Dorośli na widowni, czyli teatr dla dzieci

"Daszeńka..." - reż. Jakub Krofta - Teatr Lalka w Warszawie

O tym, ile w nas udawanego zachwytu nad Sztuką, możemy najlepiej przekonać się siedząc w teatrze ramię w ramię z dzieckiem. Dla nas, dorosłych, odpowiedź na pytanie "podobało czy nie podobało mi się?" bywa za trudna, nie potrafimy już określić się w prosty sposób - potrzebujemy wielu ładnie brzmiących słów, żeby uznać, iż przedstawienie było dobre, bądź złe. Naturalne reakcje, które wzbudza w nas przedstawienie teatralne, są już dla nas mało istotne. Często nazywamy "dobrym" to, czego nie rozumiemy. Dlaczego nie doceniamy prostych form?

"Daszeńka" mówi zwykłym językiem o prostych rzeczach. Twórcy wplatają w tę opowieść odrobinę absurdu (uwielbianego przez dzieci) i dwuznacznego żartu (pożądanego przez dorosłych). Nie ma nudy, nie ma przeintelektualizowania, jest za to dużo śmiechu i refleksji.

Konstrukcję przedstawienia charakteryzuje zręczna ciągłość. Zaś płynność, z jaką prowadzona była narracja opowieści sprawiała, że nie tylko dzieci, ale i starsza część widowni, była zainteresowana dalszymi losami rodziny opiekującej się szczeniakiem - Daszeńką. Sugestywność obrazu uzyskano również w wyniku dobrego doboru muzyki i działającej na wyobraźnię kolorystyki. Posłużono się prostą symboliką, więc dzięki kolorom, rzucanym pojedynczo na białe płótno w tle łatwo było rozróżnić porę dnia, albo stan duszy poszczególnych członków rodziny. Wszystko to sprawiało, że opowieść była czytelna i poukładana.

Historia zbudowana była na zasadzie przeplatania się problemu odpowiedzialności za zwierzę z wątkami funkcjonowania rodziny czy dorastania dzieci. Dowiedzieliśmy się, że dobrze jest walczyć z wątpliwościami i trudami w rodzinnym gronie. Nawet epizod ze sprzątaniem po psie był ujęty jako sprawa wspólna, a nie kłopot zrzucony tylko na barki mamy, jako gospodyni domowej. (Choć ten wątek można by jeszcze wyostrzyć i odczytać jako przesłanie, że współcześnie obowiązki domowe rodzice powinni dzielić między sobą). Trzeba jednak przyznać, że w przedstawieniu często dochodziło do łamania konwencji typowego przedstawienia dla dzieci. Przykładem może być opowieść ojca o psie, który najadł się trawy i zaczął widzieć cudowne rzeczy, niczym po zażyciu środków odurzających. Albo niestandardowe ukazanie Nieba, w którym anioły są wegetarianami, a psy nie mogą załatwiać swoich potrzeb fizjologicznych, co w konsekwencji prowadzi do przyjaźni psów z diabłami.

Temat i forma nie były jednak decydujące dla pozytywnego odbioru tego przedstawienia. Największą jego wartością było to, że dzieci, jako główni odbiorcy, mogły tworzyć teatr - zaangażowania, jakie wkładały w podnoszenie rąk czy wydawanie okrzyków, nie można było nazwać tylko zabawą. Stanowiło to już integracyjną część spektaklu. Różnica między naszym, a ich uczestnictwem polega na tym, że my, wykrzykując te same hasła, mielibyśmy świadomość teatralności, dla nich zaś był to świat najzupełniej realny i prawdziwy. Świat, w którym mogły poczuć się jak w swoim domu, ze swoimi zwierzętami, które "widzą, chodzą, sikają, biegają i gryzą".

Joanna Zaworska
Kurier Festiwalowy XVIII MFTL "Spotkania"
25 października 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia