Dlaczego nie lubię wałbrzyskiego aktorstwa?

6. Europejskie Spotkania Teatralne Bliscy Nieznajomi

Zakończyły się VI Spotkania Teatralne "Bliscy Nieznajomi". Oglądałem je w kratkę. Szkoda, że nie mogłem zobaczyć "Pana Tadeusza", któremu publiczność przyznała (po raz pierwszy w historii festiwalu) nagrodę. Żałuję, że zmarnowałem czas na spektaklu Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego "Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej". Największym wydarzeniem była prapremiera "Piszczyka". Ten spektakl (recenzowałem go już na łamach "Głosu") trzeba koniecznie obejrzeć!

Widziałem świetną sztukę węgierską "Królowa ciast". Bela Pinter należy do kultowych dramaturgów węgierskich. Założył własny teatr, dla którego pisze swoje dramaty... Tekst jest bardzo mocny, wbija w teatralne krzesło, chociaż chciałoby się powiedzieć, że takich sztuk, o ojcach-sadystach było już wiele.

Ale węgierscy dramaturdzy są wyjątkowi. Znajdują wokół siebie na pozór banalną historię, którą przetwarzają w wielką metaforę. Wysokiej rangi policjant utrzymuje żonę, córkę, brata, jego żonę i jego dwóch synów. Bela Pinter wie od początku, co się kryje za tym rodzinnym obrazkiem: przemoc. Skąd przemoc? Policjant wyżywa się na wszystkich. "Królową ciast" przetłumaczyła Jolanta Jarmołowicz. Słuchając jej przekładów, odnoszę wrażenie, że poznańska tłumaczka oddycha tym samym powietrzem co twórcy dramatów.

Z obowiązku obejrzałem przedstawienie "Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej"  Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. W zasadzie szkoda strzępić języka. Spektakl jest tak samo zakłamany i obłudny, jak mainstream, z którego się natrząsają autorzy. Duet postanowił polemizować z gustem i smakiem. Zaatakował autorytety, opluł wszystko i wszystkich... Również krytyków, którzy lansowali Duet w Wałbrzychu. Kiedy w trakcie przedstawienia wyświetlali cytaty z recenzji, pomyślałem o kolegach recenzentach: dobrze wam, odpłacili się.

Nigdy nie należałem do admiratorów ich twórczości, zwłaszcza tej wałbrzyskiej. Nie lubię scenicznego bełkotu, bylejakości i niechlujstwa. Jeszcze bardziej nie lubię aktorstwa, które tym się różni od amatorstwa, że ktoś paniom i panom dał dyplomy szkół aktorskich. Na swój domowy użytek ukułem nawet termin "aktorstwo wałbrzyskie", czyli miałkie, tandetne, ze złą dykcją, zaściankowe. Ilekroć oglądałem wałbrzyskie spektakle Klaty czy Strzępki, miałem wrażenie, że aktorzy są powolnymi kukiełkami, które zrobią na scenie każdą bzdurę, jaka przyjdzie do głowy reżyserom. Ci zaś kochają takich aktorów, którzy się nie postawią, nie zadadzą kłopotliwego pytania "dlaczego?". Rozumiem, że każdy aktor chce zaistnieć. Ale, czy warto? Klata już w Wałbrzychu nie reżyseruje i chyba nie pociągnął za sobą aktorów...

Interesująco wypadł "Ojciec. PRL" Wojciecha Staszewskiego. Było to czytanie performatywne przygotowane pod kierunkiem Szymona Kaczmarka. Połączyły się w nim dwa rozumienia "ojcostwa": biologiczne i kulturowe. "Ojciec. PRL" to opowieść o dojrzewaniu. Czas przeszły (PRL), miesza się z teraźniejszym. Syn sam już został ojcem. Jego ojciec natomiast po udarze mózgu "śmierdzi starością"... Szymon Kaczmarek przygotował szkic przyszłego przedstawienia. Zdaje się, że niewiele trzeba, aby "Ojciec. PRL" wszedł na stałe do repertuaru Teatru Polskiego. Czy warto? Jestem pewien, że tak, chociaż zastanawiam się, czy rozszczepienie postaci ojca na trzech aktorów, syna - na dwóch aktorów i aktorkę oraz dokrętki filmowe, jest najlepszą drogą. Nie bałbym się kameralnej formy.

Stefan Drajewski
Polska Głos Wielkopolski
4 czerwca 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia