Drinki i łzy w kostkach lodu

"Kto się boi Virginii Woolf?" - reż. Jacek Poniedziałek - Teatr Polonia w Warszawie

Najnowsza premiera Teatru Polonia to dramat psychologiczny "Kto się boi Virginii Woolf?" w tłumaczeniu i reżyserii Jacka Poniedziałka. Edward Albee, popularny amerykański dramaturg, ukończył swoją najsłynniejszą sztukę w styczniu 1962 i w tym samym roku wystawiono ją na Broadwayu. Recenzje były różne, ale widzom to nie przeszkadzało - tłumy przychodziły, by zobaczyć tę niezwykłą, czteroosobową "sceniczną psychodramę".

Spektakl pokazano 664 razy i chociaż Nagrody Pulitzera nie otrzymał, gdyż "brudny" język i kontekst społeczny budziły zbyt wiele kontrowersji, sukces był powalający. Najsłynniejsza adaptacja - w dodatku nie teatralna, lecz filmowa - przyniosła mu jeszcze więcej rozgłosu. Niezapomniana ekranizacja w reżyserii Mike'a Nicholsa (z Elizabeth Taylor i Richardem Burtonem w rolach głównych) otrzymała pięć Oscarów. Od tej pory przedstawienie wielokrotnie pojawiało się w teatrach na całym świecie, było rozmaicie odczytywane, a okrutna, wyniszczająca gra małżeńska, psychologiczny pojedynek między kobietą a mężczyzną, nie przestaje inspirować kolejnych twórców. Jacek Poniedziałek, proponując własne tłumaczenie, zachowuje atmosferę i rytm utworu oraz charakterystyczny, dosadny i "niegrzeczny" język Albee'go. Zaskakująco współczesne słownictwo, mocne, wulgarne, momentami przeraża swą bezpruderyjnością, ale taki jest ten dramat, który swego czasu łamał konwenanse i sceniczne obyczaje.

Akcja rozgrywa się głęboką nocą. Z nudnego przyjęcia, ostro zakrapianego alkoholem, wraca do domu małżeństwo, zrzędliwa para z wieloletnim stażem (również we wzajemnym dokuczaniu), Marta i George. Marta to kobieta około pięćdziesiątki, córka rektora mało znanej uczelni w Nowej Anglii (ukochanego tatusia z czerwonymi oczkami, jak złośliwie mówi o nim jej mąż). George od wielu lat wykłada historię i jasne jest, iż nigdy nie obejmie katedry na uczelni teścia. Każdy z bohaterów sięga po drinki, by wygłosić pełne żalu i jadu monologi, zranić partnera i dopiec mu. To ich zwykła, rutynowa kłótnia. Mimo późnej pory spodziewają się gości. Z odwiedzinami zapowiedzieli się Nick, trzydziestoletni, przystojny nauczyciel biologii na wspomnianym uniwersytecie ("byczek" jak mówi Marta), i jego małżonka - wąska w biodrach, dość ograniczona i mało błyskotliwa Skarbie. Będą oni nie tylko świadkami brutalnych, słownych utarczek, lecz także zostaną wciągnięci w tajemniczą grę, w której wśród gorzkich wyrzutów, wzajemnych oskarżeń, wyjdzie na jaw wiele sekretów i kłamstw. Cała czwórka stanie twarzą w twarz z własnymi obawami, lękami, skrywanymi pragnieniami. Owo drążenie tajemniczych i mrocznych obszarów ludzkiej psychiki przypomina seans terapeutyczny, wiwisekcję toksycznego związku. Prawda i fałsz we wspomnieniach tego, co było i jest. Upokorzenie do granic wytrzymałości. A wszystko to tylko w słowach, które "ptakiem wylecą, a powrócą kamieniem". Czy możliwe jest choć częściowe skruszenie muru, zbudowanego z nierozwiązanych problemów i braku porozumienia? Jak ból świadomości przegranego życia może być uśmierzony w jedną noc?

Spektakl Poniedziałka może niektórych z nas samych skłonić do trudnego rozrachunku z własnymi traumami, nieudanymi relacjami, nieumiejętnością "dogadania się". Gorzką analizę toksycznych relacji, pod których powierzchnią kryją się egzystencjalne pytania, osładza ostry i drapieżny humor. Albee karmi nas znakomitymi, błyskotliwymi i celnymi dialogami. Ponadto, choć wydaje się to absurdalne, opowiada również o miłości, tej trudnej. "George i Marta znaleźli się w pułapce. Nie uznaję ich za ludzi, którzy się nienawidzą i są sobie obcy. Oni się kochają, tylko w sadomasochistyczny - w sensie psychicznym - sposób", podkreśla Jacek Poniedziałek.

Oczywiście Ewa Kasprzyk to nie Elizabeth Taylor, a partnerujący jej Krzysztof Dracz nie przypomina Richarda Burtona, jednak warto oderwać się od filmowych kreacji i skupić na wytrawnym aktorstwie duetu. Ewa Kasprzyk gra krzykliwie, zdecydowanie i bezwstydnie. Jej Marta jest wulgarna, okrutna, lubi alkohol i seks. Pastwi się nad mężem, ośmiesza go, a on bez mrugnięcia okiem umiejętnie odbija piłeczkę. Inteligentny, opanowany wydaje się pogodzony ze swym losem (do czasu), chociaż ofiarą nie jest. Bynajmniej! Łatwo przejmuje rolę znęcającego się. Oboje cierpią i przeżywają swe życiowe niespełnienie, czasem niewypowiedziane i skrywane pod maską kłamstwa. A Ewa Kasprzyk jest przy tym bardzo kobieca! I znakomicie pokazuje, jak podział na moje i twoje niszczy każdy związek. Krzysztof Dracz w roli cynicznego erudyty, humanisty jest znakomity. To on gra pierwsze skrzypce w tym przedstawieniu. Pomału, z wytrawnością konesera buduje swoją postać, po mistrzowsku wykorzystuje gest, uśmiech. Jego pełne ironii riposty w odpowiedzi na napastliwe ataki ze strony Marty są wyborne. I nie mają w sobie cienia sztywności (ot, taki przykład: "Oczyma wyobraźni widzę cię, Marto, zasypaną cementem po szyję. Nie, nawet tak po nos byłoby spokojniej"). Gra, którą proponują gospodarze wieczoru, jest straszliwa, destrukcyjna i bezwzględna. Komiczny dynamizm i humor szybko przechodzą w tragiczne łzy rozpaczy i wściekłości, pokazują całą gamę uczuć skrywanych przez bohaterów. W obnażaniu ich pomaga alkohol, rozluźnia on bowiem języki, burzy pozory i budzi pragnienia. Ta noc odkryje również to, co kryje się pod słodkimi deklaracjami i pozorami idealnego związku Nicka (Piotr Stramowski) i Skarbie (Agnieszka Żulewska). Młodsi stażem aktorzy dobrze radzą sobie z rolami, ale brak im jeszcze tego smaku i wyczucia, którymi emanują kreacje Dracza i Kasprzyk.

Jeśli chodzi o intrygujący tytuł sztuki: "Who's afraid of Virginia Woolf?", to jest on po prostu prześmiewczą przeróbką refrenu "Who's afraid of the big bad wolf?", piosenki śpiewanej przez Trzy Świnki w kreskówce Walta Disneya. Taka zabawa i gra słów wykorzystana dla żartu przez mocno już nietrzeźwą Martę. Podobno, jak podkreślał sam autor dramatu, nie należy jej przypisywać większej symboliki.

Scenografia inscenizacji jest trochę nijaka - nie przeszkadza, ale też nie pomaga. Zresztą i tak najważniejsze są tu potłuczone szklanki, kieliszki oraz niezliczona ilość butelek - pełnych i pustych.

Na koniec pewne "ale". Skomplikowana układanka uczuć i emocji, odmalowana przez Albee'go w "Kto się boi Virginii Woolf?", ma w sobie coś, co wdziera się aż do wnętrza psychiki, drąży i nie daje spokoju. Niestety, nie wyczuwam tego w inscenizacji pokazanej w Polonii. Może to wina przekładu? Przyznaję, że tłumaczenie tego dramatu najmniej przypadło mi do gustu i zdecydowanie preferuję pozostałe prace translatorskie Jacka Poniedziałka. Natomiast doceniam go jako reżysera - skrupulatnego, wyczulonego na szczegół. Tylko ten końcowy napis - rodzaj politycznej demonstracji, niezrozumiałej w kontekście całości, pozostawia przykry niesmak. Po co i dlaczego?

Anna Czajkowska
Teatr dla Was
6 lutego 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia