Dotykanie trudnej, niejednoznacznej historii

rozmowa o spektaklu "Miłość w Koenigshutte"

Spektakl "Miłość w Koenigshutte", którego premiera odbyła się w kwietniu, wywołał wiele kontrowersji. Kolejny raz okazało się, że dotykanie trudnej, niejednoznacznej historii, o którą na Śląsku przecież nie tak trudno, jest rozdrapywaniem wciąż niezagojonych ran. O spektaklu, jego odbiorze i pracy nad rolą z Kubą Abrahamowiczem i Tomaszem Lorkiem rozmawia Artur Pałyga.

Spektakl "Miłość w Koenigshutte", którego premiera odbyła się w kwietniu, wywołał wiele kontrowersji. Kolejny raz okazało się, że dotykanie trudnej, niejednoznacznej historii, o którą na Śląsku przecież nie tak trudno, jest rozdrapywaniem wciąż niezagojonych ran. O spektaklu, jego odbiorze i pracy nad rolą z Kubą Abrahamowiczem i Tomaszem Lorkiem rozmawia Artur Pałyga.

Artur Pałyga: Na czym polegała tutaj ta inność?

Tomasz Lorek: Realizowaliśmy scenariusz filmowy, nie teatralny. Teatr posługuje się innym językiem niż film, dlatego też przetransponowanie tego tekstu na scenę nastręczało najwięcej problemów. Reżyser zaproponował formę nawiązującą do języka, jakim posługuje się teatr brechtowski. Myślę, że w tym przypadku było to najlepsze z możliwych wyjść. Narzucenie nam określonej formy i określonego, wręcz geometrycznego, ładu w konstrukcji scen, nastręczało na początku pewnych kłopotów, ale później bardzo pomogło mi w konstruowaniu postaci i paradoksalnie dawało dużą swobodę w ramach tej struktury. Muszę też podkreślić bardzo dobrą atmosferę podczas prób i świetną współpracę zarówno z reżyserem Ingmarem Vilqistem, jak i ze wszystkimi moimi partnerami na scenie, szczególnie z Arturem Święsem.

Artur Pałyga: Dowiedzieliście się podczas tej pracy czegoś nowego? Coś was zaskoczyło? Poruszyło?

Kuba Abrahamowicz: Nie mogę powiedzieć, żeby tematyka tej sztuki była mi obca. Mój dziadek w czasie III Powstania Śląskiego przenosił w plecaku pieniądze dla strajkujących i walczących, przekazane przez rząd polski. Był oficerem. Zaraz po zmianie władz w Polsce został aresztowany i osadzony na pół roku w więzieniu na Montelupich w Krakowie za to, że przenosił pieniądze strajkującym i walczącym, przekazane przez rząd polski. Natomiast kuzynka mojej babci powiesiła się, kiedy zmarł jej mąż, wcielony do Wermachtu. Jedynie postać Morela, komendanta obozu w Świętochłowicach, dokładniej przestudiowałem.

Tomasz Lorek: Temat obozu w Świętochłowicach nie był mi znany w ogóle. Nikt nas przecież o tym w szkole nie uczył, a sam nigdy do materiałów dotyczących tego obozu, czy innych mu podobnych, nie dotarłem. W trakcie pracy nad tym spektaklem dotarłem jednak do materiałów, które mnie, jako ewangelikowi, są szczególnie bliskie. Chodzi mi o postać księdza doktora Richarda Ernesta Wagnera - długoletniego proboszcza Parafii EwangelickoAugsburskiej w Bielsku-Białej, wybitnego historyka ziemi bielskiej. Zaraz po zakończeniu działań wojennych w znacznie uszkodzonym kościele Zbawiciela w Bielsku-Białej odprawiał nabożeństwa po polsku. Ten wybitny bielszczanin zginął w obozie "Zgoda" w Świętochłowicach 3 sierpnia 1945 roku. Jego słowa: "Zawinili inni; cierpieć muszą i znieść niewinni" zapadły mi głęboko w pamięć. To pierwsze zaskoczenie największe. Drugie ma charakter bardziej ogólny. Jest to raczej refleksja nad zadziwiającym skomplikowaniem losów Śląska i jego mieszkańców. Myślę, że praca nad tym spektaklem pozwoliła mi lepiej zrozumieć siebie i ludzi, których wichry historii, delikatnie mówiąc, nie oszczędzały.

Artur Pałyga: Czy w trakcie prób zdawaliście sobie Panowie sprawę, że spektakl może wywołać tak potężną dyskusję społeczną?

Kuba Abrahamowicz: Nie, nie zdawałem sobie z tego sprawy. Podczas pracy odrzucam nieprzydatne emocje. Jeśli mój "strażnik" sumienie odrzuca rolę, którą mi zaproponowano, negocjuję z reżyserem, a w ostateczności proszę o wycofanie mnie z obsady. To jest tylko teatr i aż teatr.

Tomasz Lorek: Tak się składa, że brałem wcześniej udział w innej, wzbudzającej nie mniejszą dyskusję, produkcji naszego Teatru jaką był Twój, Arturze "Żyd" w reżyserii Roberta Talarczyka. Dlatego też zdawałem sobie sprawę, że i tym razem może dojść do takich dyskusji. Mało tego, myślę, że to jest podstawowy cel produkowania takich spektakli. Jeżeli w dzisiejszych czasach, w rzeczywistości w jakiej żyjemy, spektakl teatralny jest w stanie budzić skrajne emocje, zmuszać ludzi do zastanowienia, do wyrobienia sobie swojego zdania na poruszony temat, nawet jeżeli jest ono skrajnie różne od tezy przedstawionej w spektaklu, to wydaje mi się, że jest to miarą sukcesu tego przedsięwzięcia. Po "Żydzie" też odbywały się spotkania, na których widzowie zawzięcie dyskutowali, spierali się, przedstawiali swoje krańcowo różne opinie. Dobrze że tak się dzieje.

Artur Pałyga: Czy ta świadomość w jakikolwiek sposób wpłynęła na Twoją pracę na próbach?

Tomasz Lorek: Nie. Oczywiście dogłębne zbadanie postaci, którą przyszło mi grać w tym spektaklu, zmuszało mnie do zadawania sobie i reżyserowi wielu pytań, czasem niewygodnych i trudnych. Gdybym jednak zastanawiał się na etapie prób nad tym, czy jakieś moje zachowanie na scenie wywoła dyskusję i w związku z tym próbował to zachowanie modyfikować, oznaczałoby to autocenzurę. Jedynym moim cenzorem podczas prób jest reżyser. To on czuwa nad całością przedsięwzięcia i jego wizję wszyscy realizujemy. Oczywiście wizja ta jest również wynikiem rozmów z nami aktorami, oraz naszych propozycji aktorskich. Decyzję jednak zawsze podejmuje reżyser.

Artur Pałyga: Czy po całej tej pracy macie Panowie własny stosunek do poruszanych w sztuce spraw?

Kuba Abrahamowicz: Mam swój pogląd, ale chcę go zachować dla siebie. Niech dochodzą do mojej wrażliwości, wiedzy i sumienia efekty rozmów, debaty, czytanie. Nie chcę się zamykać, deklarować.

Tomasz Lorek: Oczywiście, że mam swoje własne zdanie. Ale moje zdanie nie powinno mieć tu znaczenia. Widz przychodzący na spektakl nie powinien być obarczony jakimkolwiek bagażem dotyczącym moich prywatnych poglądów. Tylko wtedy bowiem jest w stanie spojrzeć na historię przedstawioną w tym spektaklu obiektywnie i osobiście. Jedno, co mogę powiedzieć to, że moim zdaniem ta historia, jak wiele innych, nie jest czarno-biała.

Artur Pałyga: Czym jest dla was założenie niebiesko-żółtych opasek na koniec spektaklu?

Kuba Abrahamowicz: Nie widzę potrzeby zakładania opasek w czasie sceny finałowej. Taka dosłowność, moim zdaniem, jest niepotrzebna. Ale reżyser ma swoją wizję.

Tomasz Lorek: W pełni zgadzam się w tym temacie ze zdaniem Romana Pawłowskiego, który na łamach "Gazety Wyborczej" napisał, że w ten sposób symbolicznie stajemy po stronie słabszych.

Artur Pałyga: Jak publiczność odbiera "Miłość w Koenigshutte"?

Kuba Abrahamowicz: Nie mnie to oceniać. Wiem, że ten spektakl wyzwala emocje u widzów. I to dobrze. To wszystko.

Tomasz Lorek: Publiczność odbiera go bardzo różnie i to jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Mamy całą masę entuzjastycznych opinii. Są również takie, które to i owo temu spektaklowi wytykają. Dla mnie najcenniejsze jest to, że widzowie potrafią o tym rozmawiać z wypiekami na twarzach. Piękne jest, że ludzie podczas braw po spektaklu (podobnie jak w "Żydzie") potrafią wstać, niezależnie od tego, że połowa, bądź jedna czwarta widowni ostentacyjnie siedzi. Jedna i druga postawa mi się podoba. Jedna i druga świadczy bowiem o tym, że spektakl zadziałał.

Artur Pałyga: Jak odbieracie reakcje publiczności oraz dyskusje wokół spektaklu?

Kuba Abrahamowicz: Wszystko co prowadzi do wojny, która zawsze wyzwala NAJGORSZE emocje, która prowokuje najokrutniejsze zachowania wobec innych i samego siebie, jest przeze mnie nie do zaakceptowania. Nie chcę wojen, podziałów, rewizji. Ale dlaczego nie rozmawiać o wadach, słabościach, błędach? Przecież one pozwalają na refleksje i decyzje: tak nie chcę robić! Wolność rozumiem jako wybór i akceptację konsekwencji tego wyboru. Zatem rozmowa TAK! Mam jednak z tym pewien problem. Jeśli pijany wujek potrąci pieszego na przejściu dla pieszych, to mam iść za niego do więzienia? Mam się publicznie chłostać? Jeszcze nikt nie wymyślił, jak karać za zbrodnie przodków. Trudno w ogóle o tym rozsądnie rozmawiać.

Tomasz Lorek: Każda entuzjastyczna i potępiająca reakcja jest dla nas cenna. Oznacza bowiem, że spektakl poruszył, a to jest najistotniejsze.

Kuba Abrahamowicz: Ale ciekawie się rozmawiało Tomek Lorek: Warto było.

Kuba Abrahamowicz: Powiem ci Powiem bardzo szczerze, że lubię grać w spektaklach "o czymś". Ważna jest wtedy "substancja teatralna", czyli koledzy, scenografia, cisza i skupienie. Tak było, prawda? Tomek Lorek: Tak. To bardzo ważne w naszej pracy. Masz wtedy poczucie, że bierzesz udział w czymś istotnym, w czymś co naprawdę jest w stanie trafić do widza.

Kuba Abrahamowicz: Chcę ci pogratulować mądrej i świetnie granej roli. Dała i mnie do myślenia. I oto też chodzi. Tomek Lorek: Dziękuję ci bardzo za te słowa. Podobne gratulacje mogę skierować pod twoim adresem.

Kuba Abrahamowicz: Arturze, widzisz, co narobiłeś? Pozwoliłeś nam spotkać się i porozmawiać Tomek Lorek: Dziękujemy ci za to.

Artur Pałyga: Również cieszę się, że znaleźliśmy wszyscy czas, żeby się spotkać i spokojnie pogadać. Gratuluję ważnego spektaklu i wybitnych ról!

Artur Pałyga
Magazyn style
18 maja 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...