Do hymnu!

"Klub Polski" - reż. Paweł Miśkiewicz - Teatr Dramatyczny w Warszawie

Miśkiewicz i Sajewska nie dodają "Klubem polskim" nic nowego do tego, co już wiemy o romantyzmie, a jednak ich spektakl ma w sobie świeżość i moc. Świeżość wynika z zestawienia narracji, które zwykle się nie spotykają, a moc - z niezwykle otwartej formy

Pierwszy celny zabieg to umieszczenie publiczności w kręgu światła – nie ma czwartej ściany, ani pozwalającej zachować anonimowość ciemności. Niektórzy aktorzy siedzą razem z widzami i z publiczności wygłaszają kwestie, czym potęgują iluzję wspólnoty. „Klub polski” rzeczywiście ma stwarzać wrażenie polskiego, emigracyjnego klubu. Dlatego kiedy na salę wkracza Paweł Miśkiewicz i komenderuje: „do hymnu!”, lwia część publiczności karnie staje na baczność i śpiewa. Po chwili hymn rozjeżdża się na kilka niespójnych chórów, a aktorzy nawzajem sobie przerywając, intonują kolejne pieśni z żelaznego polskiego repertuaru biesiadno-patriotycznego (od „Góralu, czy ci nie żal” po Bogurodzicę). Ta wstępna metafora rozbicia Wielkiej Emigracji jest symboliczną ramą spektaklu – przez następne trzy godziny będziemy słuchać pojedynczych głosów tego nieharmonijnego chóru.

Autorzy spektaklu zderzają najbardziej znane fragmenty literatury romantycznej (m.in. Wielka Improwizacja, ustępy z „Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego”, monolog Rollisonowej) z zapomnianymi narracjami pobocznych postaci narodowego mitu (jak neurotyczne monologi Bogdana Jańskiego, zawziętego hedonisty, który później przeszedł nawrócenie i założył wspólnotę o charakterze świeckiego zakonu męskiego, z której wywiódł się Zakon Zmartwychwstańców). Najbardziej hipnotyzujące monologi dobiegają spoza kanonu wielkiej literatury – to spowiedź fałszywej zakonnicy Makryny Mieczysławskiej (Stanisława Celińska) i opowieść Leona Szypowskiego (Jerzy Trela). Obydwie postaci zwracają naszą uwagę na tę cechę romantycznej emigracji, o której nieczęsto się mówi –na niesłychaną naiwności, która wzmacniała bujny rozkwit brawurowego patriotyzmu, mesjanizmu i innych polskich chwalebnych „izmów”.

Makryna Mieczysławska zdobyła rozgłos i szacunek wśród paryskiej emigracji przerażającą historią męczeństwa za wiarę, którego doświadczyć miały siostry bazylianki z Mińska. Jej opowieść okazała się całkowicie zmyślona, ale o talencie mistyfikatorskim Makryny dobitnie świadczy fakt, że zwiodła nie tylko nastawioną antyrosyjsko polską emigrację (nawet zafascynowany Słowacki uwiecznił ją w literaturze), ale i samego papieża, który przyjął ją na audiencji i do końca życia otaczał opieką. Zaniepokojeni rozwojem sprawy urzędnicy Mikołaja I ustalili, że męczeństwo Makaryny było fikcją – podobnie jak cały zakon w Mińsku. Jednak polska emigracja nie dała się zbyć byle czym – książę Adam Czartoryski w liście do „Journal de Debat” napisał, że strona rosyjska „z braku argumentów merytorycznych, czepia się szczegółów.”

Z kolei historia opowiadana przez Trelę to relacja starego powstańca listopadowego o zdradach jego młodej żony. Rozwiązłość żony zmuszała go do przenosin do kolejnych francuskich miasteczek, jednak w każdym byli jacyś polscy oficerowie, którzy doprawiali mu rogi. Doprowadzony do ostateczności Szypowski podjął w końcu próbę otrucia strychniną kolejnego kochanka żony, za co dostał karę dożywocia – i właśnie w więzieniu napisał swoje pamiętniki. Szypowski nie żywi w nich szczególnych pretensji do opanowanej chucią żony, jednak nie może się nadziwić ułomności polskich patriotów, którzy poprzez deprawację jego połowicy narażają dobre imię ojczyzny.

Obydwa monologi to aktorskie popisy najwyższej próby, które, co rzadko się zdarza, niczym po mistrzowsku odegrane pasaże muzyczne, zbierały brawa już w trakcie spektaklu.

Podobnych smaczków jest w „Klubie Polskim” więcej. Znakomity Władysław Kowalski jako ksiądz Hieronim Kajsiewicz nie wypowiada własnego wielkiego monologu, ale nieustannie pojawia się na scenie, prawi kazania, tropi spisek żydowski – innymi słowy, celnie rozgrywa temat „Kościół a sprawa polska”. Postać Chopina gra japoński aktor Hiroaki Murakami – zabieg powierzenia tej roli obcokrajowcowi uwypukla wyobcowanie tego bohatera w środowisku zdominowanym przez poetów, fałszywych proroków i ich naiwnych wyznawców. Język emigracyjnego zaścianka to dla niego, w tym ujęciu również literalnie, język obcy. Takich wycyzelowanych postaci jest w spektaklu o wiele więcej (m.in. rozchwiana psychicznie Celina Mickiewiczowa Aleksandry Koniecznej czy Słowacki Marcina Kowalczyka).

„Klub polski” nie jest zwartą narracją – jest raczej autorską erudycyjną impresją, która próbuje odtworzyć atmosferę pewnego miejsca i czasu oraz linie napięć pomiędzy pomnikowymi i zapomnianymi przez historię twórcami tego, co powszechnie uważa się za bazę naszej narodowej tożsamości. Romantyzm ogranicza się w szerszej świadomości społecznej do kilku pomników literatury, które, jak to pomniki, są zazwyczaj zaledwie omiatane wzrokiem, a ich istota pozostaje niedostępna. Umieszczenie tych kanonicznych tekstów w kontekście żywych, bo różnogatunkowych, niejednoznacznych i nieoklepanych narracji z epoki i nie tylko (jak genialnie wplecione w tekst Mickiewicza antysemickie przemówienie Gomułki o roli twórczości wieszcza w socjalizmie) pozwala ponownie wysłuchać ich z uwagą i zasadniczo skraca dystans pomiędzy polskością dziewiętnastowieczną a tą współczesną. Romantyzm, ukazany nie jako monolit duchowych uniesień, ale jako tygiel naiwnej wiary, neurotycznych kompleksów, megalomańskich zapędów, wyobcowania, depresji czyli wszelkich skłębionych emocji, które mogą dręczyć małą grupę ludzi o wielkich ambicjach, staje się w „Klubie Polskim” fundamentem współczesnej polskiej tożsamości.

Agata Diduszko-Zyglewska
Dwutygodnik
28 grudnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia