Diva, malarz i Scarpia, przed którym drżał cały... Wrocław!

"Tosca" - reż. Pierre-Jean Valentin - Opera Wrocławska

Wśród wielu oper, dziejących w różnych okresach i miejscach jest kilka takich, które historia i geografia określa bardziej niż inne. Jedną z nich jest „Tosca”, w której brzmią echa napoleońskich bitew i pieśni triumfalnych, a kolejnym ważnym bohaterem staje się Rzym. Tropem rekonstrukcji miejsc i odnalezienia rzymskiego ducha we Wrocławiu poszli twórcy plenerowej wersji Puccinowskiej opery.

Akt pierwszy, który wg libretta rozgrywa się w kościele św. Andrzeja della Valle, toczy się w Katedrze św. Marii Magdaleny. To tu zawiązują się wątki historii i przedstawiani są bohaterowie. Niestety, w pełnym zaangażowaniu się w historię divy Toski, jej ukochanego malarza i bezwzględnego policjanta Scarpii przeszkadza akustyka kościoła oraz usytuowanie miejsca akcji przy ołtarzu głównym, który jest dobrze widoczny tylko z pierwszych rzędów. Jednak świątynia stwarza możliwości inscenizacyjne, które w tradycyjnym teatrze nie byłyby aż tak widowiskowe. Wyjątkowe wrażanie robi Te Deum, śpiewane przez idący w procesji główną nawą chór. W tym czasie Scarpia wchodzi na ambonę. To najlepsze teatralne rozwiązanie w całej bardzo tradycyjnej inscenizacji. Baron na ambonie nie tylko przejmuje rolę kapłana, który z wysokości wypowiada swe bluźniercze słowa, ale też w widoczny sposób pokazuje swoją wyższość nad tłumem ludzi. Góruje nad nimi władzą, pozycją i pychą, zawłaszcza miejsce święta dla swoich celów, a to wszystko na podwyższeniu dzięki któremu w całym kościele jest najbliżej Boga.

Pałac Farnese, w którym rządzi Scarpia, „gra" Opera Wrocławska. I na jej scenie niepodzielnie rządzi baron. Drugi akt jest popisem Mariusza Godlewskiego w roli szefa policji. Postać Scarpii jest przedstawiona w nieco inny sposób niż widzowie mogli przywyknąć. Scarpia Godlewskiego nie jest lubieżnym starcem, który nie potrafi trzymać namiętności w ryzach, jest eleganckim, zdystansowanym taktykiem, który zawsze osiąga swój cel. Jedna z operologicznych teorii mówi, że gdyby Don Giovanni nie został ukarany przez Komandora i obiecał, że się zmieni i rozpocznie nowe życie, stałby się kimś w rodzaju Scarpii, zachowującym pozory, na pokaz bogobojnym i sprawiedliwym w rzeczywistość zaś przekupnym i zdeprawowanym łajdakiem. Godlewski, który nota bene śpiewał na wrocławskiej scenie Don Giovanniego, idzie tym tropem, jego Scapia jest spokojny, chłodny od czasu do czasu poprawiający białe mankiety, bo przecież przywykł zawsze zdobywać to, czego żąda. Taki jest też wokalnie, śpiewa elegancko, bez taniej grozy, za to inteligentnie podkreślając wszystkie ciemne strony. Nie jest brutalem, gwałtownikiem, jest dużo niebezpieczniejszy, bo z wyrachowaniem korzysta z opanowanej do perfekcji sztuki manipulacji. Wszystkie spiski odbywają się w pokoju, którego scenografię zaprojektował Ryszard Kaja, pokoju urządzonym z gustem i smakiem, wypełnionym książkami i sporym globusem. Bez wątpienia Scarpia nie jest tylko zbirem z krwią na rękach, jest łajdakiem z klasą. Kontrastem do tej postawy jest Tosca, nerwowo chodząca po scenie, nie mogąca znaleźć sobie miejsca pod czujnym wzrokiem swego oprawcy. Gdy klęcząc śpiewa modlitewne Vissi d'arte(ani przesadnie wyciszone, ani nadmiernie przeszarżowane i emocjonalne) baron jest do niej odwrócony plecami i pije wino. Dystans między bohaterami skraca się właściwie tylko w ostatniej scenie, której kulminacją jest zamordowanie Scarpii. Tak kończy ten, przed którym drżał cały Rzym.

Wzgórze Partyzantów wizualnie świetnie nadaje się do przedstawienia scen z Zamku św. Anioła. Dramatyzmu dodają punktowe światła, które to skupiają się na dwójce zakochanych, to snopami biegną po niebie i między kolumnami śledzą zbiegłą morderczynię. Wreszcie, po samobójczym skoku Toski, czerwone światło zalewa schody.

Usytuowanie scenerii trzeciego aktu pod gołym niebem, w pobliżu ulicy, której odgłosy ciągle pozostają w tle, wymusiło na artystach użycie mikrofonów. I prawdopodobnie kłopoty z nagłośnienie były winne temu, że w pewnym momencie dobrze grająca, pod batutą Tomasza Szredera orkiestra, a zwłaszcza smyczki, zaczęła mieć kłopoty. Być może również winą nagłośnienia i odsłuchów była nieszczególna interpretacja najpiękniejszej tenorowej arii opery E lucevan le stelle . Śpiewający dość nosowym głosem Nikołaj Dorożkin tracił tempo, a w ostatniej części zupełnie się rozstroił intonacyjnie. Tenor poprawił się w duecie O doce mani, w którym z kolei kłopotów nie uniknęła śpiewająca do tej pory dobrze i aktorsko przekonująca Tosca, Sarah Vardy. Ale takie niebezpieczeństwo niesie występ pod gwiazdami, które w jedną z najkrótszych nocy czerwcowych stanowiły atrakcyjne dopełnienie spektaklu.

Plenerowa „Tosca" jest na pewno wydarzeniem ciekawym i dobrze zorganizowanym (widzom przechodzącym do kolejnych miejsc akcji towarzyszyli przewodnicy w kostiumach z epoki, z dużymi latarniami). Pomysł na takie wykorzystanie przestrzeni, reżyserię Jeana Pierre'a Valentina zaadaptował Adam Frontczak, choć niosący pewne akustyczno- wizualne komplikacje i ograniczenia okazał się trafiony. Publiczność z zaciekaniem śledziła losy bohaterów tej jednej z najbardziej krwawych oper w historii. Muzyka Pucciniego kolejny raz pokazała swoją siłę oddziaływania na emocje widzów, a melodramatyczny horror o pięknej śpiewaczce, której pierwszą teatralną odtwórczynią była boska Sarah. Bernhardt, okazał się ponadczasowy i kolejny raz dowiódł, że nie potrzebuje inscenizacyjnej woltyżerki i potrafi wzruszyć w różnych miejscach i wielu dekoracjach.

Katarzyna Wojtaszak
dla Dzienika Teatralnego
27 czerwca 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...