Dydaktyka i mięcho, czyli czego łączyć nie wolno

Miało być ciekawie. Oryginalnie. Bezpardonowo. A całość miała zapadać w pamięć. O sztukach Klaty słyszałem kilka pochlebnych recenzji: raz stawiano wyżej "Nakręcaną pomarańczę", raz "Lochy Watykanu".
Tymczasem wyszło na jaw, iż nikomu ufać nie wolno - racja prosta jak drut, powtarzana od wieków, pisał o niej na ten przykład śp. Beksiński młodszy (dodając jedynie, że wszystko ma miejsce w betonowej dżungli, którą kierują małpy uzbrojone w komputery). Zatrudnienie naturszczyków to ciekawy pomysł. Niestety, reżyser postanowił pomieścić dwa (zgoda, nie do końca różne) wątki w jednej sztuce i w zasadzie widz nie jest w stanie skupić się na żadnym z nich. Inna sprawa, że tylko wspomnienia emerytów (i jednego młodzieńca) są godne uwagi. Co zawiodło? Z pewnością niepotrzebne rzucanie k...ami. Co prawda, w kilku jedynie scenach, z pokazywanymi przez Klatę, od teoretycznie nie znanej przez nas strony politykami: Roo, Sta i Chu - Jałtańską Trójcą Przenajświętszą, jak sami o sobie mówią.ale to wystarczyło, by recenzenta zdenerwować i to dość poważnie. Aluzje do postaw prezentowanych przez nich w II Wojnie Światowej, czy niewybredne żarty, po prostu nudzą. To wszystko już widzieliśmy. Natomiast artystyczne exposé z podziałem na gitarę, klawisze i bas było - muszę przyznać - całkiem interesujące, choć bardziej ze względu na zastosowaną muzykę, niż na trio stojąco-siedzące na scenie a'la winda i przypominające różnego rodzaju imprezy "Mini Playback Show". Dobrze, że przynajmniej panowie znali teksty piosenek - dokładnie, bo przypatrywałem się. Ciekawe, ile osób siedzących (nie)grzecznie na widowni (o tym za chwilę) potrafiło rozpoznać nowofalowy, grający posępnie i refleksyjnie zespół Joy Division. W sztuce o tematyce wojennej nazwa zespołu staje się dodatkowym smaczkiem, ponieważ "kompanią przyjemności" nazywana była, specjalnie wybierana grupa kobiet, więzionych w obozach koncentracyjnych. Jakie usługi świadczyły "bohaterom" czwartego rozbioru Polski z trupimi główkami na mundurach, nietrudno się domyślić. Nie mam więcej pytań, to był dla mnie duży plus. Ciekawostka: wcześniej zespół, zainspirowany utworem Davida Bowie'ego, nazywał się Warsaw. Z drugiej strony - zbiorowisko ludzi, pamiętających masowe przenosiny na Zachód: tak Polaków, jak i Niemców. To nie tylko ucieczka przed frontem, ale wynik przesuwania granic przez Trójcę. Jak to wygląda? Ano, ktoś w konspiracji szkodzić nieprzyjacielowi mógł jedynie pisząc i roznosząc meldunki; ktoś inny mówi o sobie, że jest dzieciakiem z fantazją; pewna kobieta zrobiła spis ludności w swojej dawnej wiosce i wyszło jej, że Polaków mieszkało tam wiele razy więcej niż Ukraińców. Wreszcie apogeum tych wynurzeń o potwornościach wojny: kobieta ze spokojem opowiadająca o tym, że zgwałcono jej mamę i ciotkę. To mogło robić wrażenie...A raczej - mogłoby. Nachalna przeplatanka dwóch wątków, zasługujących na osobne spektakle, nie pozwalały się skupić: intymne wywody starszych ludzi, przeplatano nachalnie do bólu nieśmiesznymi komizmami w wykonaniu trzech starszych panów na podwyższeniu. A przecież żaden z tych szacownych polityków, to nie głupiec. Co najwyżej imbecyl, prawda, Stalinie? Taki twardziel, a podnieca się byle melodyjką. I co teraz? Najlepiej zamorduj swoich biografów, zaduś ich poduszką. Nie potrafisz? Nie żartuj, Beria cię nauczy. Ach tak, ta niesprawna ręka... Tymczasem, na scenie trwa zabawa w zapałki, mająca obrazować ustalanie granic Polski.Jeśli tak wygląda władza, to król jest nagi. Może jestem zbyt gruboskórny (nie), może naoglądałem się zbyt wielu filmowych masakr (nie), może jestem socjopatą, niezdolnym do przeżywania uczuć wyższych (nie!), ale gdyby ktoś pytał o to, czy sztuka Klaty zapada w pamięć, trudno o dobre słowo dla "Transferu!". Żaden cień nie padł na moje myśli czy serce. Przez dłużyzny, rzucanie mięchem i bardzo proste aluzje widz wychodzi ze spektaklu z pustką w głowie. Po prostu, nie ma, o czym myśleć, wszystko zostało podane na talerzu, bez niedomówień. Prostota. Rzekłbym nawet, że prostactwo. Jak to, z teatru wyjść ot, tak po prostu? A gdzie rozmyślania, refleksje, dyskusje z innymi? O dyskusji nie bardzo można było mówić, skoro ludzie w większości bardziej zainteresowani byli translatorami, jakie otrzymali przed spektaklem (część aktorów to rodowici Niemcy i w takim języku się wypowiadali). Najbardziej denerwowało skakanie po kanałach w trakcie spektaklu - charakterystyczne trzeszczenie, a na dodatek wieczne operowanie głośnością - po każdej niemieckiej wypowiedzi momentalnie "tra-ta-ta-ta" i już wiem, że pani za mną włączyła teraz odbiór po polsku (w swojej głowie). Tymczasem na pierwszy plan wysuwa się młody Niemiec z walizką i znowu "tra-ta-ta-ta"...Ludzie! Można było ustawić na jednym poziomie i nie dotykać, ale waszą ideą było zagłuszyć wydarzenia, rozgrywające się na scenie. Pokolenie telefonów. Z jedną komórką. W spodniach. I nawet nie szarą. Dydaktyzmu upchano w jałtańskich scenach, co nie miara. Ale co zrobić, jeśli ja uważałem na lekcjach historii, rozwijałem się ponadprogramowo i wiem, jaki był uncle Joe, czy ile pił Churchill? Ano, podziękować za spektakl, nałożyć kurtkę, kożuch, czy co tam mamy i wyjść. Ale najpierw trzeba przeczekać oklaski (...) "Transfer!" Jana Klaty. I co ja mam Ci wystawić, człowieku? Aaa, masz, trója. Skłamałbym mówiąc, że zastanawiałem się nad oceną. Trzask, już, szybciej niż skręcenie karku płaczącemu dziecku, które jeszcze przed chwilą było członkiem rodziny, uciekającym na Zachód przed radzieckimi...o, przepraszam, rosyjskimi czołgami. A te wszystkie pochwały dla spektaklu.Owszem, przyjemnie słuchało się smaczków technicznych w ustach naturszczyków: inteligentnie stosowanych chrząknięć, tudzież "yhmm..." albo powtórzeń. Całość jednak wypadła blado. Bez emocji. Ale kto by tam słuchał krytyka-wiecznego malkontenta? P.S. W żadnym wypadku nie usprawiedliwiam bzdurnego podziału ziem na konferencji w Jałcie. Coś się jednak Polakom posyłanym wszędzie do mokrej roboty (Monte Cassino, niezliczone akcje szpiegowskie i kontrwywiadowcze - vide Enigma) należało. Wrocławski Teatr Współczesny "Transfer!" reżyseria: Jan Klata dramaturdzy: Dunja Funke, Sebastian Majewski sceny jałtańskie: Jan Klata scenografia: Mirek Kaczmarek casting/współpraca literacka: Ulrike Dittrich, Zbigniew Aleksy projekcje: Robert Baliński światło: Jan Sławkowski Obsada: Sta - Przemysław Bluszcz (gościnnie)/Wojciech Ziemiański (gościnnie), Chu - Wiesław Cichy (gościnnie), Roo - Zdzisław Kuźniar oraz Karolina Kozak, Ilse Bode, Angela Hubrich, Hanne-Lore Pretzsch, Jan Charewicz, Jan Kruczkowski, Zygmunt Sobolewski, Andrzej Ursyn Szantyr, Matthias Goeritz, Guenter Linke Prapremiera polska: 18 listopada 2006.
Cezary Mażarski
Dziennik Teatralny
12 grudnia 2007

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia