Dramatyczny przebieg premiery

"Carmen" - reż. Laco Adamik - Opera Krakowska

Premiera "Carmen" w Operze Krakowskiej miała dramatyczny przebieg. Po przedłużającej się przerwie, która nastąpiła po pierwszym akcie, zza kurtyny wyłonił się dyrektor Bogusław Nowak i oznajmił, że występująca w roli tytułowej Małgorzata Walewska zasłabła i zastąpi ją Monika Ledzion. Tym samym wyjaśniły się wątpliwości dotyczące słabej formy wokalnej znakomitej śpiewaczki.

Odkąd wyszła na scenę, widać było wyraźnie, że porusza się z trudem i opiera o elementy scenografii.

Mogło to budzić zdziwienie, szczególnie jeśli porównamy żywiołową, kipiącą temperamentem Carmen Walewskiej, jaką pokazała w końcu nie tak dawno choćby w Teatrze Muzycznym w Gliwicach. Jednak i tak wysiłek śpiewaczki zasługuje na najwyższe uznanie, zwłaszcza że dzielnie dośpiewała do końca I akt dzieła, po czym karetka odwiozła ją na oddział intensywnej terapii.

Ale dziwne i dramatyczne wydarzenia od początku towarzyszyły operze Georgesa Bizeta. Podczas jednego z pierwszych spektakli "Carmen" w 1875 roku francuska primadonna Galli-Marie zemdlała. Stało się to podczas trzeciego aktu, kiedy skończyła śpiewać "arię z kartami". Zobaczyła w nich bowiem przepowiednię śmierci kompozytora, gdyż wyciągnęła z talii same piki.

I rzeczywiście tak się stało. Po zakończonej porażką prapremierze, od lat cierpiący na skłonność do depresji, artysta zachorował na anginę. Następstwem choroby były komplikacje. Dokładna przyczyna zgonu Bizeta nie jest jednak znana. Oficjalnie nastąpił on 3 czerwca o drugiej nad ranem. Twórca miał wówczas niewiele ponad 36 lat.

Oczywiście trudno z tego wydarzenia wyciągać wnioski, że nad "Carmen" wisi klątwa. To przypadek, iż krakowska premiera miała tak dramatyczny przebieg. Spektakl w reżyserii Laco Adamika, ze scenografią Barbary Kędzierskiej, można by określić jako dość zachowawczy. Twórcy pokazali na scenie gwarną hiszpańską ulicę. Wśród przechodniów pojawiła się grupa rozśpiewanych dzieci. Dziewczynki w szkolnych strojach były zaczepiane przez ministrantów.

W przeszklonym wnętrzu fabryki cygar widać było uwijające się robotnice, a po lewej stronie, przy wejściu do koszar, stojących wartowników.
W takiej scenerii rozpoczął się dramat miłości, namiętności i zazdrości. Don Jose został oczarowany przez Carmen. W drugim akcie Cyganka pojawiła się w oberży przemytników. Spotkała się tam z zakochanym w niej dragonem, tańcząc dla niego uwodzicielsko.

Monika Ledzion, zastępująca już w tej scenie Małgorzatę Walewską, miała trudne zadanie, lecz poradziła sobie bardzo dobrze zarówno wokalnie, jak i aktorsko. Jej uroda i temperament sceniczny dodały przedstawieniu energii. Arnold Rutkowski jako Don Jose, pod nieobecność Walewskiej stał się prawdziwą gwiazdą wieczoru.

Zastanawiam się dlaczego, pomimo dobrej formy solistów, spektakl nie był porywający. Być może ten operowy hit wymaga innej inscenizacji, na przykład przeniesienia we współczesne realia. Temat jest uniwersalny i ciągle aktualny, pewnie wystarczyłoby dostosować go do dzisiejszych czasów, a nie trzymać się ściśle historycznej konwencji.

Stan Małgorzaty Walewskiej, która w trakcie spektaklu została przewieziona do szpitala, poprawił się, lecz nie wiadomo, kiedy artystka znowu wystąpi w krakowskiej operze.

Katarzyna Fortuna
Polska Gazeta Krakowska
9 marca 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...