Diabli nadali

"Diabeł" - reż. Radosław Rychcik - Teatr Współczesny w Szczecinie

Nie oglądałem serialu "Miasteczko Twin Peaks". Piszę o tym, nie żeby się tłumaczyć, ani też by się wywyższać wobec tych, którzy go oglądali. Wiem, iż było ich wielu. Wiem również, że mieli z tego powodu sporo przyjemności, bo ów serial - stylowy, przełamujący konwencje i ciekawy artystycznie - zwłaszcza na tle dzisiejszej produkcji - był swego rodzaju arcydziełem. Ale go nie oglądałem i już.

Nie jestem więc pewnie dobrym widzem "Diabła" Radosława Rychcika, który swój najnowszy spektakl - jest jego scenarzystą i reżyserem - przygotował w dużej mierze na bazie "Miasteczka..." właśnie; wywodząc z tego serialu główne wątki i większość postaci. Nie sądzę jednak, by to, że filmu Davida Lyncha i Marka Frosta nie znam, a więc i nie przejąłem się nim nigdy, powinno ważyć na tym, jak mi się podobał spektakl. Bądź co bądź dzieło osobne, a nie sequel czy prequel serialu. Podobnie zresztą, jak nie powinien na ów odbiór mieć wpływu fakt, że akurat inne filmy obecne w "Diable" - "Egzorcystę" i "Lśnienie" - widziałem i cenię jako widz.

Dlatego pierwszym zarzutem wobec spektaklu jest, że nie broni się sam - w oderwaniu od kontekstów. Zbyt uwikłany - nawet, gdy się nimi bawi - w narracje z tych klasycznych dziś kryminałów i horrorów. Zgoda, główną rolę grał w nich Lęk, a więc emocja uniwersalna, ale postacie bohaterów i ich wzajemne relacje odgrywały tam przecież rolę nie mniejszą. Tak więc to, że Rychcik czyni z nich punkty odniesienia do swej inscenizacji, a zarazem podkreśla swój do nich dystans, sprawia, iż jego przekaz staje się równie nieczytelny, jak powody jego fascynacji.

A zaczyna się rzecz interesująco i w duchu wcześniejszych przedstawień młodego twórcy (ur. 1981) - znanego już w Polsce z oryginalnych prób własnego głosu i cenionego. Że wymienię "Versusa" Brechta i "Samotność pól bawełnianych" Koltesa - przedstawienia świeże, pomysłowe, śmiało testujące różne konwencje, a przy tym inspirujące. I tym razem Rychcik stara się widza zachęcić do współpracy - podsuwając mu jego własne wyobrażenia o teatrze, ulubione artystyczne smaki, ale i prowokując go, wytrącając z bezpiecznego odbioru.

Kiedy przed spektaklem, w progach teatru, witają nas elegancko, wieczorowo ubrani aktorzy (Adam Kuzycz-Berezowski, Michał Lewandowski, Tomasz Nosinski), możemy się domyślać, że spektakl się już zaczął. I że zaprowadzą nas oni nie tylko na widownię, ale i na scenie umieszczą. Oczywiście w przenośni, bo mowa tu o scenie będącej naszą wspólną przestrzenią kultury. Wytyczonej przez nasze kulty ("kultowość" to dziś wartość najwyższa) i tabu, wyrosłe z naszych strachów i obsesji. I faktycznie, trójka aktorów - konferansjerów i prologusów, by użyć terminu z dziejów sceny - wygłasza przed zaciągniętą kurtyną długą, celowo wydłużającą oczekiwanie widza tyradę na temat tychże oczekiwań oraz relacji między światem sztuki a rzeczywistością. Tyle że ryzykowny ów balans na linie - rośnie nie tylko zniecierpliwienie publiczności, ale i jej apetyt na coś ekstra - choć w pełni świadomy, nie opłaci się w sumie przedstawieniu.

Wejście w scenerię serialu - mieszkanie rodziny Palmer, której przedstawicielka Laura (Joanna Matuszak) była w "Miasteczku..." tajemniczą ofiarą tajemniczej zbrodni - i spotkanie z jego postaciami, uchwyconymi w paru gestach i grymasach, mających groteskową intensywność koszmaru - sprawia iż całość szybko zastyga w dziwnej, manierycznej i pretensjonalnej zarazem formule. Akcja nie tyle dzieje się, co sączy - repetycjami, epizodami - klimat zagęszcza się, oko mruga od dymu aluzji, postaci i wątki snują się po scenie. Owszem, są chwile - znaki - nakreślone ostrą i zarazem zabawną kreską; a wspomniana Laura, Sarah - Iwony Kowalskiej i Reagan - Grażyny Madej, przeniesiona tu z "Egzorcysty" upiorna dziewczynka, budzą nadzieję na stylistyczny zwrot, jaśniejszy kontrapunkt tego mroku, lecz spektakl grzęźnie coraz bardziej w wysnutych z siebie mgłach i sztucznych pajęczynach.

Niby to sceniczny, ironiczny esej o źródłach Zła w nas samych i jego odbiciach w masowej kulturze. Tyle że ton, z jakim wygłasza się do publiczności pustawe dość monologi (postaci tylko pozornie wchodzą ze sobą w jakieś relacje, a dialogują jedynie z widzem) - pół patetyczny, pół sarkastyczny - uniemożliwia rozpoznanie intencji autorów spektaklu. Nie wiemy, czy poklepują nas po ramieniu, z kpiącą, protekcjonalną wyższością, czy próbują nas poruszyć. Chcąc obudzić ze snu (koszmaru), w jakim się znaleźliśmy - my, odbiorcy popkulturowej Grozy, łakomi jej równie mocno, co i odrzucający (nieszczerze) współudział w tej okrutnej zabawie.

Domyślam się, że spektaklowi przyświecała ta druga intencja. A szyderstwa z Diabła - w którego wciela się jako serialowy Bob - wyraziście, acz na granicy karykatury - Arkadiusz Buszko - jakiego hodujemy w sobie, miały zachęcać do refleksji o naszym przerażającym świecie.

Cóż by jednak miało być tej refleksji owocem? To, że nasze strachy są na naszą (marną) miarę? Że na zawsze pozostaniemy dziećmi, drżącymi przed tym, co nam podsuwa demonizowana atrakcyjnie rzeczywistość? Że nasza hipokryzja (lubimy się bać, uwielbiamy nurzać w czarnej toni) jest równa naszej diabelskiej naturze? Nie wiem. "Diabeł" nie zachęca zresztą do szukania odpowiedzi na owe pytania, bo nie potrafi ich postawić. Przypominając zaś chwilami autoparodię, tworzy między sceną a widownią nie tyle pomost, ile emocjonalną barierę.

Zdarza się natomiast, co stwierdzam z przykrością, że sam przekracza granice - dobrego smaku i kultury teatralnej. Monolog Madej jako Reagan - dwunastolatki - proszącej, by ją ktoś przerżnął, bo jest... chora na raka, miał być pewnie bolesną prowokacją, budzącą w nas wstyd - z powodu naszych sekretnych tęsknot, lecz budzi jedynie zażenowanie tym, co widzimy i słyszymy. A wykorzystywanie na scenie prawdziwego dziecka - w roli, mówiąc najdelikatniej, ryzykownej (m.in. wymienia ono krwawiące, żywe serce na gumę do żucia) - budzi mój sprzeciw.

Sugestywny, oniryczny kształt przedstawienia nie chroni go, niestety, przed inną refleksją: diabli nadali tego "Diabła", który tak się śmiesznie nadął, że aż strach.

ADL
Kurier Szczeciński
25 października 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia