Dostałem bonus od losu

rozmowa ze Zbigniewem Zamachowskim

Aktor spełniony, charakterystyczny i charyzmatyczny. Na koncie ma ponad sto filmów i granie takich osobliwych postaci, jak chociażby Pan Wołodyjowski. Nieobca mu jest też muzyka, która przewija się przez całe jego życie. A w tym jest zajęty jak mało kto

Obecnie w Teatrze Narodowym gra Pan rolę Aleksandra Medici-Medycejskiego w sztuce Musseta "Lorenzaccio" w reżyserii Lassalle\'a. Premiera odbyła się stosunkowo niedawno, bo 12 marca bieżącego roku.

Tak. To duża, największa w tym sezonie produkcja Teatru Narodowego. Już trzeci raz Jacques Lasalle współpracuje z nami. Tym razem wziął na warsztat tekst Alfreda de Musseta "Lorenzaccio". Rzadko wystawiana sztuka. Wymagająca wielkiej obsady i wielkich nakładów. Bardzo się cieszę, że mam możliwość grania księcia Aleksandra.

Gra Pan potomka papieża, człowieka, który nie był łagodny, mówiąc delikatnie. Czy gra takiej postaci daje satysfakcję? Co nowego wnosi do Pana kunsztu aktorskiego? Wiem, że lubi Pan grać różne role, zarówno "tych dobrych" jak i "tych złych"...

Nie będę oryginalny, ale lubię grać takie role, które nie powielają tego, co już robiłem, a rola Aleksandra jest właśnie taką rolą. Najczęściej bywam obsadzany w rolach miłych, sympatycznych facetów. Gram pozytywne postacie. Tutaj jest to zdecydowanie bohater z tego drugiego bieguna, jeśli chodzi o cechy charakteru, więc tym bardziej było to dla mnie ciekawe.

Sztuka jest długa. Czy od strony gry aktorskiej jest ona męcząca?

Nawet gdyby była, oczywiście nigdy bym tego Pani nie powiedział. Na szczęście nie jest. Jest trudna i nie jest krótka. Tak kiedyś pisano sztuki. Dawniej widz szedł do teatru na trochę dłużej niż obecnie. Wystarczy poczytać sobie trochę o historii teatru, żeby wiedzieć, że kiedyś nie była to wyprawa jak w tej chwili na godzinę, półtorej czy dwie godziny, z patrzeniem na zegarek, bo już za chwilę mamy coś nowego. Dawniej naprawdę była to wyprawa. Sztuki trwały po kilka godzin. Miały kilka przerw, odbywały się interludia, były różne atrakcje itd. To jest sztuka napisana w XIX wieku, i gdyby chcieć ją wystawić w całości, to musiała by trwać pięć godzin. Dlatego jest skrócona. Mimo wszystko trwa powyżej trzech godzin.

Czy trudno jest grać w takiej sztuce, taką rolę?

Trudno, bo jest to repertuar romantyczny. Sztuka jest napisana językiem, którym - mimo współczesnego tłumaczenia - w naszych czasach raczej się nie posługujemy. Szkoda, bo jest to piękny język. Granie na dużej scenie w Teatrze Narodowym, w zasadzie pozbawionej dekoracji, jest też szalenie trudne, bo akustyka w tym teatrze jest nie chcę powiedzieć zła, ale trudna i wymagająca dużo wysiłku od aktora. Aby dotrzeć do widowni, musimy używać maksimum techniki i przebić się przez tę ogromną przestrzeń. Nie jest to łatwe zadanie. Natomiast nie mogę powiedzieć, że sztuka jest nużąca, choćby nawet przez skalę trudności granie jest ciekawe. Jeśli coś jest łatwe, to zazwyczaj szybko przestaje być interesujące.

Czy w bieżącym roku będzie się Pan wcielać jeszcze w jakieś nowe role? Jakie są Pana plany zawodowe na ten czas i w najbliższej przyszłości?

W nowym sezonie, czyli od września, u Wojtka Malajkata w Teatrze Syrena mam przystąpić do pracy w sztuce pt. "Plotka", gdzie czeka mnie główna rola. U pani Krystyny Jandy w teatrze "Polonia" przymierzam się do monodramu "Pod mocnym aniołem" na podstawie książki Jerzego Pilcha. To moje najbliższe plany.

Od "Wielkiej majówki" minęło trochę czasu. Ma Pan duży dorobek artystyczny. Liczne role i dubbingi. Grał Pan m.in.: Wołodyjowskiego w "Ogniem i Mieczem" Hoffmana, w "Biesach" Wajdy i "Dekalogu" Kieślowskiego. Można tak wyliczać i wyliczać...

Tak. W swoim dorobku artystycznym mam powyżej stu filmów. Jest to sporo. Bardzo mnie cieszy, że jest tego tak dużo i dzięki temu często goszczę chociażby na ekranach telewizorów w różnych stacjach. Jednak zamiast patrzeć do tyłu, rozpatrywać, co już zrobiłem i co było dobre czy złe, wolę patrzeć w przyszłość. Wolę szukać dla siebie jakichś ciekawych rzeczy, które byłyby interesujące w przyszłości.

Czy są takie role, o których Pan marzy?

Tak jak mówię, od wielu lat nigdy nie wytyczam sobie konkretnego azymutu, nie stawiam celów. Myślę, że nie tylko dlatego, że nie odczuwałem takiej potrzeby, ale również dlatego, że intuicyjnie czułem, iż mogłoby to być bardziej przyczynkiem do rozczarowań, niż powodem do radości, bo Hamleta już nie zagram, paru innych ról też nie. No i co? Gdyby mi się nie udało, byłbym pewnie rozczarowany. Przyjmuję życie takim, jakie ono jest. Zawsze z radością odbieram propozycje nowych ról, będąc nieustannie otwarty na przyszłość, na to, co ona niesie. W związku z tym właściwie każda propozycja, którą zaakceptuję i którą uważam za ciekawą, tak samo mnie cieszy.

Czy jest jakiś repertuar, jakaś rola, w którą nie chciałby Pan się wcielać? W której nie widziałby Pan siebie?

Nigdy nie można mówić nigdy. Myślę, że ta sama rola podczas pracy z reżyserem X może być zupełnie inną rolą, niż w przypadku pracy z reżyserem Y. Inne podejście, inna praca nad tekstem i rezultat może być diametralnie różny. W związku z tym nie mogę powiedzieć, że jest taka rola, której bym nie przyjął. To zależy od wielu czynników. Reżyser przy tworzeniu spektaklu czy filmu może mieć wspaniały pomysł na coś, co na początku nam wydaje się nieatrakcyjne i odwrotnie.

Czy w swoim dorobku artystycznym ma Pan swoją ulubioną rołę?


Myślę, że można mieć swoje własne, ulubione role. Gdzieś tam w głębi serca mam takie. Lubię rolę w "Zawróconym" pana Kutza. Jeśli chodzi o teatr, to z sentymentem wspominam "Wujaszka Wanię" w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego, czy "Usta milczą dusza śpiewa" w Teatrze Studio. Lubię również ciepło myśleć, niestety w czasie przeszłym, o swojej roli w "Ślubie" Gombrowicza w reżyserii Grzegorzewskiego w Narodowym na małej scenie.

W swoim dorobku artystycznym ma Pan także liczne dubbingi i to te najważniejsze hity: m.in. Shreka, Guliwera, Garfielda, Stuarta Malutkiego. Czy robi Pan to, żeby wychować sobie nowe pokolenie, młodych fanów, czy dla własnych dzieci, a może po prostu z przyjemności?

Po pierwsze, robię to, bo jest to mój zawód, jedna z części składowych mojej profesji. Po drugie, zacząłem to robić z myślą o dzieciach, także własnych. Dostałem propozycję dubbingu do "Stewarta Malutkiego". Była to pierwsza większa tego rodzaju praca. Do tego momentu dubbing nie był polem, na którym lubiłem się realizować, ale te filmy nie są tylko przeznaczone dla dzieci. Na tym polega ich siła. Dorośli mogą znaleźć w nich także wiele i świetnie się rozerwać. Poza tym jest to fajna praca. Jest to robota techniczna, ale też inspirująca i twórcza. Bardzo muzyczna, rytmiczna. Wymaga wykorzystywania różnych umiejętności. Nie chcę wdawać się tu w szczegóły, ale nie każdy może to robić. Ja miałem to szczęście, że trafiłem i ciągle trafiam na ciekawe filmy. I nie jest to dla mnie zawodowy obowiązek, ale ciągle przyjemność.

Czym jest dla Pana aktorstwo?

To jest tzw. pytanie z górnej półki, na które niechętnie próbuję odpowiadać, bo to jest raczej przyczynek do dłuższej i bardziej wnikliwej rozmowy, a nie wiem, czy mamy czas na taką analizę. Aktorstwo jest dla mnie sposobem na życie, jest moim zawodem, który mnie utrzymuje, jest także spełnieniem różnych moich oczekiwań wobec życia.

Jest pasją?

Oczywiście też. Myślę, że bez pasji w ogóle trudno pracować. Ważne, aby robić to, co się lubi. Naprawdę mam to wielkie szczęście, że robię to, co lubię. Ktoś kiedyś bardzo ładnie powiedział, że trzeba robić w życiu to, co się lubi, to wtedy nie trzeba pracować. I ja mam takie poczucie, że nie idę do pracy tylko robię to, co lubię. A to już jest wielki bonus od losu.

Jak ważny jest wygląd dla aktora?


To retoryczne pytanie. My pracujemy sobą i "na sobie". Najważniejsze jest oczywiście to, co mamy w sobie, co wewnątrz nosimy, i jak umiemy to wykorzystać. Ale mamy takie, a nie inne "opakowanie", i musimy się nim posługiwać w sposób najbardziej umiejętny z możliwych. Wygląd bardzo implikuje nasze poczynania aktorskie, to, w jakich rolach jesteśmy obsadzani. W związku z tym o wygląd trzeba w jakiś sposób dbać i nie wolno się, że tak powiem, "zapuścić". Ja nie dbam jakoś przesadnie o siebie, tak abym całe życie chciał być np. szczupły i przystojny, bo to akurat nigdy specjalnie mnie nie zajmowało. Nie wiem czy dobrze czy źle to o mnie świadczy, ale nigdy nie nadążałem, czy nie próbowałem ścigać trendów w modzie. Generalnie to "zewnętrzne opakowanie" szczególnie mnie nie zajmuje, bardziej wnętrze i osobowość.

Jakim jest Pan człowiekiem? Czuje się Pan bardziej życiowym realistą, pragmatykiem czy raczej typem artysty, teatralnego utopisty, ideowca?

Na pewno nie to ostatnie. Wszędzie to powtarzam. Wie Pani, nie jestem człowiekiem, który by przesadnie siebie autoanalizował. Prawdę powiedziawszy, nie lubię tego. Oczywiście staram się iść przez życie uważnie, natomiast nie staram się formułować, tak jak w przypadku zawodu, jakichś celów, postulatów stawianych sobie samemu. Myślę, że jestem po trosze realistą. Jednocześnie świat realny nie przekonuje mnie do końca i często uciekam w świat wyobraźni. Mam zawód, który mi to ułatwia, i nie zawsze muszę podporządkowywać się wymaganiom życia realnego, które jest niejednokrotnie strasznie uciążliwe. Czasem świadomie, a czasem z konieczności. Czas jest dla mnie wymiarem umownym. Spóźniam się i nie jestem człowiekiem, który żyje z punktu do punktu i od godziny do godziny. Myślę, że życie zasługuje na trochę dezynwoltury.

Czy jest Pan odporny na siłę pieniądza czy nie?

Jestem materialistą na tyle, na ile człowiek powinien nim być i na ile musi nim być, ponieważ mam liczną rodzinę i jestem za nią odpowiedzialny. Nie mogę być typem sowizdrzała lub Piotrusia Pana. Nie mogę dopuścić do sytuacji, w której nagle okaże się, że moja rodzina, jej egzystencja jest zagrożona. W związku z tym muszę myśleć o pieniądzach. Bardziej z konieczności niż z zamiłowania. Zdecydowanie wolałbym wykonywać ten zawód, nie myśląc, że trzeba jeszcze z czegoś żyć. Natomiast pieniądze nie są rzeczą, która by determinowała moje życie. Myślę, że kolejność musi być inna. Najpierw musimy sobie to życie poukładać, uporządkować, wiedzieć, czego tak naprawdę chcemy, a potem ewentualnie mieć z tego jakieś profity. Myślę, że to jest wtedy właściwy porządek.

Jaki jest Pana stosunek do brania udziału przez aktorów w reklamach?

To jest część mojego zawodu. Ludzie, którzy są znani, którzy mają jakąś markę, stają często przed pokusą, jaką jest reklama. Albo z tego korzystają, albo nie. Ja nie widzę - i to powtórzę po raz kolejny - nic zdrożnego w udziale w reklamach. Każdy może, a nawet powinien, wedle własnej woli, upodobania, zasad, dysponować sobą. Tylko uważnie trzeba patrzeć, co się reklamuje. We wszystkich reklamach, w których brałem udział, wśród produktów, które reklamowałem, nie było ani jednego, który przyjąłbym bez namysłu, w którym jedynym kryterium byłyby pieniądze.

Jaka jest Pana recepta na zachowanie równowagi pomiędzy sztuką, życiem, ideałem a rozsądkiem?

Mam nadzieję, że gdy będę miał 85 - 90 lat, jeśli oczywiście dożyję do tego czasu, to znajdę taką receptę, bo jak na razie nie czuję się kompetentny do udzielania takich rad.

Ukończył Pan także szkołę muzyczną. Muzyka to również Pana wielka pasja. Czy obecnie dzieje się coś w Pana życiu w związku z muzyką?

Jeśli chodzi o muzykę, to w moim życiu zawsze coś się dzieje, i myślę, że będzie się działo. Bo w moim przypadku od muzyki wszystko się zaczęło, od śpiewania piosenek, od składania nut, i to czynię ciągle. Nie zawsze jest to widoczne. Wiem, że wszyscy jesteśmy zapatrzeni w telewizję. Jeśli ktoś jest w niej nieobecny, to naprawdę to nie oznacza, że go nie ma. Koncertuję bardzo dużo i z Grzegorzem Turnau-em, Magdą Umer i Piotrem Machalicą. Od ponad 20 lat śpiewamy piosenki z Kabaretu Starszych Panów. Za chwilę będę mieć kolejny koncert z Grzegorzem. Prawie co roku, od 20 lat, jestem na przeglądzie piosenki aktorskiej. Może teraz trochę mniej, ale komponuję muzykę do teatru i do filmu. Muzyka jest więc obecna w moim życiu. Jest to pewnego rodzaju odskocznia od tego, co robię na co dzień. Jestem "audiofilem", "konsumuję" muzykę, słucham muzyki w ilościach hurtowych. Czułbym się głuchy, gdybym nie mógł jej słuchać.

Czy ma Pan ulubione gatunki muzyki, kompozytorów, utwory?

Jestem absolutnie eklektyczny. Łatwiej mi powiedzieć, czego nie słucham, niż czego słucham. Raczej nie słucham rapu i hip-hopu, ale odnoszę się do tych gatunków muzyki z szacunkiem. Zycie mnie nauczyło, że jeśli czegoś nie rozumiem, to nie oznacza, że jest to złe, w związku z tym spektrum słuchanej muzyki zaczyna się od popowej, przez filmową, aż do muzyki poważnej, której słucham z coraz większą radością.

Znajduje Pan czas także na działalność pedagogiczną. Jest Pan wykładowcą piosenki aktorskiej w Akademii Teatralnej w Warszawie. W jaki sposób znajduje Pan czas na wszystko?

Nie mam pojęcia. Naprawdę powiem Pani, że dziwię się sam sobie. Muszę zrobić jakiś remanent swoich zajęć życiowych. Bycie wykładowcą piosenki aktorskiej w Akademii Teatralnej w Warszawie, działalność pedagogiczna i kontakt z młodymi ludźmi sprawia mi wielką przyjemność, radość. Dodatkowo mam poczucie, że w jakimś stopniu jestem na bieżąco odnośnie tego, co dzieje się wśród młodszego pokolenia. Gdy się tych ludzi obserwuje, słucha, naprawdę można się od nich bardzo wiele nauczyć i ten współczesny czas "wy-wąchać" lepiej niż z perspektywy 50 lat życia.

Jakie są Pana inne życiowe pasje? Wiem, że gra Pan w piłkę nożną, tenisa, golfa...

Sport jest generalnie moją pasją, a raczej do niedawna był, do czasu, gdy połamałem to, co miałem do połamania, i nadciągnąłem to, co było do nadciągnięcia. Obecnie jestem bardziej konsumentem sportu i widzem, ale nie mniej się nim emocjonuję, jeśli nie bardziej nawet. Inne pasje? Naturę mam raczej domową. Jestem domatorem, w związku z tym, jeśli mam na to czas, bardzo mnie zajmują wszelkie roboty domowe i świetnie przy nich odpoczywam, np. sam naprawiam to, co umiem naprawić.

Gotuje Pan też?

Pod tym względem nie mam także dwóch lewych rąk. Gdyby przyszło mi samodzielnie wykarmić rodzinę, to spokojnie dałbym sobie radę. Ale to zostawiam żonie, która niewątpliwie gotuje lepiej, nawet wspaniale, i w związku z tym ja nie muszę konkurować z nią na tym polu.

Ma Pan czworo dzieci. Jak ważna jest dla Pana rodzina?

Rodzina jest najważniejsza. Miałem szczęście do fantastycznych pedagogów w szkole filmowej, którzy nauczyli mnie, że przede wszystkim trzeba być człowiekiem, a dopiero później aktorem. Tej zasady się trzymam. Rodzina jest dla mnie najważniejsza, a dopiero później wszystko inne. Wiem, że brzmi to deklaratywnie.

Mając tak wiele zawodowych obowiązków, ma Pan czas dla dzieci, żeby po prostu być zwykłym ojcem?

Oczywiście, że mam. Tylkc niestety ciągle trochę za małe w stosunku do tego, czego byn sobie życzył i czego życzyłyby sobie moje dzieci. Dbam o to, i rzeczywiście tego się trzymam, żt czas wakacji to czas święty i minimum miesiąc spędzamy razem Staramy się także znajdować taki czas dla siebie w ciągu roku. np. Wielkanoc spędziliśmy w Rzymie. Byliśmy tam cały tydzief i mieliśmy czas tylko dla siebie Chciałbym mieć w życiu jak naj więcej takich momentów, ale życie jest takie, jakie jest, i niestet) te proporcje są troszkę niewła ściwe. Zdaję sobie sprawę, że z tym nie wygram, bo tak to się jakoś układa, ale mimo to dla domowników nie jestem osobą, o której się mówi: "przyjechał Pan z telewizora".

Czy lubi Pan podróżować?

Chyba mało jest ludzi, których znam, i którzy nie lubią podróżować. Uwielbiam podróżować, uwielbiam przemieszczać się i to w każdy sposób. Samolot nie jest dla mnie czymś uciążliwym, ani żaden inny środek lokomocji. Jestem generalnie ciekaw świata.

Ma Pan ulubione kierunki, miejsca, klimaty?

No pewnie. Im cieplej, tym lepiej. Jestem ciepłolubny. Właściwie im dalej w las, tym bardziej nie cierpię naszego klimatu. I te pół roku, kiedy jest u nas zimno i ponuro, powoduje we mnie jakąś kompletną deprechę. Dlatego jak mam okazję, to uciekam do ciepłych krajów, najczęściej do Włoch. Zimą na narty, a latem w ciepłe miejsca na południe. Teraz podróżowanie nie jest problemem, trzeba tylko mieć środki finansowe, żeby można było zafundować sobie taką przyjemność. Moja rodzina, dokładnie moja siostra, mieszka od wielu lat w Stanach, w bardzo miłym i ciepłym miejscu, więc mamy tam zawsze miłe lokum. Lubię też miejsca, w których jeszcze nie byłem. Wreszcie po 50 latach życia poleciałem do Ameryki Południowej. Byłem w Belize, a także w Meksyku, Kolumbii i Wenezueli. Króciutko, ale była to bardzo ciekawa podróż. Opowiem o tym innym razem.

Dziękuję za rozmowę.

Ewa Ploplis-Olczak
VIP Polityka Biznes Fakt
6 sierpnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia