Dwója z plusem – albo inaczej

"Cicho, cichutko" - aut. Ignacy Karpowicz - Wydawnictwo Literackie

Po gamie dużych osiągnięć literackich z przyszłości, Ignacy Karpowicz ponownie jawi mi się nieco jako piesek, który przebiegł brudnymi łapkami po jasnym dywanie. Łajany zewsząd będzie domagał się obrony a może nawet aprobaty ze strony tych, u których wzbudza sentyment. „Miłości" broniło mi się łatwo i przyjemnie, „Cicho, cichutko" jednak trochę na lanie zasłużyło.

Pierwsza część książki opowiada historię powolnego umierania przy lejtmotywie wyjątkowej przyjaźni między dwoma mężczyznami. Przyjaźń tę chciał Karpowicz uczynić nietuzinkową i głęboką, rzucając zawiłymi metaforami i „inside joke'ami". W efekcie powieść czyta się momentami jak przeintelektualizowanego „Małego księcia". W bezsensownych często dialogach trudno odnaleźć szczerość i naturalność relacji. Nie wiem, czy wizja artystyczna zakładała, że czytelnik ma się męczyć podobnie jak umierający Miś przez cały pierwszy segment powieści, ale taki mamy właśnie efekt. Na początku pewnie czytelnik pomyśli, że więcej być może powinien od siebie wymagać, ale prawda jest taka, że czyta się to zwyczajnie cieżko. Oczywiście, przebija się momentami ukochana karpowiczowska fenomoenologia narracji. Czasem w zdaniu, w porywach w całej jednej stronie. Dość się trzeba jednak namęczyć, żeby ją uchwycić.

„Albo inaczej"
Inaczej jest już w części drugiej. w tej części Karpowicz opowiada historię niby na uboczu niby nieważną, która mimo wszystko pragnęła być wysłuchana. Niuansami, szczegółami przypominający liściki wsuwane w szparę między drzwiami Karpowicz odrzuca strojne piórka z pierwszego segmentu i nieco pokornieje. Sama zresztą Anna jest niesamowicie pokorna, a autorowi z jakiegoś powodu łatwiej jest współodczuwać razem z nią, niż z umierającym Misiem i irytującym nieraz „pisarczykiem". Rozbrajająca szczerość, która odsłania nieraz nagą istotę rzeczy, kupi tych czytelników, którzy po obiekcjach pierwszej części „Cicho, cichutko" zechcą Ignacego Karpowicza wysłuchać i zaakceptować.

I to jest właśnie, obawiam się, crème de la crème istoty Karpowicza. Można mu do zmęczenia zarzucać banał, pretensjonalność i niekonsekwencje a on tak będzie spoglądał w stronę tych, których tymi niezgrabnymi fikołkami spowitymi w czułą narrację sobie zjednał i zachwycił. Widać w sposobie, w jaki Karpowicz żartuje i niuansuje, prawdziwą radość z pisania. Autor, nawet jeśli się momentami popisuje, pisze przede wszystkim dla siebie.

Czasem wydrze z tego szczerość, czasem pycha, ale czy odbierzemy to jako wadę czy zaletę, to już w naszym leży interesie.

Antonina Steffen
Dziennik Teatralny Warszawa
15 lipca 2021
Książki
Cicho, cichutko
Portrety
Ignacy Karpowicz

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia