Dwoje dobrych aktorów mówiących po polsku

"Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" - reż. Agnieszka Glińska - Teatr Studio w Warszawie

Studio jest kolejnym teatrem postanawiającym zmierzyć się z pierwszym dramatem Doroty Masłowskiej „Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku". Reżyser, Agnieszka Glińska, w większości pozostała wierna tekstowi Masłowskiej, niemniej wzbogaciła swoją sztukę o elementy, których u pisarki nie znajdujemy.

O niewątpliwej sile przedstawienia decydują przede wszystkim dwa elementy: bardzo dobry tekst Masłowskiej i równie dobra gra aktorska Moniki Krzywkowskiej i Marcina Januszkiewicza. Opowieść o losach dwójki „biednych Rumunów" próbujących wrócić do domu po hucznej imprezie alkoholowo-narkotykowej wydaje się na pozór śmieszna. Nie brakuje sytuacyjnych gagów, śmiesznych dialogów, z których wyłania się obraz zakompleksionego Polaka. Zawsze przecież łatwiej wyładować swój gniew na Cyganach, Rumunach, pedałach, kimkolwiek, byle nie dostrzegać belki we własnym oku. Parcha i Dżina – tytułowi biedni Rumuni – stanowią gorzki obraz współczesnego pokolenia, dla którego liczy się tylko kasa, dobra impreza, a seks nie jest niczym więcej niż prymitywnym zaspokojeniem potrzeb. Ale co się stanie, kiedy okoliczności przestaną być dla nich sprzyjające? Kiedy nagle okaże się, że nie są samowystarczalni i muszą prosić o pomoc drugiego człowieka? Kiedy będą głodni, zmarznięci i zagubieni? Wtedy ta śmieszna historia o ludziach wracających z imprezy zmienia się w gorzką próbę zmierzenia się z samotnością, cierpieniem i brakiem miłości.

Marcin Januszkiewicz, który wcielił się w rolę biednego Rumuna, Parchy, jest niewątpliwie najważniejszą postacią na scenie. I to wcale nie dlatego, że gra tytułową rolę. On po prostu króluje na scenie. Jego postać jest niezwykle intensywna, pełna kolorów, szczera i przekonywująca. I jedna z lepszych scen przedstawienia, w której Parcha odsłania swoją prawdziwą twarz – samotnego, zagubionego i nieradzącego sobie w życiu człowieka – nie byłaby tak przekonująca, gdyby Januszkiewicz nie włożył w nią bardzo dużo pracy. Podobnie rzecz ma się z Moniką Krzywkowską, grającą m.in. kierowcę i kobietę. To utalentowana aktorka, która bardzo dobrze wykorzystała swój głos, by przekonać publiczność, że jest przestraszonym panem w średnim wieku, któremu bliżej do pantoflarza niż do prawdziwego faceta. Świetnie też zagrała rolę pijanej, zdradzanej przez męża kobiety – pomimo swej upokarzającej sytuacji nadal miała klasę i styl.

Szkoda, że Agnieszce Glińskiej nie udało się tyle wydobyć z potencjałów drzemiących w pozostałych aktorach. Drugi tytułowy Rumun, Dżina (Agnieszka Pawełkiewicz), to tak zwane puszczalskie dziewczę, które najpierw rozkłada nogi, a potem myśli co będzie dalej. Niezła była scena jej „spowiedzi". Podczas niej bohaterka ukazuje, jak bardzo jest nieszczęśliwa i cierpiąca, ale jej gra nie przekonuje już tak dobrze, jak Januszkiewicza. W tym „rumuńskim duecie" była zawsze w cieniu Parchy. Dorota Landowska, grająca przede wszystkim pana policjanta, również nie miała okazji popisania się swoimi aktorskimi umiejętnościami. Właściwe to w roli mężczyzny wypadła bardzo słabo i sztucznie. Jest zresztą zastanawiające, dlaczego Glińska zdecydowała się na zamianę ról: Landowska gra policjanta, a Modest Ruciński panią policjantkę przechadzającą się wolnym krokiem po scenie w kozakach i spódniczce. Taki zabieg niepotrzebnie tylko rozpraszał, a do samej sztuki nic nie wnosił.

Warto również zwrócić uwagę na scenografię. Scena została optycznie zmniejszona przez dobudowanie drewnianego poddasza, w którym rozgrywa się akcja sztuki. Można założyć, że takie rozwiązanie scenograficzne buduje atmosferę domu (drewniane panele, ograniczona przestrzeń), w której trudno oddychać i z którego chce się uciekać (wrażenie, jakby niebo spadało na głowę, niemożność pełnego wyprostowania się i stanięcia twarzą w twarz ze swoimi problemami). Odczucie to nie odpowiada do końca wszystkim obrazom rozgrywającym się podczas przedstawienia, niemniej może wzbudzić ciekawość. Podobnie jak motyw „sceny w scenie", polegający na tym, że Dżina otwiera domek dla lalek będący miniaturką domu, w którym się znajdują. Niemniej nie brakuje też prowokacji, kiedy na scenę wniesione zostają święte obrazy nijak przystające do tego, co się w danej scenie działo. Zabieg nie do końca zrozumiały, bo po co prowokować dla samego prowokowania?

Kolejna próba zmierzenia się z tekstem Doroty Masłowskiej należy do udanych, ale przede wszystkim dzięki tekstowi dramatu i grze aktorów. W sztuce Glińskiej sporo jest rozwiązań wykraczających poza dramat Masłowskiej. Bardzo dobrze, gdy reżyser podąża własną drogą interpretacji. Gorzej, kiedy jego nie do końca się sprawdzają. Jednak w wypadku przedstawienia Glińskiej nie ma ich tak dużo i nie są aż tak agresywne i ekspansywne, by przesłonić całość przedstawienia, które na pewno jest interesujące i warte zobaczenia.

Paulina Aleksandra Grubek
Dziennik Teatralny Warszawa
3 października 2013

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...