Dobrze ukryte, a na pewno kunsztowne bluźnierstwo

19. Międzynarodowy Festiwal Szekspirowski w Gdańsku

Recenzja socjologizująca lokalnie i środowiskowo co nieco. Jan Klata konsekwentnie realizuje swój plan. Tworzy teatr o sprawach najważniejszych, zajmuje stanowisko, prowokuje do myślenia. Jako dyrektor teatru musi wypowiadać się ze świadomością wpływu swych słów na instytucję, którą prowadzi.

Jako artysta takich ograniczeń już nie ma, lecz pewnych tematów w Polsce nie można rozwijać, dlatego jego "Król Lear" jest na pierwszy rzut zmysłów utworem wieloznacznym. Jednak teatralni uczniowie Bogusława Wołoszańskiego z nieskrywaną satysfakcją dekonspirują piętrowe, rozmnożone bluźnierstwo. To, że Narodowy Stary Teatr, do którego chodził "nasz" papież, wystawia sztukę także o nim, stanowi dodatkowy smaczek.

Intro to petarda i brawa na stojąco dla Justyny Łagowskiej. Po osunięciu ogromnej płachty materiału z podobizną troszkę młodszego Jerzego Grałka, ukazuje nam się scena, która na długo zapadnie w pamięć. Na sedia gestatoria podtrzymywanym przez sześciu mężczyzn góruje nad wszystkimi Lear, po bokach po jednym flabellum. Brakuje jeszcze camauro na głowie i mielibyśmy w komplecie Benedykta XVI. Przed lektyką rząd księży w sutannach. W tej scenie mamy jednocześnie powagę (zanikającą) i kpinę, bombastyczny, kiczowaty rytuał kłóci się z duchowością. Nie czujemy transmisji od Boga, co więcej pojawia się cover "Nothing compares to you", który jest pieczęcią tak długą, że mamy wystarczająco dużo czasu, by zrozumieć ducha prezentacji już w pierwszej scenie. Gdy okazuje się, że dwaj z księży to córki Leara (Jacek Romanowski - Gomeryl, Mieczysław Grąbka - Regan) pojawia się po raz pierwszy i ostatni komizm. Potem mniej znany przekład Roberta Ulryka prowadzi nas przez tekst "Króla Leara", choć nie ma spektakularnych scen śmierci całej rodziny i otoczenia, bo tak naprawdę

Szekspir jest pretekstem

Nie można nie zrozumieć, że kostiumy i loco nie są przypadkowe, choć niektórzy widzowie próbują tego nie zauważyć i skupiają się na zgodności z tekstem a kostium traktują jedynie jako ubranie. Dlaczego? Bo nie chcą nawet sami sobie stawiać pytań, które nawet dla nich samych są niebezpieczne: dla ich wiary, stabilnego według nich porządku świata, choć opartego na hipokryzji i stałym przekraczaniu norm wszelakich.

Spektakl intryguje i namawia do przypomnienia sobie pytań, jakie nie zostały skonsumowane przez wspólnotę Kościoła. Co to za władza absolutna i nieomylność, gdy władca jest ciężko chory i długo w tej chorobie przebywa? Czy boskonieomylny może przejść na emeryturę? A Bóg? Jaki był naprawdę pontyfikat Jana Pawła II i dlaczego nie można o tym rozmawiać otwarcie? Co to za religia, która osłania pedofili? Końcówki pontyfikatów dwóch przedostatnich papieży to niezwykłe wydarzenia, niesmaczne konklawe, targi handle kardynalskie - itd., itd. Spektakl namawia też do zadawania pytań bardziej skomplikowanych dotyczących dogmatów i ogólnie istoty wiary chrześcijańskiej.

Jezus Chytrus nie jest w modzie / bo rogaty jest na fali / my pijemy tu browary / Hare Kriszna, Hary, Hary

Apteka

Dobro nie może istnieć bez zła, o czym wiemy aż nadto dobrze. Manichejczycy, bogomiłowie i katarzy szli dalej. Według religii rozwijającej się w średniowiecznej Bułgarii Bóg ma dwóch synów: młodszego Jezusa i starszego Satanaela. Czy może któryś z nich w spektaklu mówi "Ojcze nasz" po aramejsku? Starszy? Albigensi z kolei utrzymywali, że świat materialny został stworzony przez złego Boga lub szatana, toczącego walkę z Bogiem dobrym, stwórcą świata duchowego. Przez kogo mógłby być stworzony świat przedstawiony w spektaklu? Czy błazen papieża to ktoś inny także? Antypapież? Czy ktoś słyszał chichot diabła?

Takich pytań nie postawi i nie pociągnie publicznie nikt "poważny", bo czeka go śmierć publiczna. I to nie żadna polityczna poprawność, tylko zwykła hipokryzja i kalkulacja. "Poeta pamięta" i do tego jest stworzony - by być niepoprawnym, by stawiać niewygodne pytania lub choćby prowokować do ich zadania. Dlatego i do tego mamy artystów. Dlatego mamy Jana Klatę i gdybyśmy go nie mieli, trzeba by było go wymyslić. Oczywiście z Klatą mamy także problemy.

Problem z Klatą

Problem z Klatą polega z grubsza na tym, że pewna część polskich recenzentów i dziennikarzy piszących o kulturze, geriatrycznych lub mentalnie geriatrycznych, co w sumie na jedno wychodzi, nie jest przygotowana ani skora do adekwatnej analizy języka teatralnego reżysera "Króla Leara". Wymaga to od zamkniętych w teatrze jako tekście interpretatorów penetracji współczesnej kultury, otwarcia na dyskryminowane przez nich zjawiska kultury masowej, kultury miejskiej itd. Po co ciągle śledzić rozwój gatunków muzycznych, po co chodzić na koncerty "młodzieżowe" i "podsłuchiwać" życie, skoro i tak wszystko wiemy najlepiej, i tak zaproszą nas do jury, selekcji, podjęcia decyzji. Trendsetterzy, którzy gubią się w zależnościach (komu dać, komu nie, kogo namaścić, komu załatwić) są hamulcowymi polskiego teatru artystycznego, ale ogólnie mają się bardzo dobrze. Dlatego m.in. twórczość Jana Klaty nie jest odpowiednio doceniona, zarzuca mu się efekciarstwo i niekomunikatywność, a tak po prawdzie leniwym oskarżycielom nie chce się popytać, posprawdzać, otworzyć na nowe. Zwykły widz "z kasy" ma prawo nie wiedzieć, nie zrozumieć, nie rozpoznać znaku, nawiązania, dygresji. Jeśli krytyk nie chce lub nie potrafi tego zrobić - jest niepotrzebny, nie jest krytykiem, tylko recenzentem lub dziennikarzem piszącym na przykład o kulturze.

Miszcz ciętej riposty, czyli spotkania pospektaklowe z Janem Klatą (i ekipą)

Spotkania pospektaklowe z Janem Klatą (i ekipą), są spotkaniami pospektaklowymi widzów i ekipy Jana Klaty z Janem Klatą. Ten intelektualny rewolwerowiec traktuje spotkania jako improwizowany spektakl jednego aktora, jako zawody z cyklu "Kto jest najlepszy?", a przecież wszyscy doskonale wiedzą przed spotkaniem, kto wygra. Ten błyskotliwy, niezwykle wszechstronny erudyta, zamyka na spotkaniach co bardziej nieśmiałych i niepewnych, także tzw. autorytety, które nie chcą być skontrowane lub ośmieszone i utrwalone śmiesznością powszechną i anegdotyczną przez wybrańca bogów jak prof. Grzegorzewska i jej epicki już termin "kompetencje kulturowe" (zobacz: zapis spotkania po spektaklu "Tytus Andronicus" od 1:52).

Poprowadzenia spotkania po "Królu Learze" podjęła się Ewa Nawrocka, emerytowana profesor Uniwersytetu Gdańskiego, wsławiona szarżą pt. "Wszyscy jesteśmy przestępcami".

Pani Ewa (mam prawo tak mówić, bo miałem przyjemność mieć z nią zajęcia na UG i jestem jedynym studentem w jej karierze pedagogicznej, który został z zajęć wyrzucony - poszło o literaturę iberoamerykańską i "Sto la samotności") zaczęła od swoistego kamingałtu, ale w jej przypadku nie zakończyło się to bezpowrotnym wypadnięciem na ałt. Otóż prowadząca przyznała się, że wprawdzie bardzo jej się podobało, ale nie zna przytoczonych w spektaklu fragmentów muzycznych i nie wie, jak je połączyć i odczytać w analizie dzieła. Uzyskałą przez to podziw innych autorytetów, które wprawdzie tez nie rozumieją, ale boją się do tego publicznie przyznać, bo to, według ich opinii, dyskwalifikowałoby je zawodowe. Nie da się ukryć, że kto nie chce bawić się z Klatą i Jamesem Leylandem Kirbym w plądrowanie, traci z pola interpretacji ważną warstwę spektaklu. Choćby w "Learze" - nie musimy się zastanawiać nad seksualnością Edmunda (efebiczny Bartosz Bielenia, przed którym wielka kariera), gdy tańczy do falsetu Jimmy'ego Sommervilla, ale najważniejszy jest utwór klamrowo spinający spektakl.

Ta przeróbka megahitu Sinead O'Connor. Zachęcam do przypomnienia sobie tekstu oryginału i odpaleniu "War" z końcowym protestem

Tak, pani Ewo, bez znajomości tych znaków coś pani traci, ale zyskała pani po raz kolejny poprzez odwagę i bezpośredniość. Fajnie pani rozpoczęła, wierszykiem Barańczaka:

Król ojciec: lebiega.

Błazen: go ostrzega.

Córki: dwie złe, jedna lepsza.

Finał: wszystko się rozpieprza.

Potem było już różnie, dyskusja poszła w mało ciekawym kierunku. Nie zostały poruszone najważniejsze problemy, nie zostały zadane ważne pytania, nie została wykorzystana szansa na rozmowę o sprawach najważniejszych. Dlaczego miejscowa, w większości, inteligencja milczała? Nie miała nic do powiedzenia? Bała się ośmieszenia przez Klatę? Spotkanie było źle poprowadzone? Po trosze pewnie wszystko i szkoda, bo na sali były osoby, które mogłyby dorzucić wiele do kotła dyskusji.

Jak już pisałem: To był najlepszy, jak do tej pory, dzień na bardzo nierównym w tym roku Festiwalu Szekspirowskim. Owszem The Tiger Lillies w "Hamlecie" niezapomniani, ale watykański spektakl Starego Teatru dostarczył więcej paliwa do maszyny przetwarzającej sensy i produkującej posiłki duchowe oraz intelektualne. Jerzy Grałek wygrał przez nokaut festiwalową "Lear's Battle" z Jerzym Trelą, intro przejdzie do historii podobnie jak początek bochumskiego "Tytusa Andronikusa". Jan Klata w 100 minut zbudował kontener sensów, które można przetwarzać niczym pyton trawi połkniętą sarenkę. Władza, władza duchowa, samotność starości, dualistyczny porządek świata, zło, diabeł, szaleństwo, choroba wiary, papież, anty papież, no i tematy o których nikt nie mówi głośno, bo są zbyt niebezpieczne: walka o władzę w Watykanie, ostatnie miesiące Jana Pawła II i jeszcze kilka. I to wszystko w duchu ekumenizmu. Swoistego, takiego trochę w stylu Pasoliniego lub Greenawaya z "Dzieciątka z Macon", ale nawet poszukiwacze dobrych informacji znajdą coś dla siebie.

Spektakl został odebrany przez nadkomplet publiczności w Teatrze Wybrzeże bardzo dobrze, ale chyba nie wszyscy zauważyli lub chcieli zauważyć, jak wiele jest w nim mroku, jak rozległe, acz piękne, to bluźnierstwo. Klata nie stawia kropki, podsuwa tropy, mnoży dygresje, ale nie przesądza, wycofuje się w ostatniej chwili, niepokoi, stawia pytania i zaprasza do udziału w tworzeniu własnego modelu do składania. Szyderstwo ściga się groteską. Im dłużej myślę o krakowskim spektaklu, tym więcej znajduję, tym większy jest uśmiech. Może grejpruta?

Ojciec przychodzi do syna. & aktualnie rzeźbi we własnych skrzepach krwi. Przygotował również kombinezon-symulator starości. Ojciec mówi, że jeśli chce zobaczyć prawdziwą starość, niech spojrzy na papieża. Syn odpowiada, że jemu to nie grozi. W rozmowie pojawia się także motyw śmierci artysty. % przywołuje postać pewnego Japończyka, który wyskoczył z okna na blejtram. W końcu syn pokazuje % hiperrealistyczną rzeźbę zatytułowaną "Martwy tatuś", która została już sprzedana Czempionowi.

Jan Klata, Uśmiech grejpruta za: culture.pl

5 sierpnia na Festiwalu Szekspirowskim byliśmy świadkami rzadkiego Spotkania. Artyści zaprosili nas do rozmowy o sprawach najważniejszych. Nie skonsumowaliśmy go na żywo, ale mam nadzieję, że w jak wybranych lokalach można zabierać do domu niespożyte fragmenty posiłku, tak i uczestnicy zabrali ze sobą obrazy i pamięć o spektaklu, który powinien w nich rosnąć i niepokoić coraz bardziej. Mnie niepokoi na pewno jedno: kto patrzy z góry?

Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
10 sierpnia 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia