Dla kogo ten Czechow?

Siostry Prozorow dnia dzisiejszego to kobiety zaniedbane i zmęczone, źle ubrane i uczesane, brzydkie, tym brakiem atrakcyjności, który sprawia, że kobieta staje się niewidzialna.
Dom sióstr Prozorow dawno nie ma już nic wspólnego z salonami. Znajduje się na peryferiach miasta i życia. Stoi zapewne w jednej z tych dzielnic, do których strach się zapuszczać samemu. Reżyser umieścił go na samym niemalże skraju sceny, na kilkunastu metrach kwadratowych. Jest duszny i klaustrofobiczny. Można się w nim gnieździć, ale z pewnością nie wygodnie żyć. Można się w nim upić, ale z pewnością nie oddychać. Nad tym niby - mieszkaniem zwisa ogromna, nieprzyjazna przestrzeń, mieniąca się seledynami, zieleniami i różami, niczym odblaskami neonów wielkiej metropolii. Wszystko jarzy się nienaturalnie i niezdrowo. Wielkie zielone arkady dookreślają to miejsce. Oto znajdujemy się na dworcu, w jego poczekalniach. Dla Maszy, Olgi i Iriny poczekalniach wiecznych. Bohaterowie pozbawieni zostali czechowowskiego ciężaru metafizycznego, tragizmu całkiem serio i tej śmiesznej nieświadomości swojego żałosnego położenia. Nie wierzymy im ani przez moment, kiedy mówią, że niegdyś żyli inaczej. Nie wierzymy też w ich pseudonaukowe teorie. Historiozofie Tuzenbacha i dywagacje Wierszynina wypowiadane są bez przekonania. Są bełkotem znudzonego pijaka, który mówi coś tylko po to, by być zauważonym w dyskusji. Chyba nawet nikt spośród nich nie wierzy we własne słowa. Wszystko jest tu mdłe, miałkie, bez sensu. Słowa są jedynie absurdalną atrapą duchowego i intelektualnego życia. Atrapą tak jak dom trzech sióstr, który zżera ziejąca z zewnątrz pustka. One są przezroczyste. Dla życia i świata wokół. Zatraciły moc kreacji. Olga ma poczucie straconej szansy, jest samotna totalnie, niemalże na kolanach błaga o jakikolwiek ochłap męskiego uczucia, Masza próbuje nasycić się miłością, efemerycznym romansem z Wierszyninem, Irina decyduje się na małżeństwo tylko po to, by wyrwać się z prowincji. Żadnej z nich się nie udaje. Wszystko, co mogłoby się wydawać czyste i piękne, świeże i zbawiające od świata, w którym żyją siostry Prozorow, zostaje zszargane przez ten świat właśnie. Jest to miejsce, gdzie nie ma wytchnienia, gdzie wciąż czeka się na łaskę pozornego ukojenia, które przynosi wódka, a o wydarzeniach tragicznych można i trzeba szybko zapomnieć. One są nieszczęśliwe, są samotne, są niespełnione. Są wreszcie oszukane. Nikt nie zarzuci im braku działania, w "One" to świat uniemożliwia kreację, to życie układa mało zabawne scenariusze, wobec których człowiek już nic nie może. Idealizowana przeszłość jest jedynym sposobem na egzystencję. Kobieta jest tu zupełnie nieporadna, jest zapomniana. Na ten świat może szukać remedium w miłości, która jeszcze bardziej zniewala, w pracy, która jedynie wykańcza, w dzieciach, które nie są w stanie wypełnić życia bogatą treścią. Ale tylko te kobiety właśnie są w stanie dostrzec w tym świecie pęknięcia, jałowość i bezsens odwiecznego porządku. Mężczyzna nie potrafi ich uszczęśliwić, wybawić, ale bez niego świat jest niemożliwy, tylko on jest w stanie dać im nadzieję. Spektakl Moniki Pęcikiewicz, mimo dość swobodnej adaptacji samego tekstu, to esencja dramatu Czechowa. Czas został maksymalnie rozciągnięty, przedstawienie wlecze się tak ospale, jak pełne bierności jest życie domu sióstr Prozorow. Aktorzy nie spieszą się, pozwalają mówić pauzom i bezruchowi. Siedzą, na chwilę wstają, by przejść całą scenę i znów siedzą, siedzą, siedzą... Wielu spośród widzów nie wysiedziało. Wyszli w antrakcie. Wszechogarniająca na scenie nuda paraliżuje, jak się okazuje, również widownię. Dla kogo jest więc ten Czechow? W dobie szybkiego montażu, kolorowych i agresywnych obrazów hipnotyzujących nas z ekranu telewizora, w dobie sms'ów, błyskotliwego i lapidarnego skrótu, Czechow ze swą, rzec by się chciało, rozlazłą akcją, wydaje się być zupełnie nie na miejscu. Ale przecież - teatr jest sztuką niemożliwą bez widza. Dla kogo jest więc ten Czechow? "One" nie mają najmniejszych szans stać się spektaklem "dla wszystkich". O graniu "pod publiczkę" nie ma tu mowy. Pęcikiewicz stworzyła przedstawienie elitarne, w tym sensie, że zakłada ono znajomość zaadaptowanego tekstu. Bez tego bowiem, wiele kwestii, jak choćby tajemnicza nowina, którą przynosi Czebutykin, a która nie zostaje wypowiedziana, może pozostać niejasnych. Pęcikiewicz odmawia uczestnictwa w uprzejmym klepaniu widza po postmodernistycznej główce. To ona i "One" zapraszają do dyskusji, na całkowicie własnych, teatralnych warunkach. Jest to spektakl, na który zacni poloniści nie powinni zabierać hurtem klas gimnazjalnych. Jest to spektakl, który wymierza policzek teatrowi kabaretowemu i rozrywkowemu, teatrowi chwytów i dobrze sprzedającej się tandety. Teatrowi, który niczego od widza nie wymaga. Teatr Polski we Wrocławiu, Scena im. J. Grzegorzewskiego Anton Czechow "One" przekład: Artur Sandauer adaptacja i reżyseria: Monika Pęcikiewicz dramaturgia: Janusz Margański scenografia: Karolina Benoit opracowanie muzyczne: Monika Pęcikiewicz, Aleksander Chudobin instrumenty i kompozycja w I akcie Sambor Dudziński projekcje i reżyseria światła: Karina Kleszczewska Obsada: Olga - Bożena Baranowska, Irina - Kinga Preis, Masza - Halina Rasiakówna, Natasza - Anna Ilczuk, Pani Alinka - Jadwiga Skupnik, Wierszynin - Wiesław Cichy, Kołygin - Stanisław Melski, Aleksy Pietrowicz Fiedotik - Michał Mrożek, Rhode - Michał Opaliński, Andrzej Prozorow - Tadeusz Szymków, Iwan Czebutykin - Andrzej Wilk, Solony - Maciej Zabielski, Tuzenbach - Wojciech Ziemiański, Dzieci Maszy - Aleksandra Rzadkosz i Tomasz Rzadkosz, oraz Chór "Sinaxis" Premiera: 16 grudnia 2006r.
Marta Pawlikowska
Dziennik Teatralny Wrocław
21 listopada 2007

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia