Defekacja Rozrywki

"Bierzcie i jedzcie" - reż. Monika Strzępka - Teatr Rozrywki w Chorzowie

Oczekiwany spektakl duetu Paweł Demirski i Monika Strzępka "Bierzcie i jedzcie" w Teatrze Rozrywki to kolejna porażka tej sceny. Może warto zastanowić się, dlaczego ostatnio w repertuarze tego renomowanego teatru coraz więcej pojawia się nieudanych propozycji?

"Frank V", którym Rozrywka otwierała ten sezon, to niewypał, ale "Bierzcie i jedzcie" to już obstrukcja. Gdyby nie świetny, ale kameralny spektakl, "Dwa ukochania" do sonetów Szekspira, trzeba by było zacząć trąbić na alarm. Ale zanim zatrąbię, spróbuję powalczyć z obstrukcją - może w przyszłości uda się jej uniknąć, a wtedy nie trzeba będzie alarmować.

Cechą wyróżniającą twórczość Demirskiego i Strzępki jest prowokacja. Prowokacją przecież sztuka stoi nie od dziś. Nie dziwi więc, że już tytuł spektaklu nią jest - "Bierzcie i jedzcie" to przecież ewangeliczne przesłanie z ostatniej Wieczerzy Pańskiej, które wybrzmiewa podczas każdej chrześcijańskiej mszy świętej. Ale to nie jedyne szarganie świętości, z jakim mamy tu do czynienia.

Spektakl toczy się w jelicie grubym, a jego główny temat to zdrowe - niezdrowe odżywianie oraz diety, za pomocą których próbuje się walczyć ze zmorą współczesnego społeczeństwa, jaką jest nadwaga. W towarzystwie o jedzeniu można dyskutować, w końcu gotowanie to sztuka kulinarna, a o sztuce na salonach się rozmawia nie od dziś. W dobrym towarzystwie o trawieniu i defekacji jednak się nie mówi, to temat dobry do przedyskutowania z lekarzem czy dietetykiem. Demirski i Strzępka programowo dobrego towarzystwa unikają, a jak już muszą się w nim pojawić, to ostentacyjnie przychodzą na salony w dresach. Nic zatem dziwnego, że przygotowując "Bierzcie i jedzcie" poszli tropem surrealistycznego filmu "Widmo wolności" Luisa Bunuela sprzed czterdziestu lat, w którym społeczne zasady zostają odwrócone. Tam podczas przyjęcia wytworni goście siedzą wokół stołu na sedesach i rozmawiają o filozofii, zaś jedzą w ustronnym miejscu, bo jedzenie, w odróżnieniu od wypróżniania się, jest czynnością wstydliwą. Humor Bunuela jest wyrafinowany, choć czerpie soki z fizjologii, czego nie można powiedzieć o Demirskim i Strzępce.

W "Bierzcie i jedzcie" cały świat przesłania goła dupa, a wszystkie muzyczne akordy są niczym wobec głośnego pierdnięcia, jakie ona wydaje, wydalając na oczach publiczności wielką kupę. Dosłowność "metafory" powoduje zażenowanie.

Prapremierę tego "dzieła" poprzedziły liczne wywiady, w których artyści ze swadą opowiadali o jego genezie i wykładali ideę tego spektaklu. Nie od dziś mam takie wrażenie, że im więcej twórca mówi o tym, co chce swym dziełem przekazać, tym mniej satysfakcji ma widz, który przychodzi obejrzeć to, co mu tak zawzięcie reklamowano. I przeczucie, wsparte tym doświadczeniem, mnie nie zawiodło.

Gdybym była dyrektorem Dariuszem Miłkowskim, po prostu nie dopuściłabym do premiery "Bierzcie i jedzcie". Dlatego, że spektakl ten to po prostu hucpa. I nie chodzi tu o szokowanie formą i tematem, z których słynie ta para teatralnych twórców, a o cos, co nazywamy rzemiosłem teatralnym, a którego w "dziele" tym po prostu zabrakło.

"Położnice szpitala św. Zofii" - pierwszy zrealizowany na scenie Teatru Rozrywki spektakl Demirskiego i Strzępki, był otwarciem jakiś nowych drzwi. Musical społecznie zaangażowany, publicystyczny - to była świeża propozycja. Chwaliłam wówczas dyrektora Dariusza Miłkowskiego za odważną decyzję wystawienia tamtej sztuki, ale też wskazywałam na jej niedoskonałości. Pisałam w listopadzie 2011 roku na łamach "Śląska": "Dramaturgię mają tylko niektóre sceny, ale całość już jej nie posiada. Artyści nadużywają nadmiernej ekspresji, większość artykulacji - i tych mówionych i tych śpiewanych - to po prostu wrzask, jakby autorzy inscenizacji chcieli na materię teatru przełożyć Krzyk Muncha. To powoduje, że trzyipółgodzinne wieloobsadowe widowisko nuży".

Twórcy "Bierzcie i jedzcie" nie wyciągnęli wniosków z tamtej przygody, wręcz przeciwnie, zamiast rozwijać się, cofnęli się w twórczym rozwoju. "Bierzcie i jedzcie" to nie sztuka, ale zaledwie jej zamysł, nieporadnie przełożony na język teatru. W tekście panoszą się banały i króluje grafomański bełkot, na scenie triumfują zaś stare, zgrane pomysły, niewybredne żarty i pusty wygłup. Akcja - jeśli w ogóle taka jest - toczy się niemrawo, nie ma tempa ani zwrotów. Dzieło to na pewno nie jest musicalem, a songi i piosenki są okropne, na szczęście dla uszu jest ich - jak na muzyczne dzieło - mało.

Widz marzy o tym, by to ponad trzygodzinne pseudowidowisko się jak najszybciej skończyło. Ten, który wytrwa do końca, wyjdzie z Rozrywki ze zgagą. Demirski ze Strzępką pokazali bowiem gołą dupę publiczności, w efekcie czego nastąpiła defekacja Teatru Rozrywki. Żenada i tyle.

Danuta Lubina-Cipińska
Śląsk
12 marca 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia