Dobry żart tynfa wart

czyli o 1. Festiwalu Nowego Teatru w Rzeszowie

Każdy przedstawiony w Rzeszowie spektakl to dla publiczności wielkie przeżycie, od uniesienia czy znudzenia do nieustannie towarzyszącej widzom swoistej, radosnej udręki, dręczącego uczucia niepokoju. W festiwalowych przedstawieniach odbijała się bowiem kondycja tyleż współczesnego polskiego teatru co naszego świata. Oglądaliśmy zatem siebie samych. Doznając przy tym nieraz artystycznych objawień.

Uhonorowane Nagrodą za Najlepszy Spektakl Dziady w reżyserii Radosława Rychcika, zrealizowane w Teatrze Nowym im. T. Łomnickiego w Poznaniu, różnią się od Jeżycjady niemal we wszystkim. To monumentalne widowisko, prowokacyjne show stanowiące kolejną w historii polskiego teatru trepanację kanonicznego dramatu Mickiewicza, jest próbą rewolucyjnego zestawienia zawłaszczonych przez nas symboli wszechkultury amerykańskiej ze światem do szpiku kości polskim. Czy umazanie Dziadów popkulturową papką zachwyca, czy jest tanim efekciarstwem?

Już u wrót teatru reżyser rozpoczyna wielkie wplątanie Mickiewicza w amerykański sen. Na spektakl zapraszają widzów czarnoskórzy portierzy, a na kurtynie pojawia się jaskrawoniebieskie motto, przyświecające realizacji, zwieńczone dedykowaniem jej Martinowi Lutherowi Kingowi oraz innym bohaterom amerykańskiej historii i powszechnej wyobraźni. W to uniwersum wprowadza publiczność nowy wspaniały Guślarz – Joker Heatha Ledgera. Ale nie on jeden reprezentuje wyciskający łzy z oczu los amerykańskich ikon popkultury, skrzywdzonych w dzieciństwie, sławnych i nieszczęśliwych w życiu dorosłym. Wkrótce, chciałoby się rzec na ekranie, gdyż stylistyka od początku przypomina amerykańską telewizję bardziej niż przedstawienie teatralne, pojawia się Marilyn Monroe (a nawet dwie). Jest tu cała Ameryka, czyli wszystko, czyli cała Ameryka. I mówi ona Mickiewiczowskim tekstem o losie udręczonych, prześladowanych i gnębionych. Niewątpliwie największym bohaterem tego zwierciadła amerykańskiego Sybiru są ci najbardziej w nim prześladowani, czyli Afroamerykanie (o rdzennych Amerykanach nie wspomina się).

Sam fakt zaproszenia do współpracy nad tekstem najważniejszego polskiego dramatu czarnoskórych obcokrajowców godny jest podziwu. O tym, jak bardzo jesteśmy zamkniętym i jednolitym społeczeństwem, mówiły prawie wszystkie spektakle Festiwalu. Tym bardziej należy zaznaczyć, że zaproszenie skierowane do osób o odmiennym tle kulturowym, a na dodatek odmiennym wyglądzie, jest ważnym krokiem do nowego odczytania Dziadów i świeżego spojrzenia na Polskę jako część światowej kultury. Zapotrzebowanie na takie gesty potwierdzają choćby hasła dopisane na plakacie Dziadów (chyba przez przypadkowych przechodniów) – hańba, zdrada itp. Trudno nie współczuć, kiedy czarny chłopak zostaje powieszony na koszu do koszykówki, niczym w pamiętnym utworze Strange Fruit. Niestety efekt nie jest tak przejmujący jak w wykonaniu Billie Holliday. Wielka amerykańska piosenkarka śpiewała bowiem na poważnie, bez patosu, ale i bez autoparodii, podczas gdy w przedstawieniu Rychcika zostaje przekroczona cienka granica szopki, na której najgorzej wychodzą właśnie Afroamerykanie. Paradoksalnie krytyka zbrodniczej działalności białych w połączeniu z uwielbieniem dla ich wytworów kulturowych, sprawia, że przybysz z Czarnego Lądu wraca niejako do cyrku, w który go wepchnięto, a jego poniżenie tylko się potęguje. Tego wrażenia nie zmienia nawet znakomita scena Wielkiej Improwizacji à rebours (przemówienie Kinga) ani moment wyciszenia, kiedy to na widowni gasną światła, a widzów przeszywa głos Holoubka i druga Wielka Improwizacja Dziadów Rychcika. Wiele świetnych pomysłów, które zrealizowano w tym spektaklu, mogłoby zapewne obronić się, gdyby nie wplątano weń słów wieszcza. Tymczasem wyszły kolorowe flaczki, w których nie ma ani poważnej refleksji nad historią Ameryki, ani pochylenia się nad gigantem polskiej dramaturgii.

Ilość zabawnych gagów i aluzji do znanej „wszystkim" filmografii Tarantino czy Kubricka zwiększa zdecydowanie możliwość oglądalności dzieła wśród młodzieży, której droga do klasyki jest zawsze kręta. Na tym spektaklu można głośno pośmiać się ze wspólnego czytania Rousseau, nie wspominając o – zawsze śmiesznej – tryskającej krwi. Chyba każdy znajdzie tu coś dla siebie. Niestety tej szampańskiej zabawie nie towarzyszy głębsza refleksja, a tematy takie jak miejsce Polski w historii powszechnej czy przekonanie Polaków, że są najbardziej dotkniętym okrucieństwem narodem globu, są w tym sztampowym kolażu ledwie zarysowane. Szkoda, tym bardziej że w karnawale nowych Dziadów jest sporo dobrego aktorstwa. Na szczególną uwagę zasługuje Mariusz Zaniewski jako Gustaw/Konrad, tutaj „za miliony kochający i cierpiący katusze" heroinista albo Mr Mojo Risin'. Wrażeń estetycznych z pewnością dostarczą scenografia i kostiumy Anny Marii Kaczmarskiej i błyskotliwe zestawienia muzyczne autorstwa Michała Lisa i Piotra Lisa.

Dla tych aspektów warto poświęcić swój czas na Dziady Radosława Rychcika, nie należy jednak oczekiwać wiele poza dobrą rozrywką. (cdn)
___

Autorka jest absolwentką filologii norweskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i doktorantką w Zakładzie Historii i Teorii Teatru Instytutu Sztuki PAN w Warszawie. Zajmuje się głównie obecnością dramatu skandynawskiego i anglosaskiego w Polsce oraz rolą przekładu w teatrze.

Katarzyna Maćkała
dla Dzienika Teatralnego
16 grudnia 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia