Dolly prekursorką feministek?

"Hello, Dolly!" - reż. Maria Sartova - Teatr Muzyczny Poznań

"Hello Dolly" to klasyczny musical, który nie jest całkowicie oderwany od rzeczywistości. Jego główna bohaterka (w tej roli Grażyna Brodzińska) ma w sobie coś z feministki...

Któż nie zna charakterystycznej chrypki Louisa Armstronga czy filmowej wersji Barbary Sreisand śpiewających "Hello Dolly"? A jednak można tę piosenkę zaśpiewać jeszcze inaczej. Udowodniła to Grażyna Brodzińska podczas premiery w Poznaniu, która do wokalu dodała jeszcze autentyczny taniec.

Literatura, opera, operetka pełne są swatek, ale nigdy wcześniej swatka nie stała się główna bohaterką.

W musicalu "Hello, Dolly!" ona kręci światem, a świat kręci się wokół niej. Dolly jest wdową, żyje z kojarzenia małżeństwa, na dodatek jest specjalistką od wszelkich zagadnień. Jest przygotowana na każdą życiową okoliczność, ale w pewnym momencie uświadamia sobie, że dość ma już życia dla innych i czas pomyśleć o sobie. Nie pójdzie przecież do swatki. Musi wziąć życie w swoje ręce. I w tym momencie możemy powiedzieć, że ta dość stara historia fabularna nawiązuje do współczesności, kiedy to kobiety dojrzałe, po przejściach, najczęściej zamożne, próbują ułożyć sobie życie osobiste i to one decydują, z kim i jak chcą spędzić resztę życia. Aż dziw, że dotąd feministki nie dostrzegły tego musicalu i nie wpisały go na swoje sztandary.

Reżyser Maria Sartova dokładnie tą drogą poprowadziła postać Dolly, a Grażyna Brodzińska wyposażyła ją w takie cechy charaktery, które budzą podziw. W kruchej delikatnej postaci tkwi niezależna i pewna siebie kobieta, która nie boi się nowych wyzwań. Chce kochać i być kochaną, a przy tym nie ma zamiaru stracić nic ze swojej niezależności. Kręci Horacym Vandergelderem, kupcem kolonialnym (Wiesław Paprzycki) tak, jak chce. Brodzińska buduje swoją postać głosem, środkami aktorskimi i ruchem. Jest przekonująca i wiarygodna. Potrafi zapanować nad sytuacją nawet wtedy, kiedy rozłączy się z mikroportem.

"Hello, Dolly!" w Teatrze Muzycznym w Poznaniu ma świetne tempo, o co zadbali i kierownik muzyczny Adam Banaszak, i Maria Sartova, i choreograf Jacek Badurek. Wszyscy śpiewają (nawet balet) i tańczą. A główna bohaterka ma znakomitych partnerów. Wiesław Paprzycki stworzył postać charakterystyczną kupca-sknerę, zabawni są subiekci Maciej Ogórkiewicz (Kornel Hackl) i Jan Galasiński (Barnaba Tucker)). Podobała mi się Anna Lasota, której ciemny sopran dodał postaci Ireny Molloy odrobinę tajemniczości.

Problemem Teatru Muzycznego w Poznaniu, który nie sprzyja musicalowi, jest ciasna scena. Yves Collet dokonał cudu. Wystarczyło mu kilkadziesiąt metrów bieżących rur miedzianych i trochę rekwizytów, by wyczarować przestrzenie, w którym można było rozegrać zwariowane historie Dolly. Minimalizm tej scenografii stanowi idealne tło dla kostiumów Barbary Ptak. Każdy z nich nie tylko typizuje postać, ale dodaje mu indywidualnego rysu charakterologicznego. Z jednej strony Barbara Ptak nie uwspółcześnia ich, ale dba, by nie wyglądały staroświecko, jak wyjęte z lamusa. Jeśli można mówić o musicalowym rozmachu, to "Hello, Dolly!" w Poznaniu go ma. I będzie się podobać, bo pozwala na dwie godziny oderwać się od rzeczywistości i przenieść w krainę współczesnej bajki, chociaż czasami nie pozbawionej bardzo aktualnych odniesień.

Stefan Drajewski
Polska Głos Wielkopolski
28 stycznia 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia