Duch w dom

"Przyjazne dusze" - reż. Edward Żentara - Teatr im. Ludwika Solskiego w Tarnowie

Zgodnie z deklaracją dyrektora Żentary, Tarnowski Teatr co miesiąc prezentuje na scenie nowy spektakl. Niestety, jak to często bywa, ilość nie zawsze idzie w parze z jakością. Końcem listopada tarnowianie mieli okazję obejrzeć ostatnią w tym roku kalendarzowym, a czwartą już w tym sezonie premierę miejskiego teatru. Tym razem repertuar wzbogaciła sztuka angielskiej pisarki Pam Yalentine "Przyjazne dusze", ciesząca się od paru lat sporym powodzeniem na polskich scenach, a wystawiana także pod tytułem "Kochankowie nie z tej ziemi"

Opowieść to sympatyczna, ze sporą dawką humoru, choć niepozbawiona głębszych sensów i dramatycznych wydarzeń w tle. Oto w eleganckim pokoju obserwujemy parę małżeńską w średnim wieku - ona chce porozmawiać, on poczytać gazetę. Pozornie sytuacja zwyczajna, znana z życia. Czy jednak na pewno? Powoli widz zaczyna się orientować, że przekomarzający się Susie i Jack Cameronowie nie są zwykłymi ludźmi, lecz duchami byłych właścicieli domu, którzy po śmierci okupują go, przepłaszając skutecznie kolejnych amatorów wynajęcia. Tymczasem dom spodobał się nowożeńcom - Simonowi i Mary. Ona urzeczona jest jego niesamowitą atmosferą, jemu, początkującemu pisarzowi, imponuje fakt, że był własnością Jacka, tragicznie zmarłego twórcy poczytnych kryminałów. Próby wystraszenia nowych lokatorów przynoszą skutek połowiczny - przeraził się głównie agent opiekujący się posesją. Młodzi, decydując się na zamieszkanie w uroczym domku, nie są świadomi, że dzielą go z jeszcze jedną, choć niewidzialną parą.

Simon usiłuje napisać swoją pierwszą powieść kryminalną, a Mary spodziewa się dziecka i niepokoi się o wspólną, niepewną finansowo przyszłość. Natomiast Jack i Susie nie tylko przyzwyczajają się powoli do ich towarzystwa, ale odkrywają w życiu młodej pary własne problemy i zbliżone emocje. Nie mając swoich dzieci, zaczynają z niecierpliwością oczekiwać narodzin dziecka Mary, a ją samą traktować jak własną córkę. Ich rozmowy to świetne dialogi pełne humoru, ale też ciepła świadczącego o mocnej więzi łączącej niegdyś tych dwoje w życiu, a nieustającej i w nowych okolicznościach. Oboje postanawiają pomóc młodym w ich kłopotach, a ważną rolę w realizacji planu odgrywa anioł, który wkracza w życie całej czwórki. Pikanterii i dowcipu tej opowieści dodaje Marta, teściowa Simona, niezadowolona ze związku córki z człowiekiem, którego ma za nieudacznika.

Historia bardzo zabawna i wzruszająca, zadaje kłam stereotypowemu myśleniu o duchach i przemijaniu, stawia na miłość i serdeczne relacje międzyludzkie. Zawiera nawet akcenty świąteczne, więc na czasie. Jak się kończy? Warto przekonać się samemu. Tylko czy aby na pewno podczas tarnowskiego spektaklu?

Sztuka wystawiona jest w ładnej scenografii Tomasza Piaseckiego, odtwarzającej w szczegółach pełen antyków, angielski gabinet, spełniający też z powodzeniem rolę salonu. Umieszczone w tyle sceny, przeszklone drzwi mają istotne znaczenie nie tylko jako dekoracja, okno na świat zewnętrzny, ale także jako droga do innego wymiaru - notabene przejście do niego jest pomysłowo zainscenizowane przy pomocy światła i dymu. Oprawa muzyczna spektaklu jest także bez zarzutu. Natomiast aktorstwo pozostawia wiele do życzenia, bowiem przedstawienie pod tym względem jest bardzo nierówne. Mariusz Szaforz (Jack Cameron) i Jolanta Januszówna (Susie Cameron) stanowią na scenie parę barwną i pełną uroku. Przy nich młodzi aktorzy, Piotr Hudziak i Monika Wenta-Hudziak, grający Simona i Mary Willisów, wypadają blado i bez wyrazu. Pozostała obsada podobnie: z jednej strony dobra rola Patry-cji Szwarc w oryginalnie pomyślanej kreacji anioła oraz znakomita Bogusława Podstolska-Kras w roli złośliwej, ale, jak się okazuje, pełnej temperamentu Marty Bradshow, z drugiej strony sztuczny i grający z przesadną egzaltacją Jerzy Ogrodnicki jako pośrednik Mark Webster.

Nie spisał się reżyser Edward Żentara, gdyż to do jego obowiązków należy odpowiednie ustawienie i poprowadzenie aktorów na scenie, szczególnie młodych adeptów zawodu. Zaś wyciszenie nieco gry Jerzego Ogrodnickiego, by śmieszyła, a nie irytowała, aż się prosi. Najwyraźniej reżyserowi, skądinąd bardzo dobremu i doświadczonemu aktorowi, zabrakło czasu, chęci lub umiejętności w tej materii. A szkoda, bo tekst komedii fantastyczny, fabuła skłaniająca do ciepłych, uczuciowych refleksji i w sam raz na przedświąteczne, a później karnawałowe przedstawienia.

Beata Stelmach- Kutrzuba
Temi
27 grudnia 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...