Dramat dopowiedziany muzyką

rozmowa z Waldemarem Zawodzińskim

Opowieść o Don Carlosie jest opowieścią, która dojmująco mówi o naszej współczesnej rzeczywistości, mimo "kostiumu historycznego". Myślę, że wystarczy wyartykułować sensy, które są w tekście, aby to stało się dotkliwe i aktualne. Nie potrzeba dointerpretowywać żadnych nowych znaczeń. Śmiało zaryzykowałbym tezę, że, gdyby Verdi żył i ktoś zamówiłby u niego operę, która miałaby dotykać naprawdę ważnych problemów istotnych dla nas współcześnie żyjących, to napisałby właśnie "Don Carlosa".

Rozmowa z Waldemarem Zawodzińskim, reżyserem „Don Carlosa”, którego premiera odbędzie się w niedzielę, 22 maja w Operze Śląskiej w Bytomiu. 

Jak Pan postrzega operę „Don Carlos” na tle pozostałych dzieł Giuseppe Verdiego?

„Don Carlos” należy do tych dzieł Verdiego, gdzie związek słowa z muzyką osiągnął najwyższy poziom. Można w tym przypadku mówić o „dramacie muzycznym”. Kompozytor w „Don Carlosie”, podobnie jak „Falstaffie”, doszedł do wirtuozerii. W obu tych dziełach pokazał, że jest absolutnym mistrzem w tworzeniu muzycznego dramatu.
Pod tym względem „Don Carlos” to niezwykły utwór. Jest klasą sam samą w sobie, jednym z  najdojrzalszych dzieł kompozytora, jednym z najpiękniejszych i największych jego spełnień. Dzieło to jest pod każdym względem znakomite. Już teraz, na kilka dni przed premierą, wiem, że jest dla reżysera fascynujące i gdyby zaproponowano mi jego ponowną realizację, chętnie przyjąłbym taką propozycję. Zdarza mi się, że przy końcu prób, nawet jeśli jestem zadowolony z pracy i jej efektów czuję, że chętnie wróciłbym do tego utworu po raz drugi, bo w przypadku takich dzieł można w następnym etapie swego życia, rozwoju artystycznego zbudować nową wypowiedź. To dowód jak ta opera jest niezwykle inspirująca.
„Don Carlos” to jedno z tych arcydzieł, do których  trzeba „dorosnąć”. Nierzadko zdarzają się opery bardzo piękne, jednak zawierają słabe punkty w konstrukcji postaci, w przebiegu fabularnym, w wymowie ogólnej, mają słabe miejsca muzyczne itd. W wypadku „Don Carlosa” ma miejsce coś zupełnie odwrotnego. Pod względem wartości muzycznych jak i literackich posiada tak niezwykły urodzaj, że można by z tego materiału wykroić nawet kilka oper! Jest to utwór bardzo jednorodny, kunsztownie skonstruowany, posiada ogromny potencjał, który inspiruje inscenizatorów. Wydawać by się mogło, że jest dziełem kameralnym, a daje ogromne możliwości inscenizacyjne, przede wszystkim reżyserskie, gdyż trzeba sporo popracować nad zbudowaniem trójwymiarowych postaci. W operze bardzo rzadko zdarza się taki typ pracy. To są postaci ze świetnego dramatu, które zostały opowiedziane muzyką. Przy tej realizacji pracowaliśmy ze śpiewakami tak, jak z aktorami dramatycznymi.
Arcydzieło takie jak „Don Carlos” wymaga od inscenizatorów niewiarygodnej dyscypliny, czujności, ogromnej konsekwencji, kilkukrotnego przemyślenia każdego posunięcia. Nie można pozwolić sobie na żadną nonszalancję czy przymrużenie oka, gdyż to się potem ogromnie mści.

Czy będą odniesienia do współczesności w Pańskiej inscenizacji?

Opowieść o Don Carlosie jest opowieścią, która dojmująco mówi o naszej współczesnej rzeczywistości, mimo „kostiumu historycznego”. Myślę, że wystarczy wyartykułować sensy, które są w tekście, aby to stało się dotkliwe i aktualne. Nie potrzeba dointerpretowywać żadnych nowych znaczeń. Śmiało zaryzykowałbym tezę, że, gdyby Verdi żył i ktoś zamówiłby u niego operę, która miałaby dotykać naprawdę ważnych problemów istotnych dla nas współcześnie żyjących, to napisałby właśnie „Don Carlosa”. Gdyby skoncentrować się chociaż tylko na problemie do jakich celów politycznych wykorzystuje się wiarę w Boga i religię - to już to jest temat, dzięki któremu można ze sceny powiedzieć bardzo wiele o tym, czego my doświadczamy każdego dnia.

Dlaczego wybrał Pan mediolańską wersję utworu?

W takim kształcie ten dramat jest najsilniejszy, najspójniejszy, szala nie przeważa się na stronę melodramatyczną. Dla reżysera jest to wersja, która zawiera wszystko to, co chciałoby się zawrzeć w dramacie muzycznym. Są to propozycje trafione idealnie. W wersji paryskiej pierwszy akt rozbija siłę dramatu. Dzieło w kształcie 4-aktowym (mediolańskim) ma większą siłę oddziaływania, owładnięcia słuchaczem, widzem. Ponadto, trzeba się liczyć z większą spójnością dramaturgiczną, większą kondensacją i intensywnością przekazu. Jest to utwór gęsty i emocjonalnie nasycony w warstwie znaczeniowej. Wersja 4-aktowa jest idealna do inscenizacji.

Czy Pan modyfikuje utwór w wersji 4-aktowej?

„Don Carlos” zawiera tzw. vide, czyli dopuszczalną możliwość skrócenia utworu. Kierownik muzyczny i ja z tej możliwości skorzystaliśmy, jednak ingerencje te nie naruszają struktury utworu. Są to raczej zabiegi kosmetyczne. Przykładowo scena zapowiedzi i pojawienia się króla trwa troszeczkę za długo.  Na potrzebę wartkości zdarzeń, ten fragment został zwidowany. Są więc „modyfikacje”, ale minimalne.

Na równi z reżyserią istotna dla Pana jest scenografia. Co Pana zainspirowało do opracowania tematu scenograficznego?

Nie potrafię myśleć o budowaniu rzeczywistości scenicznej, nie myśląc o przestrzeni. I choć diabeł tkwi w szczegółach, to wszystko inne związane z dekoracją, to detale. Ja przede wszystkim muszę „zobaczyć przestrzeń”. To właśnie interesuje mnie w scenografii. Trudnością bardzo mobilizującą są niewielkie rozmiary sceny Opery Śląskiej. Jest to ogromne wyzwanie przy projektowaniu scenografii, aby pokonać te nie lada trudność. Udało nam się na deskach Opery Śląskiej optycznie stworzyć dużo większą scenę i aurę dla tego dramatu.

Jaka jest postać Don Carlosa w Pańskiej inscenizacji?

To wstrząsająca postać nadwrażliwca, będącego na granicy choroby psychicznej. Carlos wielokrotnie omdlewa, pada, traci zmysły. To jest ważne, bo widz ma świadomość, że nie jest on silnym młodym człowiekiem. Nie jest odporny psychicznie. Nie ma cech, które powinien mieć przyszły władca. Nie takiego syna życzył sobie Filip, król Hiszpanii. Don Carlos także czuje, że nie jest w stanie sprostać oczekiwaniom ojca. Ten fakt i odrzucenie przetrąca jego poczucie własnej wartości. Można powiedzieć, że jest dzieckiem niekochanym, które nieustannie rozczarowuje swego ojca, bo nie jest takim człowiekiem, jakiego król oczekiwał. Ojcu trudno jest projektować przyszłość państwa i łączyć ją z osobą Carlosa. Jest to jedna z osi dramatu.
Don Carlos ma bliskiego przyjaciela. Jest nim Markiz Posa, o którym wyraża się: „mój anioł”. Posa jest mężczyzną silnym, niezależnym, odważnym, mającym wizję, szerszą perspektywę i cel. Don Carlos, odsunięty przez ojca, nie widzi siebie jako osoby, od którego zależą losy ludzi i państwa. To Posa budzi w nim poczucie, że jest następcą tronu, że ma do spełnienia pewną misję. Carlos to bohater, który jest w dużej mierze, przez konkretne okoliczności, skoncentrowany na sobie. Dopiero przyjaciel uzmysławia mu, co jest istotne w jego życiu. To on próbuje w Don Carlosie obudzić myślenie, że nie na samym sobie świat się kończy. On nawet na samym sobie się nie rozpoczyna. Posa jest w pełni romantycznym bohaterem, gotowym oddać życie za idee. Motyw przysięgi i przyjaźni jest niezwykle piękny, przewija się wielokrotnie przez operę. To dojrzewanie świadomości Carlosa - od bycia niekochanym do miłości odwzajemnionej, ale niespełnionej - od osobistego dramatu do uświadomienia sobie wyższych racji. Młody książę dorasta do konieczności czynu. To jest ogromna droga, jaką postać musi przebyć.

Czy to jest przyczyną, że „Don Carlos” jest tak rzadko wystawiany?

Nie raz wprawia mnie w zdumienie fakt nieobecności na polskich scenach pewnych utworów zarówno dramatycznych, jak i muzycznych. Dzieł, do których nikt nie ma wątpliwości, że są filarami swojego gatunku. Nie zawsze można znaleźć przekonywujące wyjaśnienie. Czasem pojawiają się wystawienia, które wpasowują się idealnie w dany czas. Od takich inscenizacji nierzadko  rozpoczyna się zainteresowanie jakimś dziełem. Nie tkwi to w samej inscenizacji, w jej wybitności, tylko w momencie i czasie, w którym ona się pojawiła. Wiele elementów składa się na to, że wybitne dzieła nie są obecne na naszych scenach. Tym bardziej warto podjąć wyzwanie i ryzyko, żeby te tytuły stały się obecne.

Zrealizował pan 6 tytułów Verdiego: „Nabucco”: trzykrotnie „Bal Maskowy”, „Falstaffa” i „Traviatę”. Teraz „Don Carlos”, a co po „Don Carlosie”?

Następną moją realizacją będzie „Halka” w Operze Krakowskiej i muszę przyznać, że jestem tą propozycją podekscytowany. Nie przyszłoby mi do głowy, żeby zająć się którąkolwiek z oper Moniuszki. Natomiast ta propozycja, przekornie, wyzwoliła we mnie chęć zmierzenia się z tą muzyką. To, że sam nie wybrałbym tej opery, nie znaczy, że nie lubię czy nie cenię tego kompozytora. Po prostu w tym ogromnym bogactwie literatury operowej Moniuszko nie jest autorem, o którym myślałem. Bardzo często dobre owoce rodzi nie to, co jest wykonane z miłości czy upodobania, tylko ze złożonych propozycji. To daje dobry dystans i budzi w nas ciekawość zmierzenia się z utworem, który nie należy do „własnego kanonu dzieł ulubionych”. Jestem bardzo pozytywnie nastawiony na realizację „Halki”. Znając siebie, nie mogę na chłodno przystąpić do następnej realizacji. Rozpoczynam wzbudzać w sobie ciekawość, zachwyt nad dziełem. Oswajam je więc i „zawłaszczam”. To jest proces. Dla reżysera zmierzyć się z „Halką” to niemałe wyzwanie.

Dziękujemy za rozmowę.

Waldemar Zawodziński urodził się 2 października 1959 r. W 1985 roku ukończył Państwową Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych w Łodzi, a w 1988 roku Wydział Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie.
Od 1992 r. pełni funkcję dyrektora artystycznego Teatru im. S. Jaracza w Łodzi. Jest laureatem dorocznej Nagrody Ministra Kultury za rok 1998 i 1999 przyznanej za wybitną działalność artystyczną. Z okazji 110-lecia stałej sceny teatralnej w Łodzi został odznaczony przez prezydenta RP Złotym Krzyżem Zasługi. Kilka dni temu został dyrektorem Teatru Wielkiego w Łodzi. Jest wybitnym reżyserem spektakli dramatycznych, muzycznych i operowych.

Dawid Komuda i Ryszard Klimczak
Dziennik Teatralny
21 maja 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia