Demi Mooreg

"Hrabina Batory" - reż. Wiktor Rubin - Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach

"Hrabina Batory" duetu Janiczak-Rubin to spektakl udany, ale nierówny, a na nierównościach widać, kto trzyma się najlepiej. Joanna Kasperek i Agnieszka Kwietniewska, bo o nich mowa, dubbingują w nim gorszy oryginał, który odgrywa się za ich gorsetami. Sztukę rozpisaną na bon moty, parafrazy i polemiki, ale pozbawioną życiodajnego zgiełku poprzednich odsłon tryptyku - "Joanny Szalonej" i "Carycy Katarzyny".

Taktyką jest gra z kontry. Uwieszona na gimnastycznych kółkach Kwietniewska udaje niedostruganego Pinokia - w kontrze do własnej roli Joanny Sz. Jolanta Janiczak - w kontrze do przekrwionej legendy hrabiny - zdrapuje seryjną morderczynię zastępując ją blaknącą kobietą współczesną, co starzeje się niechcący, otoczona przez świtę z niebieskiego komunikatora i niedokończone sezony "Orange Is The New Black". Reżyseria Wiktora Rubina wyciąga powbijane wcześniej zagwozdki za pomocą kilku minut pustego śmiechu albo paru pełnych worków. Tłuc je można bejsbolem, w ramach kontrolowanego katharsis, kiedy to tłuką je aktorzy i wolontariusze z widowni. Tłuką tak, jak tłucze się obżartego kleszcza, którego napompowała nasza bomba zegarowa zwana ciałem - im bliżej wyzwolenia, tym bardziej boli.

Chwilami rozbraja ją widmo bezwiednie pięknej Śnieżki (6-letnia Bogna Żłobińska). Pomyka sobie ona po scenie, niczym mimowolny Demi Mooreg, w "nastroju nieprzysiadalnym" do bieżącej melancholii wyznaczającej harmonogram zamku w Čachticach. Obgryza nawet zatrute jabłko, ale umrzeć nie może, bo jest w naszej świadomości zbyt duża. Żyć też nie, bo jest częścią wiecznego "wczoraj", za małą do odnotowania podczas transmisji na żywo. Wciska bohaterów kijem, ma nad nimi kontrolę, bo każdy chciałby ją beztrosko podjeść, lecz nie zjeść; być nią, lecz zachować przywileje własnego ego. Swoim urokiem konstytuuje obsesje Elżbiety; rozumiemy, czemu ten oddychający wór pod oczami, hrabina Batory, w biernej furii strąca ze sceny wiadro pilotów telewizyjnych/biletów na kiermasz wizerunku. Ale jednocześnie, swoim oderwaniem od rzeczywistej ości, wysyła ją Śnieżka do izolatki. Nie za sadyzm, psychopatię albo krzyki dziewcząt. Za polowanie na króliczka z Krainy Czarów.

No, bo o czym ta Batorowa właściwie marzy? O niestarzeniu się? O powrocie młodości nawiniętej na kasetę z "Goonies"? Bez sensu, bez sensu, bez sensu - wtedy ślepy goni głuchego, a siara siłuje się na rękę z kwasem. Bardziej chyba bierze ją elektryzująca atmosfera wiecznego debiutu, utracona na rzecz trasy koncertowej z okazji 30-lecia zespołu jednego przeboju. Nikt już nie lubi tak, jak lubił. Nie czeka tak, jak czekał. I nie wygląda tak, jak wyglądał. Tylko nad jedną z tych rzeczy książka telefoniczna daje nam fikcyjną kontrolę. Wystarczy sporządzić umowę o dzieło podpisaną jadem kiełbasianym. W innym przypadku "please do not touch the screen", następuje załamanie komunikacji. Pokazuje je szkic relacji z miąższczyzną - "zdezaktualizowanym" zdobywcą w gaciach, wydeptującym na scenie kolejne frustracje.

Twórcy, uciekając przed banałem, wycięli z krajobrazu melodie o wypiciu 650 dziewic, miłosnych zawodach i ciekawskich pytaniach rangi "skąd zło?". Fajnie, z jednej strony, bo o tym mają pisać wkładki historyczne w gazecie codziennej. Z drugiej - po co, w takim razie, odmurowywać hrabinę Batory? Bez całego jej horroru na DVD? Znowu wpadanie w kontrowanie.

A publiczność potraktowana z kontry sama zaczyna oglądać taki spektakl z kontry. Majtać opinią, zbliżać, oddalać, mrużyć, wytrzeszczać, żeby półtorej godziny później wyjść w letnio-jesiennym wymieszaniu. "Hrabina" momentami przypomina esej mówiony - błyskotliwy, bogaty w znaczenia, ale zbyt wycofany. Przyjemniej obgadać za plecami niż przeżyć w cztery oczy. Napisana antycarylicą Batory woła o więcej niż stenogram z depresji oraz kilka ciekawych tąpnięć scenicznych z udziałem Agnieszki Kwietniewskiej i Joanny Kasperek - dwóch wspaniałych aktorek, kart przetargowych "Hrabiny Batory".

Dłoń odsuwająca sukienkę, diabli grymas, zabawa nudą - klasa światowa, naprawdę.

- Uciskanie przypomina mi, że jeszcze żyję. - mówi podczas zdejmowania gorsetu Klara-Kasperek. Jakby w imieniu całego spektaklu.

Grzegorz Rolecki
www.wici.info
24 września 2015

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia