie po raz pierwszy pojawił się Kamil Pękala – altowiolista, który grał w orkiestrze. W ostatniej chwili jeden z solistów odmówił współpracy. Podczas próby z orkiestrą powiedziałem, jaki mam problem, i wszyscy mówili: „To niech Kamil spróbuje!" i Kamil, będący uczniem liceum muzycznego w Rzeszowie w klasie altówki, postanowił się nauczyć partii solowej. Głos miał dobry. Okazało się, że to mu pomogło zrobić karierę zawodową – jest dziś zawodowym śpiewakiem, a zaczął w „Verbum nobile", u mnie na scenie. Mamy wielu artystów, którzy grają główne role w operach we Wrocławiu, w Bytomiu, w Warszawie, a zaczynali w Dębicy w moich przedsięwzięciach. Nigdy nie kojarzono Dębicy z operą. Miałem taką sytuację: graliśmy „Straszny dwór" w pałacu koło Krosna. Występ był w niedzielę, a w sobotę był ogólnopolski zjazd lekarzy. Ustawialiśmy scenografię w tym pałacu, pewni państwo spacerowali wokół pałacu i widzieli plakat opery. I słyszę rozmowę małżeństwa: „Popatrz, tutaj będzie jutro Straszny dwór". „A jaka to opera przyjeżdża?" czytają; mówią: „Z Dębicy". Pani mówi do tego pana: „To w Dębicy jest opera?" On odpowiada: „Widocznie jest". Mój przyjaciel tak mnie właśnie śmiesznie wita: „Witam dyrektora opery narodowej, chwilowo przeniesionej do Dębicy!". W maju zamieniamy Dom Kultury ["Mors" - przyp. red.] na teatr operowy i robimy to profesjonalnie: są plakaty, foldery, scenografia przygotowana, wszyscy wiedzą, że w maju w Dębicy jest opera, przyjeżdżają do nas „drzwiami i oknami", próbują zdobyć zaproszenia, bilety na występy, bo wiedzą, że warto tu być.

Na pewno też dlatego, że opery w Dębicy charakteryzuje niski próg dostępu: zaproszenia są za darmo.

- Tak, ja nie sprzedaję biletów ze względu na to, że środki zdobywane na te przedsięwzięcia są to pieniądze pozyskiwane, po drugie nie chciałbym na tym zarabiać: w statucie Dębickiego Towarzystwa Muzyczno-Śpiewaczego mamy zapisane propagowanie i krzewienie kultury bez działalności dochodowej. To budzi zdziwienie, że pieniądze, które wydajemy są przeznaczone tylko na produkcję opery, czyli scenografię, kostiumy, na to, co musi kosztować. Natomiast wszyscy, począwszy od reżysera, chórzysty po solistów, operatorów, nie mają podpisanej żadnej umowy, wszyscy robimy to, bo po prostu to lubimy, bo chcemy. Chcemy po prostu stworzyć coś, co nam da satysfakcję. Ja zawsze mówię do swoich wykonawców: „Słuchaj, nie dostaniesz za to pieniędzy, ale jedyną satysfakcję jaką będziesz z tego mieć, to jak odsunie się kurtyna, zobaczysz po sufit pełną salę". I tak się dzieje do dziś.

Czy w ciągu tych dwudziestu lat udało się zauważyć zmianę w mentalności mieszkańców? Pamiętam, jak się mówiło dwadzieścia lat temu, że jak do teatru, to trzeba jechać do Krakowa, do Tarnowa, do Rzeszowa, że daleko, że drogo...

- Z Dębicy zawsze jest daleko – co tu dużo mówić. Żeby pojechać do teatru do Krakowa, albo gdziekolwiek, to trzeba najpierw zdobyć bilet, np. zamówić elektronicznie, albo pojechać i zakupić, a jak jadę, to nie jadę sam, tylko z kimś. Czasami jest bariera finansowa, bo nie tylko dojazd: trzeba mieć swój samochód, bo jak się w teatrze kończy spektakl np. o 22:00 to czym tu wrócić – pociągów o tej porze to już nie ma i to już jest przedsięwzięcie, jeżeli ja jadę z kimś, to muszę kupić ten drugi bilet, czy nawet ten trzeci. Gdy z młodzieżą z liceum bardzo często jeździłem do Opery Krakowskiej, to ze cztery autokary jechały – tyle było osób chętnych. Chciałem pokazać dzieciom operę w ramach kształcenia muzycznego, w ramach Wiedzy o Kulturze – i myślę, że w Dębicy rzadko kto wsiada w samochód i jedzie specjalnie na spektakl operowy – może częściej do filharmonii do Rzeszowa, jest bliżej. Natomiast jak uczyłem jeszcze w pierwszej klasie liceum, pytałem zawsze w pierwszej klasie: macie zadanie domowe. Proszę zapytać rodziców, który z nich był w operze, na czym i kiedy. Na za tydzień. Potem pytałem się, kto odrobił zadanie, no to podnosili rękę i takie było śmieszne powiedzenie: „Mama powiedziała, że jak chodziła do liceum, to była na "Traviacie" z panem profesorem". I często taka osoba była jeden jedyny raz w operze, gdy była w liceum. Dzisiaj nie podejrzewam, że ktoś wybrał się sam. Natomiast tutaj wiem, że raz w roku, w maju, jeżeli taką muzykę lubi i chciałby ją zobaczyć, to może tu przyjść i my taką muzykę, taką sztukę, mu pokażemy.

Coroczne spektakle w Dębicy są dowodem na to, że bez profesjonalnej infrastruktury scenicznej, profesjonalnych pracowni, zaangażowanych aktorów „na etacie" to nie jest żadna bariera do zrobienia takich przedstawień.

- Oczywiście, tu trzeba przede wszystkim chęci i zapału. Ja swoim aktorom, solistom występującym w całej Polsce – bo w „Verbum nobile" będą artyści z Krakowa, Rzeszowa, Łańcuta, Zawiercia, oczywiście też z Dębicy – mówię: „Wchodzisz w to? Chcesz zaśpiewać, chcesz się pokazać? Masz ochotę? Chcesz spróbować swoich sił?" I chętnie w to wchodzą, bo to jest jedyna okazja, żeby wejść na scenę i pokazać swoje możliwości, więc tu nie ma sprawy, tylko trzeba tych ludzi znaleźć, zachęcić. Tak samo przy produkcji: także trzeba tylko chcieć. Jeżeli moja chórzystka umie szyć i jest zawodową krawcową, to jak jej dam materiał uszyje mi stroje według projektu. Plastycy, nasi nauczyciele, z którymi się znam, są przeze mnie także zachęcani: „jest okazja pokazać wasze możliwości, umiejętności, pokaż, że to ty zrobiłeś, niech rodzice uwierzą, że ty jesteś prawdziwym artystą, nie tylko wykładowcą, nie tylko kredę masz w ręce i długopis, tylko, że to jest twoje dzieło, że ty tą scenografię wykonałeś." Tak samo młodzi adepci, którzy uczą się grać w szkole muzycznej na instrumentach – to często jest jedyna okazja, żeby spróbowali swoich sił, jeżeli kończą Szkołę Muzyczną, to żeby nie zostawili swoich instrumentów na szafie, tylko przychodzili na regularne próby przez cały rok i nutka po nutce, fraza za frazą, uczyli się ze mną tej trudnej sztuki muzycznej. Ale okazuje się, że jest to do zrobienia, tylko trzeba chcieć i mieć pomysł. Mamy kalendarz tak wypracowany na cały rok, żeby 1 września, gdy rozpoczyna się rok szkolny wszyscy wiedzieli, co ich czeka na koniec roku w maju, są rozpisane próby.

Każdego roku w pracę nad operą jest zaangażowanych dużo ludzi: od uczniów poprzez studentów, osoby pracujące, aż po osoby na emeryturze. Jak się ogarnia taką grupę ludzi?

- No właśnie tutaj zbierają się właśnie dzieci, które będą występować jako dzieci ochronkowe. Pracowały przez cały rok, ćwiczyliśmy z nimi. Ale na scenie, w chórze pojawią się także osoby, które mają ponad osiemdziesiąt lat i śpiewają w chórze przez lata, nie wyobrażając sobie, że nie będą mogły wyjść na scenę, pomimo że słabiej się poruszają, głos może też jest już nieco niepewny, ale oni chcą wziąć udział w tej operze. Pani Elżbieta Janowska-Moniuszko, praprapraprawnuczka Stanisława Moniuszki, która mieszka w Warszawie, już dwa razy nas odwiedziła tu w Dębicy (przyjedzie także na "Verbum nobile") i gdy będąc wcześniej już na "Halce", zobaczyła w trzecim akcie, jak z kościółka po nieszporach przy niedzieli wychodzili górale – wyszło bez przesady ponad sto osób, od małych dzieci po starsze osoby, niemal całe dębickie środowisko artystyczne zjednoczone na scenie – to podziwiała, że pojawiła się cała wieś od najmłodszego do najstarszego. Wszyscy ubrani w stroje góralskie. To była bardzo wzruszająca scena: wychodzili z kościółka i tak szli, prawie bez końca.

Myślę, że nie przesadzę, jeżeli powiem, że takim nieformalnym patronem opery w Dębicy jest Stanisław Moniuszko.

- Tak, od niego zaczęliśmy. Mamy wystawione prawie wszystkie jego opery, nawet takie, których prawdopodobnie nawet w Polsce nie było, których nikt nie widział, jak np. "Jawnutę" czy "Nowy Don Kichot, czyli sto szaleństw", do której Aleksander Fredro napisał tekst, a Stanisław Moniuszko – muzykę (taka krotochwila, bardzo ciekawa i śmieszna). My to wystawiliśmy, chociaż było trudne do zdobycia i do ułożenia w całość, bo w różnych bibliotekach znajdowały się fragmenty, które złożyliśmy w całość. Gdy pani Elżbiecie Janowskiej-Moniuszko wręczyłem płytę z nagraną "Jawnutą", to powiedziała, że ona słyszała o tym tytule, ale nigdy o całości, dopiero Dębica pokazała tę operę. Przyjeżdżali tu ludzie z Krakowa, którzy mówili, że mieszkają po drugiej stronie opery, ale żeby zobaczyć "Jawnutę", musieli przyjechać do Dębicy. Więc zaczęliśmy od Moniuszki, skupiliśmy się na nim, a gdy zabrakło jego utworów, zajęliśmy się dziełami opery światowej. Ale wracaliśmy: wznowiliśmy "Halkę", "Straszny dwór", "Flisa" – oczywiście w nowych inscenizacjach, a w tym roku wznawiamy "Verbum nobile", bo trudno, aby w roku moniuszkowskim nie zagrać jego opery.

Dwadzieścia lat już minęło – co teraz? Na pewno są już jakieś plany?

- Zobaczymy, jak to wszystko będzie wyglądało, bo mamy nową infrastrukturę, nowy Dom Kultury [MOSiR przeszedł niedawno gruntowny remont – przyp. red.], więc trochę zaczynamy wszystko od nowa. Ja też tak testuję wśród wykonawców, wśród publiczności, co chcieliby zobaczyć za rok. Bardzo się ludziom spodobał musical: nasze widowisko oparte na "Skrzypku na dachu", które miało wielkie powodzenie. Jestem namawiany, że skoro w tym roku opera, to może co drugi rok tak odchodzić od „dużej sztuki" i robić coś lżejszego. Jestem namawiany, zwłaszcza przez młodszą część chóru i orkiestry, żeby wejść w musical, być może będzie to "Jesus Christ Superstar", bo takie propozycje też padają. Młodzież zbiera już materiały i starają się pomóc mi w przygotowaniu, bo trzeba wypożyczyć tekst, materiał nutowy – od tego zawsze zaczynamy. Jeżeli mam dostęp do danego materiału, to potem łatwo to zrealizować.

___

Paweł Adamek - dyrygent chórów i orkiestry Państwowej Szkoły Muzycznej w Dębicy, twórca kultury, pomysłodawca opery w Dębicy, pedagog, dyrektor Szkoły Podstawowej.

 

Maria Piękoś-Konopnicka
Dziennik Teatralny Kraków
9 maja 2019
Portrety
Paweł Adamek

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia