Dwa teatry, a nawet trzy

2. Ogólnopolski Festiwal Teatrów Muzycznych

II Festiwal Teatrów Muzycznych w Gdyni pokazał, że w Polsce mamy dobry i zły teatr muzyczny. I Teatr "Capitol".

Chałtura od koncertu różni się tylko reakcją publiczności. Zasłyszane na koncercie Dra Hackenbusha.

Umówiłem się z kolegami, że robimy festiwal, na którym prezentujemy artystów, dlatego niektóre teatry przywożą bardzo stare spektakle. Chciałbym docelowo umówić się tak, że będą to spektakle nie starsze niż dwa lata, ale niech trochę minie tych, które koledzy chcą pokazywać.

Gruza ostatecznie nie zasiadł w Jury, a zamiast ROMY pokazał się Teatr Muzyczny z Lublina, co było zdecydowanie najgorszym transferem w dziejach teatru muzycznego. W Gdyni zobaczyliśmy spektakle stare, do których należały: „Skrzypek na dachu” (premiera:1994), „Jesus Christ Superstar” (2000), „Chicago” (2002) i „Opera za trzy grosze” (2002) oraz nowe i stosunkowo nowe: „Ragtime” (XI 2007), „Phantom” (2006), „Yentl” (2007), „rzecze Budda Chinaski” (2007), „Wieczór latynoski” (II 2008) i najświeższy „RENT” ( XI 2008).

II FTTM był swoistym, pogrobowym sukcesem Wojciecha Kościelniaka. Ten wybitny reżyser i człowiek teatru muzycznego trzy lata temu złożył dymisję ze stanowiska dyrektora Teatru Capitol. Swą decyzję motywował względami osobistymi, pisano o jego problemach z pracownikami, „krytyka” niemiłosiernie używała sobie na dyrektorze, do „Capitolu” próbowano przykleić etykietę teatru dziwacznego. Kościelniak, wraz z Leszkiem Możdżerem i grupą artystów z Teatru Muzycznego (inicjatywa PUB 700) przeniósł się z Gdyni do Wrocławia, gdzie powierzono mu dyrekcję teatru muzycznego, otoczono wielką sympatią i zapewniono warunki do urzeczywistnienia wizji nowoczesnego teatru muzycznego, dano szansę pójścia „trzecią drogą”, własną drogą twórczą, gdzieś pomiędzy przyzwyczajeniami estetycznymi, jakie potocznie towarzyszą operze, operetce i musicalowi.

Czym charakteryzuje się owa „trzecia droga”? Jeśli za manifest Kościelniaka uznać „Operę za trzy grosze”, to niczym szczególnym, poza stwierdzeniem, że jest to świetny teatr, nieważne czy muzyczny. Dobrze prowadzeni, „odkryci” aktorzy po prostu grają, uwiarygadniają psychologicznie postaci, sprawiając, że obcujemy z prawdą, a nie sztampą, chałturą, co cechuje wiele produkcji tzw. teatru muzycznego. „Opera” jest, w porównaniu do wielu rzeczy z „Capitolu” ( np. SCATA, pierwszego na świecie musicalu bez słów czy ”Śmierdzi w górach" ) dziełem spokojnym, z wyważonymi proporcjami, ale i w niej jest miejsce na kontrolowane szaleństwo (rewelacyjny Mariusz Kiljan w roli Browna przypominający mi kreację Gary Oldmana w „Leonie zawodowcu” Luca Bessona, ale nie tylko; niezapomniany Cezary Studniak jako Peachum , czy Sambor Dudziński, którego Śpiewak podwórzowy scalał sceny, brał w nawias i kontrował powagę głównego wątku, przypominając, że komizm jest najbardziej nieodgadnioną kategorią estetyczną.

Inscenizacyjnie nie było fajerwerków, które zaskakiwałyby pomysłowością McGyvera. Zamiast tego dbałość o detale, proste środki podporządkowane wizji całości. Całość domyślana, dopracowana w najmniejszym szczególe, przekonuje artystycznie i cieszy zmysły. Coś więcej niż teatr muzyczny lub teatr dramatyczny, po prostu teatr.

„Rzecze Budda Chinaski” z roku 2007, czyli już za dyrekcji Konrada Imieli, który deklarował inne proporcje między poszukiwaniami artystycznymi a komercją, to z kolei propozycja, która zmusza do refleksji nad pojemnością pojęcia „teatr muzyczny”. Poruszająca Justyna Szafran atakuje nas czyśćcowymi tekstami Charlesa Bukowskiego i czyni to ciekawiej niż Faye Dunaway w słynnej ”Ćmie barowej”, w której partnerował jej bardzo „bukowski” Mickey Rourke. Szafran przekazuje treści egzystencjalne, manifestacyjnie nie pasujące do konwencji teatru muzycznego. To był jedyny spektakl festiwalu nie nagradzany (przerywany) oklaskami w trakcie trwania.

Taki teatr muzyczny, jak wystawiona w Gdyni dylogia „Capitolu”, likwiduje zakorzeniony i utwierdzany codziennością podział na teatr artystyczny (dramatyczny) i teatr rozrywkowy (muzyczny). Jedyny słuszny podział, jaki wtedy pozostaje, to rozróżnienie między teatrem złym i dobrym.

Gdyby nie Wrocław, zwyciężyłaby Gdynia i to bynajmniej nie z kurtuazji. Choć nie było największej atrakcji, o której można przeczytać na renomowanych stronach teatralnych, to dzieło Macieja Korwina i Jarosława Stańka słusznie znalazło uznanie w oczach jurorów, choć niektóre personalne osądy wydają się kontrowersyjne.

Gdynię z Wrocławiem łączy nie tylko afera korupcyjna. Warto wiedzieć, że między Arką a Śląskiem jest tzw. „kosa”, ale między teatralnym Wrocławiem a teatralną Gdynią wręcz sielanka. Wierzymy więc w moc sprawczą artystycznej gdyńsko-wrocławskiej symbiozy, która zarazi kibiców, którzy już nigdy nie zachowają się jak w sobotę na meczu: Skandal w trakcie meczu Arki ze Śląskiem .

Dawno już nie spotkałem się z tak wyważonym, przemyślanym werdyktem Jury jak ten po gdyńskim Festiwalu ( Zobacz: Zwycięzcy II Festiwalu Teatrów Muzycznych). Jury z jednej strony trafnie wyłowiło wszystko, co zasługiwało na wyróżnienie (przepadły tylko spektakle ewidentnie słabe lub wręcz złe), ale też pozwoliło sobie na mocne wskazanie zwycięzcy, przeznaczając mu nagrody w wysokości połowy całej puli. Festiwal przyniósł dwie niespodzianki. Pierwsza rodem z Gliwic – po zeszłorocznej klapie „42nd Street” trudno było spodziewać się czegoś wielkiego, a jednak „Ragtime” zaskakuje bardzo na plus. Musicalowa, trochę bajkowa wersja kawałka historii Ameryki ma świetne tempo, dużo pomysłów i mnóstwo świetnych partii wokalnych. Nie razi w tym przypadku sztuczność, papierowość postaci historycznych, które występują raczej jako znaki, hasła (Houdini, Goldman, Morgan), całość broni się i przekonuje-słuszne wyróżnienie zbiorowe.

Druga niespodzianka przyjechała ze Szczecina. Kilka miesięcy po premierze (7 listopada 2008) zobaczyliśmy RENT, jeden z najpopularniejszych musicali wszech czasów, zrobiony przez szczecińską Operę na Zamku. I choć w inscenizacji chorzowskiej (reż. Ingmar Villqist) bardziej podobały mi się dwie najsłynniejsze sceny (performance Maureen i La Vie Bohème ), to cieszy niezmiernie, że Szczecin pojawił się na musicalowej mapie Polski i to od razu z tak dobrym rezultatem. Od samego musicalu niemniej ciekawa jest historia jego powstania. Przypominamy gdyńskim fanom, że w castingu do RENTA wygrały dwie aktorki TM w Gdyni: Renia Gosławska i Magdalena Smuk.

Listę nagrodzonych spektakli zamyka chorzowska inscenizacja musicalu wszech czasów (dla piszącego te słowa). Jury zauważyło w nim Martę Tadlę (Annasz, Kapłan), a publiczność Janusza Radka (Judasz).

Festiwal trwał 10 dni, na 5. scenach, w 4. teatrach i instytucjach kultury, w 3. miastach województwa pomorskiego (w samej tylko Gdyni na 3. scenach, w 2. teatrach). W konkursie wzięło udział 9 spektakli z 8. teatrów muzycznych oraz 1. opery. Dodatkowo poza konkursem zostały pokazane 2 spektakle (z 1 teatru oraz 1 wyższej uczelni artystycznej:), a jako Gość specjalny Festiwalu wystąpiła Katarzyna Groniec. W sumie Festiwal odwiedziło ok. 750 gości – wykonawców, realizatorów, obsługi etc. Festiwal  w 10. dni obejrzy  ok.  12. tysięcy widzów (w tym w samej Gdyni ok.10. Tysięcy).

Sukces frekwencyjny i gorące przyjęcie II Festiwalu Teatrów Muzycznych pokazuje, że to impreza potrzebna. Choć to dopiero druga edycja, to już dostarczyła ogromnych emocji – znak to, że środowisko spragnione jest nagród i docenienia. Współczesna kultura staje się coraz bardziej „festiwalowa”. Sukcesy na wspólnych imprezach są cenniejsze od innych, zaistnienie na zlocie, zjeździe urastają do rangi namaszczenia. Nic na to nie poradzimy, ale warto przynajmniej dbać, by Festiwale były jak najlepsze.

Gdynia nie odpowiedziała na pytania dotyczące dzisiejszej kondycji teatru muzycznego. Spektakle pod pewnymi względami były nieporównywalne. Najbardziej jaskrawa para: lubelski „Skrzypek na dachu” z 1994 roku i „rzecze Budda Chinaski” z „Capitolu” z 2007. I jedno i drugie przedstawienie to teatr muzyczny, ale to jedyne, co łączy te dwa światy. Festiwal na pewno pokazał pojemność pojęcia „teatr muzyczny”. Mam nadzieję, że linia festiwalu będzie ewoluować – interpretacje aktorskie to zdecydowanie nie jedyne, co ważne w teatrze. Dla pewnego porządku i podjęcia próby uchwycenia złożoności gatunku, warto wprowadzić rozróżnienie na musicale i inne formy muzyczne. Na początek, za kilka lat, kiedy teatry zgrają już „wszystkie swoje stare, fajne rzeczy” i będziemy oglądać spektakle świeże, warto pomyśleć o nagrodzie „ideowej” - najlepiej za coś progresywnego. Festiwal powinien być czymś więcej niż tylko prezentacją i spotkaniem towarzyskim środowiska. Zdecydowanie jestem przeciwny preselekcji – po pierwsze jest to niewykonalne, bo „odrzucony” teatr obrazi się i więcej go nie zobaczymy, po drugie: niech zły teatr muzyczny dowie się dobitnie, jaki jest.

Wpadka na końcu z uroczystością (?) wręczenia nagród nie umniejsza wysokiej oceny strony organizacyjnej. Tak duża i trudna impreza przebiegła pod tym względem niezauważenie, a to największy komplement dla całego sztabu ludzi zaangażowanych w „produkcję święta” teatru muzycznego.

Piotr Wyszomirski
Gazeta Świetojanska1
4 maja 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia