Dobre widowisko

"Skrzypek na dachu" - reż: Emil Wesołowski - Teatr Wielki w Poznaniu

Znany na całym świecie musical "Skrzypek na dachu" przyciąga uwagę widzów swoim tytułem i związanym z nim prestiżem. Na pierwszy rzut oka podejrzewać można, iż tego typu musicale służą wyłącznie temu, aby przyciągnąć do teatru jak największą ilość widowni, która niezależenie od tego, czy zobaczy katastrofę na scenie, będzie usatysfakcjonowana. W końcu to wielki "Skrzypek na dachu"! W poznańskim Teatrze Wielkim katastrofy nie było.

Autorami libretta do "Skrzypka..." są Joseph Stein i Sheldon Ranick, muzykę stworzył amerykański kompozytor muzyki teatralnej Jerry Bock. Zawdzięczamy im znane przeboje, które narodziły się wraz z musicalem takie jak „Gdybym był bogaty", "Anatewka", "Tradycja" i "Czy mnie kochasz".  

Zarówno Emil Wesołowski – reżyser, jak i Ryszard Kaj – scenograf podejmują się realizacji "Skrzypka..." po raz wtóry. Można było mieć obawy, że nie będzie to nic innego jak replika stworzonej poprzednio wersji poprzez powielenie tych samych rozwiązań inscenizacyjnych. Obydwaj Panowie zapewniali, że w Operze poznańskiej dokonała się ewolucja ich pomysłów. Owa inscenizacja była dla nich najbardziej osobista, a przede wszystkim - najdojrzalsza. Myślę, że bez wahania można im uwierzyć. 

Scenografia wydobywała lekko mroczny, mityczny klimat. Anatewka nie była barwną miejscowością. W stłumionej kolorystycznie oprawie dominowały brązowe, drewniane domki. Postać skrzypka umieszczona początkowo na dachu w głębi miasteczka doskonale komponowała się z otoczeniem drewnianych chałupek, zaś machinalna scena w mgnieniu oka przenosiła nas w doskonale dopracowany estetycznie cmentarz podczas snu Tewiego. 

Musical jest opowieścią przede wszystkim o trudnościach kultywowania tradycji. Młodzi ludzie, którzy żyją zupełnie innymi ideałami niż rodzice, nie zaważając na konserwatyzm, poszukują własnego szczęścia. Tewie Mleczarz (Zbigniew Macias), głowa rodziny, wychowany w duchu podporządkowanym tradycji staje przed trudnymi wyborami, kiedy to przychodzi mu wydać za mąż swoje trzy córki – Cajtla (Magdalena Wilczyńska), Hudel (Agata Lejba-Migdalska) i Chawa (Barbara Gutaj).

Wszyscy aktorzy na czele ze Zbigniewem Maciasem wokalnie radzili sobie bardzo dobrze oprócz jednego, małego drobiazgu. Duża widownia Teatru Wielkiego wymaga naprawdę dopracowanej siły głosu, a przede wszystkim dykcji. Śpiewacy momentami byli niewyraźni i niezrozumiali, co trudne było do zaakceptowania. Natomiast wymagania aktorskie, jakie postawiły artystom Teatru Wielkiego partie mówione okazały się odrobinę za wysokie. W czasie monologów Tewiego wszystkie inne postaci na scenie zastygały, co skupiało na nim główną uwagę. Zbigniew Macias swoje ojcowskie mądrości i rozważania głosił wtedy nie do końca przekonywująco z drobną nutką manieryzmu. Podobnie było z innymi postaciami, które, mimo swojej prostoty, nie zostały oddane przez aktorów w całości. 

Pamiętać należy jednak, że w musicalach jednak nie skupiamy głównej uwagi na walorach aktorskich. Doskonale spisał się chór pod kierownictwem Mariusza Otto. Na scenie prezentował się bardzo pewnie i wyraziście. Wprowadził na scenę żywiołowość i energię. W parze z chórem można zestawić dobrze przygotowaną choreografię. Nie było może nazbyt skomplikowanych układów, ale widać było pulsujące emocje, szczególe w świetnym tańcu z butelkami. 

Teatr Wielki wynagrodził nam ten pospolity tytuł dobrym widowiskiem.

Witold Kobyłka
Dziennik Teatralny Poznań
20 listopada 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia