Don Kichot w okularkach dla krótkowidzów

Jerzy Grotowski i Kraków

- A, był tu taki, ale wyjechał i słuch po nim zaginął - tak podobno odpowiedziała na pytanie o Mickiewicza starsza pani w Nowogródku. Trochę podobnie jest z Grotowskim i Krakowem. "Prawdziwy Grotowski" to Opole, Wrocław, podróże teatralne i parateatralne po całym świecie, a na końcu włoska Pontedera. I święta góra Arunaczala w Indiach, nad którą rozsypano jego prochy.

Praca, sława, legenda dotyczą lat spędzonych poza Krakowem. Ale dziewięć krakowskich lat Grotowskiego to czas bardzo intensywny. Studiował tutaj aktorstwo i reżyserię. W złożonym w dziekanacie PWST dokumencie "Przebieg dotychczasowej praktyki" (chodzi o praktykę reżyserską) widnieje 20 pozycji w ciągu sześciu lat. W latach 1955-1959 Grotowski napisał ponad 30 artykułów do prasy, zarówno codziennej, jak i fachowej. Wygłaszał odczyty o filozofii Wschodu. Podróżował. Reżyserował spektakle teatralne i słuchowiska radiowe. Prowadził Koło Naukowe w PWST. Był też aktywnym działaczem politycznym w burzliwym czasie okołopaździernikowym.

Z Rzeszowa do Krakowa

Do Krakowa Jerzy Grotowski i jego matka Emilia przyjechali z rodzinnego Rzeszowa w 1950 roku. Grotowski miał 17 lat i w następnym roku zdawał maturę. W Krakowie mieszkał już jego starszy o trzy lata brat, student fizyki UJ. Jak wspomina Kazimierz Grotowski, obecnie emerytowany profesor fizyki UJ, powodem przeprowadzki była troska o zdrowie Jerzego. Kilka lat wcześniej, po ciężkiej szkarlatynie, nabawił się on poważnej choroby nerek, na którą cierpiał do końca życia obok innych równie poważnych chorób. Rzeszowski lekarz zawyrokował, że Grotowski nie dożyje trzydziestki. "Od wczesnej młodości Jerzy żył w stanie ciągłego zagrożenia życia. Wiedzieli o tym tylko jego najbliżsi. Wisząca groźba była dla niego siłą napędzającą. Uważał, że jego dni są policzone" - pisał Kazimierz Grotowski. Tym tłumaczy niesamowitą aktywność młodszego brata, a także to, że zawsze żył bardzo skromnie i nie gromadził dóbr materialnych.

Szczęście i wyżycie się w pracy

Grotowski z matką i bratem zamieszkali w jednopokojowym mieszkaniu przy ul. Królowej Jadwigi. Matka, z zawodu nauczycielka, pracowała jako urzędniczka w Sądzie Ubezpieczeń Społecznych, a Jerzy Grotowski chodził do Liceum TPD przy ul. Kochanowskiego. Tam zdał maturę. W ankiecie kandydata na I rok studiów przeczytać można, że stopnie miał bardzo dobre lub dobre (te z przedmiotów ścisłych) i deklarował biegłą znajomość języka francuskiego.

Kazimierz Grotowski wspomina: "Jerzy odznaczał się cechą charakterystyczną dla ludzi zdolnych - na wszystko, co go bawiło, miał czas. (...) Nie znaczy to, że się nie spieszył, ale mógł zajmować się jednocześnie różnymi rzeczami - i robił to".

W podaniu do szkoły teatralnej Grotowski wymienia swoje doświadczenia artystyczne - występy deklamatorskie ("Występowałem w Rzeszowie, Krakowie, Polanicy, Dusznikach, Kudowie oraz w podmiejskich miejscowościach koło Rzeszowa i Krakowa"), udział w konkursach recytatorskich (w trzech - z pierwszą nagrodą) i przedstawieniach amatorskich. "Na podstawie swych dotychczasowych, bardzo skromnych, rzecz jasna, doświadczeń doszedłem do wniosku, że zawodem, w którym znajdę prawdziwe szczęście i prawdziwe wyżycie się w pracy, jest zawód aktora" - tak kończy się życiorys.

Komisja egzaminacyjna nie podzielała pewności kandydata. W karcie wyników egzaminu wstępnego z 3 września 1951 roku czytamy: "warunki zewnętrzne: dost. dykcja: ndt. głos: dob. wyrazistość: dost.". I niżej: "6.09.51 - Mimo braków w dykcji dopuszcz. do dalszej części egz.; 8.09.51 - Ze względu na b. dobry wynik egz. pisemnego i dyplom przodownika nauki i pracy społ. przyjęty warunkowo".

Ową pracą, która przesądziła o przyjęciu na studia, była rozprawka na typowy dla tamtej epoki temat: "W jaki sposób teatr może się przyczynić do budowy socjalizmu w Polsce?". Napisana gładko, sprawnie i logicznie, pełna sformułowań typu: "postępowy teatr", "postępowi aktorzy", "kolektyw" czy: "Chodzi nam o realizm. Współcześnie o realizm socjalistyczny, w którym jest miejsce na zamówienie społeczne, typowość przedstawianych sytuacji, pozytywnego bohatera, wartość wychowawczą". Ale kandydat wykazał się też niezłą orientacją w historii teatru, cytował Bogusławskiego i - obficie - "wielkiego Stanisławskiego" (już wtedy widać fascynację Stanisławskim, którego później studiował namiętnie i do którego odwoływał się przez całe życie), pisał też o najnowszych polskich dramatach, które najwyraźniej czytał bądź oglądał. Być może to, a nie ideologiczna słuszność, przesądziło o bardzo dobrej ocenie. Trudno dziś to rozstrzygnąć; w każdym razie warunkowo przyjęty Jerzy Grotowski rozpoczął w 1951 roku studia aktorskie.

Aktor

Jakim był aktorem? W opinii Zofii Kucówny, koleżanki z roku - strasznym. „Kiedy grał Piotra w »Mieszczanach « Gorkiego, jęczeliśmy wszyscy z rozpaczy. Bolały nas zęby i brzuchy. Czegoś tak nieporadnego i bezradnego do dzisiaj w życiu swoim nie widziałam” - pisze w „Zatrzymać czas” Kucówna, która grała w tychże „Mieszczanach” Polę. Spektakl (premiera 26 maja 1955 roku) był pracą dyplomową studentów IV roku przygotowaną pod kierunkiem prof. Józefa Karbowskiego, zwanego przez studentów pieszczotliwie „Karbuniem”.

Co prawda oceny z egzaminów (zachowały się karty z III i IV roku) łagodzą nieco obraz Grotowskiego jako niezdolnego aktora - oceny bardzo dobre z recytacji, umuzykalnienia i chóru, sporo ocen dobrych, dostateczny z wymowy, tańca i szermierki. Imponująco wyglądają oceny z przedmiotów teoretycznych - przez całe studia, od góry do dołu, bardzo dobry. Od historii sztuki, poprzez literaturę powszechną, teatr powszechny, po podstawy marksizmu-leninizmu i estetykę marksistowską.

Coś jednak musiało być interesującego w tym młodym aktorze, skoro po studiach (dyplom nosi datę 30 czerwca 1955 roku) otrzymał nakaz pracy w Starym Teatrze w charakterze aktora. Miał tam pracować od 1 października 1955 do 30 września 1958 roku. Jednak nie został aktorem jednej z lepszych scen polskich. Złożył podanie o odroczenie i latem 1955 roku wyjechał do Moskwy na roczne studia reżyserskie, skierowany tam przez PWST.

Reżyseria czy aktorstwo?

Wydział Reżyserii w krakowskiej szkole teatralnej został uruchomiony dopiero w roku 1955. Przeprowadzono tylko dwa nabory. Wydział został rozwiązany w roku 1962 (uruchomiono go powtórnie w roku 1973).

Grotowski miał więc szczęście - po powrocie z Moskwy mógł studiować reżyserię w macierzystej uczelni. Ze wspomnień i dokumentów wynika bowiem, że Grotowskiego tak naprawdę interesowała reżyseria, nie aktorstwo. Pewnie zdawał też sobie sprawę z niedostatków wyglądu. „Ten blady słoń z dużą pupą (spójrz na drugą stronę kartki) to oczywiście ja: zawsze »optymistyczny « i »naprzód «” - pisał do Ireny Jun z Moskwy w 1956 roku. I z tego, że choroba nerek może w każdej chwili odebrać mu sprawność fizyczną. Choć z drugiej strony tęsknił za aktorstwem. Tak zaobserwował Jerzy Jarocki w Moskwie, gdy Grotowski opowiadał mu entuzjastycznie o (obowiązkowym) aktorskim zadaniu, zaakceptowanym przez jego opiekuna, ulubionego prof. Jurija Zawadskiego. „Wydawało mi się wtedy, że przyjechał do Moskwy, bo naiwnie wierzył, że aktorstwo, nie reżyseria, było jego wielkim marzeniem”. Ale zrozumiał, że to nie dla niego.

Podczas studiów aktorskich był - jak sam wspominał - "opętany Stanisławskim". Zdobywał jego teksty, starał się "dowiedzieć wszystkiego, co tylko możliwe, o tym, co powiedział czy co powiedziano na jego temat". Znajomość Stanisławskiego pogłębiał podczas pobytu w Moskwie - a lubił zgłębiać to, co go interesowało, do końca. Odkrył też innego twórcę - Wsiewołoda Meyerholda, o którym wówczas jeszcze nie bardzo można było mówić (rehabilitacja Meyerholda została ogłoszona w lipcu 1956 roku). Jego pisma Grotowski czytał nocą w dziale prohibitów archiwum GITIS-u, gdzie wpuszczała go z sentymentu do Polaków starsza archiwistka, która kiedyś miała polskiego kochanka. I metoda działań fizycznych Stanisławskiego, i montaż Meyerholda stały u podstaw późniejszego teatru Grotowskiego.

Kontrszkoła

Grotowski działał aktywnie w studenckim Kole Naukowym. „Koło Naukowe było centrum tego życia autonomicznego, »kontrszkoły «, którą tworzyliśmy wewnątrz szkoły, w gruncie rzeczy z poparciem większości profesorów” - wspominał w roku 1996 z okazji jubileuszu PWST (nie mógł wówczas przyjechać, przysłał z Pontedery nagraną wypowiedź).

W prace Koła Naukowego Grotowski zaangażował się bardzo. Brał udział w naradach, no i przede wszystkim we wspólnych letnich i zimowych obozach wszystkich trzech polskich szkół teatralnych.

Irena Jun wspomina, jak Grotowski wyłowił ją podczas egzaminu wstępnego w 1954 roku i namówił na wyjazd na obóz w Nowogardzie. Z wielu ćwiczeń zapamiętała przede wszystkim to, gdy Grotowski wyprowadził studentów do lasu i powiedział, że zabłądzili. Choć wiedzieli, że to gra, zaczęło się im wydawać, że naprawdę zabłądzili, że coś im grozi. "Pamiętam jakieś cudowne uczucie, że to też jest teatr, w którym chodzi o coś innego niż nauczenie się na pamięć i granie wyuczonej roli" - wspomina Jun. Józef Wieczorek z kolei słyszał od kolegów, że Grotowski próbował na młodych aktorach hipnozy (bezskutecznie). I to wszystko w czasach - jak to określała Irena Jun - "teatru klejonych rzęs, obfitej charakteryzacji i inscenizacji nieprzekraczającej rampy".

W tych obozach brał udział student reżyserii warszawskiej szkoły teatralnej, również aktywny działacz Koła Naukowego Konrad Swinarski. - Myśmy się spotykali na obozach kół naukowych jako rywale, bo pomiędzy szkołą krakowską i szkołą warszawską była święta wojna. I tam w tym czasie była to relacja pełna konfliktów, a potem to się zamieniło w największą artystyczną przyjaźń, jaką miałem w Polsce. Tak. I wielki alians, byliśmy sojusznikami, wzajemnie się osłanialiśmy. To była piękna sprawa... - mówił Grotowski w 1996 roku.

Podróż na Wschód

W Moskwie Grotowski zaprzyjaźnił się z Jerzym Jarockim, nieco starszym absolwentem wydziału aktorskiego, który odbywał w moskiewskim GITIS-ie czteroletnie studia reżyserskie. Jarocki wspominał, że parę dni po przyjeździe Grotowski przekazał mu list od swojej matki, która prosiła go o pomoc w staraniach o słynne sanatorium na pustyni Kara-Kum, gdzie leczono choroby nerek. Nie było łatwo się tam dostać - ale Grotowski dzięki pomocy profesorów GITIS-u i własnym staraniom w kwietniu 1956 roku wyjechał do Turkmenii. Spędził tam dwa miesiące, nie tylko w sanatorium. Podróżował po Turkmenii i Uzbekistanie, zwiedził ruiny starożytnych miast, Bucharę i Samarkandę. Jak później opowiadał, szukał śladów po derwiszach.

Po powrocie do Polski w „Dzienniku Polskim” opublikował dwuczęściowy reportaż z wędrówek - pełen zachwytów nad urodą zwiedzanych krajów, refleksji nad ich skomplikowaną historią, opisów życia codziennego i obyczajów, ale też podkreślający dobrodziejstwa cywilizacyjne płynące z „przeorania przez rewolucję”. Trzy lata później w tygodniku „Ekran” przywołał spotkanie ze starym Afgańczykiem, który zaprezentował mu „tradycyjną w jego rodzinie pantomimę »całego świata «”. „Wydawało mi się wówczas, że słucham własnych myśli. Przyroda - zmienna, ruchoma, a jednocześnie wiecznie jedyna - zawsze postaciowała się w mojej wyobraźni właśnie jako tańczący mim” - pisał.

Zainteresowanie Orientem było trwałe; brat Grotowskiego wspomina, że w dzieciństwie czytali m.in. "Ścieżkami jogów" Paula Bruntona. Grotowski był też wielbicielem powieści Karola Maya, również cyklu orientalnego (wspomina o nim w reportażu w "Dzienniku Polskim"). Z nich zapewne jako dziecko dowiedział się o istnieniu derwiszy i "czcicieli szatana", których śladów poszukiwał na pustyni.

W czasie studiów w Krakowie podobno myślał o przeniesieniu się na orientalistykę (lub psychiatrię). Nawiązał kontakt z wybitnym znawcą filozofii indyjskiej ks. Franciszkiem Tokarzem, uczył się sanskrytu. W latach 1957-1958 w sali Teatru 38 wygłosił dwa cykle wykładów poświęconych filozofii hinduskiej i filozofii orientalnej (chińskiej, japońskiej, indyjskiej). Waldemar Krygier, założyciel Teatru 38, świetny reżyser i scenograf, wspomina, że zazdrościł Grotowskiemu wiedzy. Wykłady były piękne, a sala na 108 miejsc zawsze wypełniona. Ale pewnego dnia po wykładzie podszedł do Grotowskiego jakiś ksiądz, przedstawił się jako wykładowca UJ i pogratulował konfabulacji o hinduizmie. - Wtedy tym bardziej mu zazdrościłem - kończy Krygier. Być może owym księdzem był Franciszek Tokarz.

Orientalnym tematom poświęcone były słuchowiska Grotowskiego w krakowskim Teatrze Polskiego Radia - "Siakuntala" Kalidasy, "Kredowe koło" według legendy chińskiej i "Nagardżuna" według legendy tybetańskiej. Do "Siakuntali" powrócił w Opolu - już na scenie.

Linia Grotowskiego jest linią krzywą

Moskiewskie studia Grotowskiego przypadły na gorący czas - 14 lutego 1956 roku odbył się XX Zjazd KPZR, miesiąc później w Moskwie zmarł Bierut, Gomułka został wypuszczony z więzienia, potem Poznański Czerwiec i uchwała KC KPZR o przezwyciężeniu kultu jednostki. W październiku sekretarzem KC PZPR został Władysław Gomułka. 23-letni Grotowski, który był wówczas zwierzęciem politycznym, po powrocie z Moskwy rzucił się w organizowanie nowych związków młodzieżowych. Na UJ i w Hucie im. Lenina powołano komitety organizacyjne Rewolucyjnego Związku Młodzieży, na wspólnej naradzie grup młodzieży w Warszawie uchwalono "wieloorganizacyjność ruchu młodzieżowego", później powołano ZMS - we wszystkich tych wydarzeniach Grotowski odgrywał sporą rolę. Bywał oskarżany o lewactwo, funkcjonował nawet termin "linia Grotowskiego" (która według oponentów była "linią krzywą" i służyła rozbijaniu jedności organizacji). Grotowski stał się jednym z organizatorów powołania Politycznego Ośrodka Lewicy Akademickiej ZMS (działał wówczas na UJ). O co walczył? "O to, by młodzi mogli żyć piękniej, wszechstronniej, aby człowiek mógł mówić to, co myśli, aby nie zaszczuwano szczerych i prawdomównych, aby łajdak i głupiec nie siedział na odpowiedzialnych funkcjach" - to fragment jednego z jego wystąpień. I innego: "Cywilizacja i wolność. Nie ma innego socjalizmu".

Na zawodowej scenie

Po powrocie z Moskwy Grotowski złożył podanie o przyjęcie go na II rok reżyserii, argumentując je moskiewskimi studiami zakończonymi dobrymi wynikami. Jak te wyniki zdobył, opowiada Jerzy Jarocki. Choć po powrocie z Turkmenii do Moskwy Grotowski miał mało czasu na naukę, szybko się zorganizował, trochę przeczytał, trochę mu opowiedziano i "zdał wszystkie egzaminy z wielkim szykiem i blaskiem". A na jednym z egzaminów - jak zwierzył się Jarockiemu - nie dość, że wymyślił na poczekaniu dwóch nieistniejących zachodnich teoretyków teatru i ich poglądy, to jeszcze wymyślił pytanie - na kartce było inne, na które nie umiałby odpowiedzieć. Komisja się nie zorientowała i była zachwycona erudycją studenta.

Krakowska szkoła nie przychyliła się do prośby i Grotowski rozpoczął studia w październiku 1956 roku od I roku. Został jednocześnie asystentem na uczelni. I szybko zadebiutował na zawodowej scenie - "Krzesłami" Ionesco w Starym Teatrze (premiera 29 czerwca 1957 roku) - wspólnie z Aleksandrą Mianowską, również studiująca reżyserię. Spektakl zyskał spory rozgłos. Ionesco był wówczas nowością, ale i sama inscenizacja wzbudziła zainteresowanie. Ludwik Flaszen co prawda ironicznie pisał o "bezprzykładnej klapie", bo widzowie jakoś nie chcieli chodzić na ponure przedstawienie, woląc głupawych, ale wesołych "Gburów" w Teatrze Słowackiego. Ale spektakl mu się podobał. Jan Kott uznał "Krzesła" w krótkich słowach za nieporozumienie i całą recenzję poświęcił polemice z Flaszenem w kwestii pojmowania Ionesco. Można to uznać za klęskę młodych reżyserów, ale z drugiej strony, czy każde debiutanckie dzieło stawało się obiektem zainteresowania ówczesnego boga krytyki? Jerzy Falkowski i Adam Kurczyna poświęcili duży tekst w "Walce Młodych" dwóm debiutantom, którzy będą mieli dużo do powiedzenia w polskim teatrze. I mieli dobrą intuicję: owi debiutanci to Grotowski i Jerzy Jarocki, który po powrocie z Moskwy wyreżyserował w Katowicach "Bal manekinów".

Następny spektakl Grotowskiego w Starym Teatrze to "Bogowie deszczu" według sztuki Jerzego Krzysztonia (premiera 4 lipca 1958 roku). O ile w "Krzesłach" Grotowski traktował tekst z szacunkiem, w drugim swym spektaklu wykazał się daleko idącą inwencją. Począwszy od zmiany tytułu, skończywszy na rozbiciu struktury dość poczciwej sztuki Krzysztonia poezją, publicystyką, projekcjami filmowymi. Na pierwszej stronie programu czytamy: "Teatr niekłamanie współczesny = teatr twórczy w kategoriach humanistycznych (zaangażowany moralnie i społecznie) + eksperyment formy (truizm, który realizatorzy spektaklu pozwalają sobie wyznawać)". Program ten (tak jak i program do następnego przedstawienia, "Wujaszka Wani") był dziełem Grotowskiego; miał pomóc widzom we właściwym odbiorze przedstawienia. To zalążek tego, co praktykowano w Opolu - tyle że tam teksty pisał Ludwik Flaszen. Jeden z nich nazywał się "Regulamin patrzenia dla widzów, a szczególnie recenzentów".

"Bogom deszczu" poświęcono sporo uwagi, nie tylko w prasie lokalnej - w "Teatrze" ukazały się dwie recenzje. "Ten montaż mógł być ryzykowny, jednak złożył się na całość wymowną i udaną" - pisał Wojciech Natanson w "Teatrze". Obok Kazimierz Barnaś: "Jest zdolny i - jak każdy prawdziwy artysta - niewierny gotowym teoriom; wybiera je zależnie od potrzeby". "Młody reżyser wykazał dużą kulturę, zapatrzenie w dobre wzory, pomysłowość i śmiałość w realizowaniu swojego zamierzenia twórczego".

Kolejny spektakl w Starym Teatrze, "Wujaszek Wania" (14 marca 1959 roku), spotkał się z chłodniejszym przyjęciem. Ludwik Flaszen zarzucił Grotowskiemu brak poczucia humoru i to, że unowocześniając Czechowa, zamienił go w pozytywistycznego belfra. Ale Henrykowi Voglerowi podobało się, że "w nieomal matematycznie wypunktowanym kręgu rozgrywa się nie wzruszający dramat, a intelektualna dyskusja".

Niezrealizowane plany

Student reżyserii był więc na dobrej drodze do zrobienia kariery w zawodowym teatrze - planował adaptację "Procesu" Kafki, "Szewców" Witkacego, "Króla Ubu" Jarry\'ego (w 1956 roku w efemerycznym Studenckim Teatrze Eksperymentalnym - próby były już zaawansowane, króla Ubu mieli grać Jerzy Binczycki, Marek Walczewski i Janusz Budzyński; do premiery nie doszło, teatr został rozwiązany).

W Archiwum PWST znajduje się kilkunastostronicowa „Reżyserska praca praktyczna na temat »Ślubów panieńskich « A. Fredry”. Spektakl miał być krótki - „Ostatecznie można trawić przez 3 godziny farsę, komedię, krwawą dramę. Groteska, chwilami bardzo gorzka, chwilami po prostu autoironiczna, o skomplikowanej, współczesnej formie, nie powinna trwać dłużej jak 90 min (w tym 15 min przerwy). Stąd konieczność b. poważnych skreśleń eliminujących ponad 50 proc. tekstu, ale zachowujących jego zasadniczą strukturę i charakter” - pisał Grotowski. A jak miał wyglądać? „Jako sprzeczność naczelną proponowałbym sprzeczność pomiędzy »romantycznym pięknem « tekstu Fredry i »arkadyjską « scenografią z jednej strony, a pomiędzy baletem-pantomimą o charakterze brutalnie seksualnym (chociaż komponowanym, sztucznym) z drugiej strony. Sprzeczność formalna, o której mowa: oddalałaby widza od wydarzeń akcji, dawałaby skrajny dystans, patrzenie „z zewnątrz”; uderzałaby w styk między konwencjami życiowymi a biologią; rozszczepiałaby ten styk, ukazywałaby działanie ludzkie w dwóch skrajnych aspektach; dawałaby myślącemu widzowi poczucie własnej bezgranicznej względności. Ten rodzaj okrucieństwa ma charakter terapeutyczny: daje Katharsis”. Grotowski nigdy nie wyreżyserował „Ślubów” ani innej sztuki Fredry, a szkoda. To zderzenie mogłoby być bardzo atrakcyjne. A może i bulwersujące.

Przedsięwzięcie nie wydawało się poważne

W opolskim Teatrze 13 Rzędów Grotowski pracował jako reżyser już rok przed objęciem dyrekcji. Kierownikami artystycznymi sceny działającej przy Klubie Związków Twórczych byli wówczas Eugeniusz Ławski i Stanisława Łopuszańska. Grotowski wyreżyserował tam "Pechowców" - inną wersję sztuki Jerzego Krzysztonia, która w Starym Teatrze nosiła tytuł "Bogowie deszczu". Ale wkrótce okazało się, że opolskie władze nie są zadowolone z tej sceny i szukają nowego dyrektora. Późną wiosną 1959 roku zaproponowano tę funkcję Ludwikowi Flaszenowi, młodemu, ale już sławnemu bezlitosnemu krytykowi teatralnemu, uczniowi Kazimierza Wyki, jednemu z jego "czterech muszkieterów" (Błoński, Puzyna, Flaszen, Kijowski). Flaszen, jak sam wspomina, zaczął się zastanawiać, z kim ta praca byłaby ciekawa. Wpadł na pomysł, że z Jerzym Grotowskim, którego zresztą wówczas niezbyt dobrze znał, a - co więcej - zjadliwie potraktował jego "Wujaszka Wanię".

"Gdy poznałem go osobiście, zaskoczył mnie swym niewiarygodnym poczuciem misji. Był po porażce politycznej jako młody lew polskiego Października. Będąc początkującym reżyserem Starego Teatru, miał zagwarantowany start do kariery, a sprawiał wrażenie Don Kichota w okularkach dla krótkowidzów, z teczuszką pod pachą". I tak Grotowski został dyrektorem niewielkiego teatrzyku w Opolu, a Flaszen - kierownikiem literackim.

Aktorzy też byli z Krakowa - młodzi, nieznani, jedni ledwo po studiach, inni bez dyplomu. Późniejsze gwiazdy Grotowskiego - Ryszard Cieślak czy Maja Komorowska - studiowały na Wydziale Lalkarskim (wówczas mieścił się w Krakowie), uznawanym za gorszy niż "prawdziwy" aktorski. Wszyscy spotkali się na początku września 1959 roku na pl. Szczepańskim przy autobusie, który miał ich zawieźć do Opola. Flaszen wspomina, że niektórzy namówieni zrejterowali i nie przyszli na zbiórkę. "Przedsięwzięcie nie wydawało się poważne, zwłaszcza w środowiskach artystycznych. Grotowski, choć już nieco znany, uchodził za postać dziwaczną" - pisał.

Krakowski desant

Flaszen wyjaśnia również, skąd wziął się termin „teatr ubogi” - otóż z artykułu Jana Marii Święcickiego w „Tygodniku Powszechnym”, wcale niepoświęconym teatrowi. „Ten publicysta katolicki pisał o »środkach bogatych « i »środkach ubogich « w praktyce Kościoła. Te określenia przyjęły się, używaliśmy ich nawet w trakcie prób. Mówiliśmy, że są »środki ubogie « i »środki bogate « w sensie techniki czy estetyki teatralnej”.

W krakowskim desancie na Opole brali też udział scenografowie - do pierwszej premiery, "Orfeusza", scenografię projektował Jerzy Jeleński, do "Kaina" - Lidia i Jerzy Skarżyńscy, do "Akropolis" - Józef Szajna. Stałym współpracownikiem Grotowskiego został szybko architekt Jerzy Gurawski, autor przestrzeni scenicznej, ale kostiumy i rekwizyty do "Fausta", "Dziadów", "Księcia Niezłomnego" czy "Apocalypsis cum figuris" były dziełem Waldemara Krygiera, którego Grotowski namówił do współpracy w roku 1960 na Dworcu Głównym w Krakowie. A że Krygiera właśnie wyrzucono z Teatru 38, przyjął propozycję.

Nawiasem mówiąc, twórcą pierwszego image\'u Grotowskiego był właśnie Krygier - nie tylko reżyser i scenograf, ale ceniony wśród przyjaciół krawiec, który potrafił w jedną noc uszyć paryską kreację. „Pewnego dnia »Grot « zażądał, abym mu zaprojektował ubranie. Ubierał się zawsze bez gustu, więc zaproponowałem mu czarny garnitur”. Ten czarny garnitur był stałym mundurkiem Grotowskiego aż do podróży do Indii, z której wrócił jako chudy, brodaty hipis. Zabawne, że twórca tak awangardowego teatru długo wyglądał jak księgowy - blady, tęgi, w garniturze i z teczką. I w noszonych stale, nawet w nocy, ciemnych okularach, które w oczach obserwatorów dodawały mu tajemniczości i demonizmu. W Archiwum PWST znajduje się pisane ręką Grotowskiego wyjaśnienie: otóż nosił ciemne okulary z nakazu lekarza. Choroba nerek groziła utratą wzroku, nie mógł więc forsować oczu.

Krakowiacy w Opolu

"Kolonizacji artystycznej sprzymierzonego Opola przez krakowian" przyglądali się krakowscy krytycy - tak jak Tadeusz Kudliński, który w "Dzienniku Polskim" (7 lipca 1961 roku) relacjonował swoją wyprawę na "Dziady". "Bo nowatorzy teatralni, którzy nie zdołali zrewolucjonizować dostojnego grodu Kraka, ruszyli na podbój nowego świata. Ruszył oto naczelny konkwistador Grotowski, z demonicznym Flaszenem ku pomocy, i rozbili namioty w Opolu, gdzie walczą z tubylcami na wszystkich frontach. Za nimi pociągnął nad Odrę zadumany architekt Gurawski, a ostatnio doszlusował milczący Krygier, wyobcowany w Teatru 38, a łudzony zawodnymi obietnicami otrzymania na Podgórzu nowego warsztatu teatralnego" - czytamy w recenzji zatytułowanej "Dziady w 13 Rzędach, czyli krakowiacy w Opolu". Recenzji entuzjastycznej i wnikliwej - to tutaj znajdziemy określenie "dialektyka ośmieszenia i apoteozy", które zrobiło światową karierę jako jeden z trafniejszych kluczy do teatru Grotowskiego.

W tekście Kudlińskiego pobrzmiewa nuta żalu, że nie udało się zatrzymać tych artystów w Krakowie. Może i szkoda, ale Grotowski bez wyjazdu do opolskiej pustelni nie stworzyłby zapewne swojego teatru. Poza tym w Krakowie działał już Tadeusz Kantor, a dwóch takich proroków chyba nawet Kraków by nie pomieścił.

W środę w krakowskiej PWST rozpoczyna się trzydniowa międzynarodowa konferencja "Grotowski. Samotność teatru", zorganizowana z okazji Roku Grotowskiego. Program na stronach: www.grotowski-institute.art.pl i www.rokgrotowskiego.pl.

Korzystałam z książek: Zbigniew Osiński "Grotowski i jego laboratorium", Warszawa 1980; Zbigniew Osiński "Jerzy Grotowski. Źródła, inspiracje, konteksty", Gdańsk 1998; Eugenio Barba "Ziemia popiołu i diamentów", Wrocław 2001; "Pamiętnika Teatralnego" 1-4, 2000 i 1-2, 2001; "Notatnika Teatralnego" nr 4 (1992), 20-21 (2000) i 22-23 (2001) oraz wywiadów, artykułów prasowych i dokumentów archiwalnych. 

Dziękuję pani Elżbiecie Wrzesińskiej z Archiwum Starego Teatru i panu Jerzemu Kolasie z Archiwum PWST w Krakowie za pomoc w dotarciu do materiałów archiwalnych

Joanna Targoń
Gazeta Wyborcza Kraków
21 marca 2009
Portrety
Jerzy Grotowski

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...