Duopol, czyli nóż do masła

„Cnoty niewieście albo dziwki w majonezie" - reż. Krzysztof Jasiński - Teatr STU w Krakowie - 19.02.2022

Sztuka nie jest świętą krową. Sam fakt powstawania dzieł w kulturowym kontekście, zakreślającym aktualnie akceptowane ramy artystyczności, nie uświęca ich ani nie wynosi do rangi zjawisk, które powinno się przyjmować bezkrytycznie, tylko dlatego, że „są sztuką". Dbałość o rozwój kulturowy, przejawiająca się przy procesie tworzenia oraz odbioru, absolutnie nie może stanowić byle „pieszczenia" tudzież dobrotliwego klepania po ramieniu za „dobre chęci".

Przemilczenie rozmaitych niedociągnięć, słabości oraz błędów trawiących dziedziny artystyczne czy wybrane dzieła sztuki, aż wreszcie maskowanie problemów pod zbiorem „miłych, fajnych słówek" dla utrzymania „miłej, fajnej" atmosfery, stanowi zjawisko nie tyle groźne, co zwyczajnie destrukcyjne. Ostatecznie prowadzi do „rozpuszczenia" sztuki w posłudze nadużywanych recept i instrukcji, do lenistwa, tendencyjności, zaniku dbałości o ciągłą pracę i rozwój, do dławienia się w „swoim sosie", który „miło, fajnie" pachnie, a pod którym wszystko zaczyna gnić. Podobnie jak konieczne jest krytyczne spojrzenie na rzeczywistość bliską naszej codzienności (narodową, kulturową, religijną), zatem punktowanie rozmaitych niebezpieczeństw, patologii, poszukiwanie sfer wymagających budowy lub naprawy, tak samo konieczne jest to w przestrzeni sztuki. Krytykować sztukę należy zdecydowanie jak rzeczywistość – na podstawie rozumnych oraz konstruktywnych argumentów.

Przyznam, że ucieszyła mnie możliwość uczestnictwa w premierze „Cnót niewieścich albo dziwek w majonezie – według 'Szewców' Witkacego" w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego, która odbyła się 19.02.2022 w Teatrze Stu w Krakowie. Spektakl stanowi doskonały punkt wyjściowy do dyskusji na temat wpływu szkodliwej plemienności dla życia kulturowego w Polsce. Dostrzeżenie problematyczności rodzimego „duopolu na Polskę", narodowego uwiązania ambicjami głównych, zwalczających się ugrupowań partyjnych, nie należy do szczególnych odkrywczych. To problem, który nieustannie razi, kłuje, ogranicza; który nie tylko wkracza przez telewizory do domów, aby skłócać ludzi podczas rodzinnych spotkań, ale ingeruje również w sferę kultury oraz sztuki, wykorzystując artystów do dalszego dzielenia społeczeństwa, do budowy społeczeństwa prymitywnej „hasełkowości" i wyzwisk – nie dialogu i wzrostu.

W perspektywie tego konfliktu sztuka staje się zaledwie pionkiem w wyniszczającej grze politycznych wpływów. Nie wnosi nic nowego, nie stanowi przestrzeni poszukiwań, lecz utwierdza poszczególne grupy w swoich przekonaniach – polewa swój sos swoim sosem. I tak jedni śmieją się z drugich – drudzy z pierwszych. Jedni złoszczą się na drugich – drudzy na pierwszych. Jedni nie nienawidzą tych – drudzy tamtych. Czy polską sztukę, w szczególności sztukę wypowiadającą się na tematy aktualne, stać wyłącznie na powielenie cudzych idei tudzież programów głównego nurtu? Wydaje się, że krakowskie opracowanie Szewców to właśnie sztuka jednej strony i dla jednej strony, sztuka prostych nawiązań oraz wyeksploatowanych haseł, która pomimo starań nie oburza, nie chwyta za serce, nie wyzywa intelektualnie – jest ostra niczym nóż do masła.

Krakowski spektakl skupia się na problemie praw oraz roli kobiet w Polsce, ale też miejsca kobiety w społeczeństwie jako takim. Rozpatruje go w perspektywie polityczno-społecznej, wyłączywszy kontekst religii i kościoła, co sugeruje już na samym początku, oszczędzając figurę Jana Pawła II od hucznego „zwalenia" z kręcącego się piedestału. Figura zostaje wyniesiona z „polskiego kręgu uwielbienia", ale sam papież powraca za moment – w formie „żółtej mordy" – pośród „memicznych" nawiązań, raz po raz stanowiących „tło" scenicznych wydarzeń. Mainstreamowa „memiczność" oraz odniesienia pop-kulturowe są obecne w ciągu całego przedstawienia. Autorzy odważnie sięgnęli po jaskrawe kolory i bezceremonialne ujęcia – chociażby peniso-waginne żonkile. Na ścianach wyświetlane są słodziutkie loli, pojawia się „Yes Chad" la Piłsudski, Crying Rage Guy, Countryball, marsz żab Pepe jako „Dziarskich chłopców", a także graficzne przedstawienia postaci z samej sztuki. Środki te zdają się mieć na celu „zabawić" i „odciążyć" współczesnego widza od masywnego oraz wściekle zagmatwanego intelektualizmu Witkacego. Ostatecznie przemienią jednak wielowątkowy dramat w seans scenicznego gryzienia się środków, w seans oczywistości i niedopasowania. Czerń i agresja obok jaskrawości i memów, wątki obrzydliwie demonicznego erotyzmu na tle kawaii dziewczynek, Wałęsa z dzikiego zachodu i Darth Vader z kapciuszkami. Niby zupa, niby skiełbaszona, wieloskładnikowa, niby groteskowa, ale mało smaczna, nazbyt sztuczna – nudna.

Niewątpliwie można wskazać na pozytywne aspekty spektaklu. Zadowala przekonująca gra Beaty Rybotyckiej, która przyjmując rolę „Sajetany", z mocą podporządkowuje sobie scenę. Uznanie wzbudza także zaangażowanie Łukasza Rybarskiego, który przyjmując rolę Prokuratora Scurvy'ego, umiejętnie wydobywa strukturalną niejednolitość postaci. Jest faktycznie paskudnie płynny i nieugruntowany. Grzmi pewnością siebie oraz śmiechem, aby za chwilę tracić kontrolę, wrzeszcząc, plując, rozpaczając, łkając. Przedstawia wspaniałe wykłady, wielkie myśli, snuje niesamowite plany, a za chwilę traci godność w porywach niespełnionego erotyzmu, stopniowo przeobrażając się z quasi-dziarskiego quasi-sarmaty w wywieszone na pośmiewisko Niespełnienie. Obie te role są na tyle wyraziste oraz składne, że zastanawia czy nie lepiej byłoby wręcz pozbyć się wszystkiego innego, wszystkich dodatków, wszystkich „zbędnych słów", by nie pozostawić nic poza Sajetaną i Scurvym, ze skromnym może dodatkiem hukliwego Hiper-robociarza, w którego rolę wcielił się Krzysztof Pluskota.

Ze względu na aktualność omawianych tematów, cieszy, że akty rozpoczynają się wraz z wkraczaniem widzów na salę. Jeszcze wszyscy nie zajęli miejsc, a „uwielbione" figury „kręcą się" na piedestale, uwięzione kobiety prasują flagę narodową, wycieńczony prokurator tkwi zamknięty w katuszach. Fakt nakładania się rzeczywistości scenicznej i pozascenicznej uświadamia, że sztuka dotyczy oraz przenika także widzów, że oni sami uczestniczą w omawianym problemie, który nie ogranicza się do murów teatru. Ujmują także niektóre wątki muzyczne, zaskakujące cybernetyczną chwytliwością. Problem stanowi jednak nieumiarkowane użycie piosenek oraz kompozycyjna nieskładność. Akty sprawiają wrażenie wewnętrznie poszatkowanych, na siłę łączonych jakimś wtrąceniem, jakąś pioseneczką, jakimś tańcem, czymś „fajnym, miłym", zatracając tym samym całościową strukturę, a skomplikowaną tematykę sprowadzając do mało oryginalnego wybryku.

„Szewcy" nadal skrywają niezwykle dużo wartościowej treści, dlatego cieszy, że odważni autorzy decydują się sięgnąć do prac Zakopiańskiego geniusza, aby wyłonić nowe oraz aktualne sensy. Czasem jednak odwaga nie wystarcza. Ostatecznie spektakl można uznać za dosyć ciekawą próbę wypowiedzenia się na temat aktualnej sytuacji kobiet w Polsce, jak i szkodliwości plemiennej władzy. Niewątpliwie znajdą się także osoby, które spektakl w pełni zadowoli – czy to nie będzie jednak przekonywanie przekonanych? Liczę, że krakowska sztuka przyczyni się w przyszłości do czegoś więcej, niż dalszego dzielenia „polskich plemion".

Nie mam też wątpliwości, że z klasyki polskiej awangardy, jak i z polskich teatrów i z polskich aktorów, nadal można wydobyć nie tylko rzeczy aktualnie, nie tylko budujące, ale samodzielny język teatru. Język wolny od hasełek i sosów. Język wolny od niedialogicznego, medialnie pompowanego konfliktu.

Jan Królewski
Dziennik Teatralny Warszawa
24 lutego 2022

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...