Dobra zmiana

"Madame de Sade" - reż. Maciej Prus - Teatr Narodowy w Warszawie

W skomponowanym przez Philipa Glassa kwartecie smyczkowym "Mishima" dźwięki układają się w kakofoniczne pasaże. Słuchanie tej kompozycji sprawia osobliwy ból. Przyjazna melodia skomplikowanej muzycznej struktury wyłaniająca się mniej więcej w połowie utworu jest zaskoczeniem. Nagrodą za cierpliwość. Glass oddający hołd japońskiemu artyście trafił w sedno. Na tym przecież polega wielkość prozy Mishimy. Okrucieństwo nie do przyjęcia, perwersja, niefrasobliwe poglądy, a wewnątrz tego świata tunel ze światłem. Z nadzieją i zgodą na los. Od harakiri do kabuki.

Yukio Mishima wciąż fascynuje. Czterdzieści powieści, większość nieprzetłumaczonych na język polski, wiersze, eseje, manifesty, również dramaty z "Madame de Sade" na czele.

W wydanych kilka lat po drugiej wojnie światowej autobiograficznych "Wyznaniach maski" (fragmenty tej wielkiej powieści ukazały się u nas w tłumaczeniu Beaty Kubiak Ho-Chi w "Literaturze na świecie" dopiero w 2003 roku) pisarz mierzy się z własnym homoseksualizmem, wypieranym i odrzucanym, ze strachu lub z poczucia poniżenia. Owo mentalne wyparcie prawdziwej tożsamości stanie się budulcem całej późniejszej twórczości Mishimy. W najgłośniejszych dramatach pisarza, pisanych dla teatrów noh i kabuki: "Moim przyjacielu Hitlerze" czy w "Madame de Sade", do głosu dochodzą wszystkie obsesje Mishimy. Obłąkańczy kult ciała i cielesności (Mishima całe życie uprawiał kulturystykę), ukrywane popędy, perwersyjne upodobanie tematyką szeroko pojętego ostracyzmu moralnego. Mishima będąc jednostką permisywną, pozostawał moralistą. Z upodobaniem odtwarzał pełną podskórnego erotyzmu atmosferę więzień, koszar, ale i pachnących zatęchłymi perfumami pałaców. Podobnie jak Genet nie poprzestał zresztą na literackich deklaracjach. Był założycielem kontrowersyjnego, paramilitarnego japońskiego Stowarzyszenia Tarczy i jego przywódcą. Wyimki z biografii Mishimy układają się zatem w sensacyjną, awanturniczą, erotyczną powieść, a jego literatura zamienia atrakcyjne życie w wyrafinowaną sztukę.

Tak jest w wypadku "Madame de Sade", najważniejszego dramatycznego utworu w dorobku autora "Złotej Pagody". W ostatnich latach "Madame de Sade" wystawiano u nas w Teatrze Telewizji, Teatrze im. Jaracza w Łodzi, Starym Teatrze w Krakowie, wrocławskiej PWST, warszawskim Ateneum, w Teatrze im. Norwida w Jeleniej Górze... Tak duże zainteresowanie akurat tym tekstem zupełnie nie dziwi. Rozgrywająca się w osiemnastowiecznej Francji sztuka Mishimy z 1965 roku, rozpisana na sześć mocnych aktorskich kobiecych głosów, to wcale nie tak częsty we współczesnej dramaturgii przykład utworu głębokiego, a zarazem atrakcyjnego, wiarygodnego psychologicznie i wyrafinowanego pod względem językowym. Najnowsza adaptacja "Madame de Sade" wyreżyserowana w Teatrze Narodowym przez Macieja Prusa, dzisiaj już klasyka polskiego teatru, należy w moim przekonaniu do najbardziej udanych.

Akcja "Madame de Sade" rozgrywa się w arystokratycznym salonie Madame de Montreuil (wspaniała kreacja Ewy Wiśniewskiej), matki Renée (Dominika Kluźniak), żony markiza de Sade. O markizie de Sade cały czas się mówi, wypomina i ocenia jego uczynki, chore predylekcje, snobizm i okrucieństwo. Libertynizm de Sade'a staje się zapowiedzią kolejnych epok. Coś dusznego wisi w powietrzu, unosi się nad sceną, ponad wspaniale podawanymi zdyscyplinowanymi kadencjami idealnie dobranych aktorek Narodowego. Chodzi o duchotę przeczucia, że XVIII wiek wchłania XXI. Maciej Prus w oszczędnej, niemal ascetycznej adaptacji nie kokietuje tego rodzaju odkryciami wprost. Nie potrzebuje współczesnych piosenek, kostiumów, dialogów pożyczonych z innych utworów. Prus wie, że to, co najważniejsze, czyli najgroźniejsze, kryje się w słowie. Święta dziwka, hrabina de Saint-Fond, grana świetnie przez Beatę Ścibakównę, obnosi się ze szpicrutą, ale to jej słowa, beznamiętne spojrzenie stanowią największą siłę i przekleństwo. Sadyzm de Sade'a był zapowiedzią następujących po sobie sadystycznych epok. Libertynizm oznaczał otwarcie na wciąż nowe rany. Bolą, ale czasami również podniecają. Bo tyrani nas kręcą, bo im gorzej, tym niektórym jest lepiej - wystarczy włączyć telewizor... Mądry spektakl Macieja Prusa jest politycznym teatrem bez polityki. Artystyczną wiwisekcją każdej "dobrej zmiany".

Łukasz Maciejewski
AICT
23 sierpnia 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...