Dyplom na dobry początek roku

"wszystko wymyka się..." - chor. Joe Alter - PWST, Wydział Teatru Tańca, Bytom

Rok 2011 w Śląskim Teatrze Tańca zapowiada się ekscytująco, wszak będzie on obchodził swoje dwudzieste urodziny. Pierwszą znaczącą zmianą wprowadzoną ostatnimi czasy przez instytucję było usprawnienie i uatrakcyjnienie strony internetowej teatru. Kolejnym krokiem na drodze ku nowej jakości jest ożywienie działalności scenicznej, poprzez zwiększenie częstotliwości premierowych spektakli

Spektaklem otwierającym jubileuszowy rok Śląskiego Teatru Tańca jest przedstawienie dyplomowe studentów Wydziału Teatru Tańca Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, zatytułowany „Wszystko wymyka się…”, inspirowany ideą niestałości oraz zmienności natury rzeczy.

Choreografię do spektaklu „Wszystko wymyka się…” stworzył Joe Alter we współpracy z Dorotą Łęcką. Swoje umiejętności taneczne zaprezentowali absolwenci pierwszego rocznika, który opuszcza mury bytomskiego wydziału o specjalności aktor teatru tańca w składzie: Magdalena Bartczak, Agnieszka Jaśkowska, Paulina Jóźwicka, Katarzyna Kostrzewa, Mateusz Czekaj, Bartosz Figurski, Michał Guzenda, Mikołaj Karczewski oraz Karol Miękina.

Jak zaczyna się spektakl? Zupełnie niepozornie. Widownia skąpana jest w blasku reflektorów, a aktorzy powoli wyłaniają się zza krzeseł i siadają na skraju sceny, wpatrując się w publiczność. Po pewny czasie kontrolowania spojrzeniem widzów, ci czują się lekko poirytowani. Choreograf operuje tańcem na granicy ludzkiej irytacji. W powietrzu toczy się walka na spojrzenia. W końcu, gdy wszyscy aktorzy zajmują swoje miejsca, światło gaśnie, a najważniejszą komponentą staje się muzyka.

Minimalistyczną scenografię tworzy dziewięć krzeseł ustawionych w drugim planie oraz światło, padające z góry. Zabieg ten sprawia, że widać jedynie zarys sylwetek tancerzy. Ciszę wypełniają kakofoniczne rozmowy występujących. Stopniowo, tancerze opuszczają głowy, niby zasypiając. Gest ten przywodzi na myśl wkroczenie do sennego świata ułudy i marzeń. Następnie, performerzy pełzając, kierują się w stronę drugiego planu. Powoli i miarowo. Podczas, gdy ośmioro tancerzy wygodnie usadowiło się na krzesłach, pierwszy plan wypełnia już tylko postać jednego tancerza, który cierpi na słowotok i nie potrafi się uciszyć. W konsekwencji zostaje zaciągnięty do tyłu przez drugiego. Ucisza go gestem zamknięcia ust. Człowiek uosabiający wolność i demokrację zostaje zdegradowany, pozbawiony prawa głosu.

W kolejnym układzie choreograficznym przestrzeń gry zostaje ograniczona jedynie do powierzchni krzeseł oraz płaszczyzny podłogi, znajdującej się w ich bezpośrednim sąsiedztwie. Ruchami falującymi wnosząco-opadającymi tancerze przesuwają się w prawą stronę, zrzucając osobę siedzącą na ostatnim krześle. Po kilku powtórzeniach wspomnianego ruchu, na ziemi pojawia się stos nieruchomych ciał, nad którymi góruje jedna oświetlona postać. Emanacja Boga? Siły wyższej? Scena ta przypomina nieco wizję sądu ostatecznego. W tle słychać odgłosy ptaków. Ciała zaczynają się kołysać, zmierzając do piekielnej otchłani. Tancerze spadają ze sceny, po czym ponownie na nią wkraczają, siadając na jej skraju. Jest to motyw powrotu do pierwszej sceny otwierającej spektakl. Klamra kompozycyjna wieńczy sekwencję. 

W kolejnej tancerze stają tyłem do publiczności. Jeden z performerów powtarza wynurzenia, jakie rozpoczął na początku spektaklu. Uciszony, wstępuje do szeregu ciał stojących w rozproszeniu. Rozpoczyna się pokaz gimnastyczny wykonywany w takt muzyki przypominającej nieco dźwięki pozytywki. W trakcie tańca wykonawcy doskonale wykorzystali każdą płaszczyznę sceny. Nagle gimnastyczny pokaz przeradza się w taniec robotów. Sekwencję tę przerywa tancerz przenoszący krzesło z drugiego planu na sam środek sceny, co dekonstruuje stworzoną rzeczywistość sceniczną. Rozpoczyna się taniec namiętności z pożądaniem. Dwie siły uosobione przez pierwiastek żeński i męski ścieraj się, tworząc nową sytuację sceniczną, przyprawioną niezwykle elektryzującą muzyką. Jeden z tancerzy, którego atrybutem stało się krzesło prowadzi z nim grę na życie i śmierć. Tańczy na nim, tańczy z nim, raz po raz spadając. Nie poddaje się. Wiedzie swój dramat na dobre i złe. Kontynuuje swą walkę z losem, fatum, przeznaczeniem. Udowadnia tym samym, że nic nie trwa wiecznie. Wszystko zmienia się w okamgnieniu.  

I nagle krach. Sytuacja odbiorcza przerasta widza. Ni stąd, ni zowąd na scenę wkraczają dwie kobiety. Jedna wyznaje miłość, druga odrzuca ją, krzycząc „spierdalaj”. Wymiana zdań kończy się utonięciem w objęciach. Po chwili znikają w mroku, krocząc splecione w uścisku. Skąd przyszły, dokąd zmierzają? Któż zgadnie? Chociaż pozornie wydają się wyjęte z kontekstu, są kolejną egzemplifikacją zamierzenia choreografa Joe Altera o ukazaniu idei niestałości ludzkiego bytu.

W kolejnej sekwencji nie zapomniano także przedstawić nieubłaganego koła czasu. Podczas, gdy cztery osoby tańczą wewnątrz metafizycznego koła, pozostali ciasnym kręgiem otaczają ich, żwawo biegając. Na usta cisną się słowa barokowego wiersza „Krótkość żywota” Daniela Naborowskiego:

„Godzina za godziną niepojęcie chodzi:
Był przodek, byłeś ty sam, potomek się rodzi.
Krótka rozprawa: jutro - coś dziś jest, nie będziesz,
A żeś był, nieboszczyka imienia nabędziesz (…)"

Miarowe kroki stawiane przez tancerzy odmierzają mijające godziny ludzkiego żywota. Po reorganizacji tancerze rozpoczynają chóralny śpiew, który jest totalnym zaskoczeniem i wychodzi poza ramy obranej konwencji. Śpiewający są obserwatorami, znanymi w kulturze chrześcijańskiej, którzy przyglądają się poczynaniom ludzi, lecz nie mogą ingerować w ich życie. W tym przypadku okiem sędziego wpatrują się w kobietę i mężczyznę, którzy w tańcu odgrywają sceny z ludzkiego życia. Najpierw kobieta jest podtrzymywana przez silne męskie ramie. To on ją prowadzi, niejako uczy chodzić, lecz wkrótce sytuacja się odmienia i to mężczyzna wymaga opieki i troski.

Obserwatorzy koła losu po kolei zajmują miejsca na krzesłach. Światło pada na nich z góry, oświetlając jedynie twarze. Nagle wstają, biorą krzesła do rąk i maszerują w zwartym szyku do przodu. Na scenie gości mrok. O chwili ciemności wyrażające noc rozświetla nikłe światło, płynące z reflektorów ustawionych pod kątem, tuż nad powierzchnią sceny. Ciszę wypełniają metaliczne dźwięki przypominające pracę trybów maszyny.

W finałowej scenie tancerze rozpoczynają synchroniczny taniec. Chwile później jeden z tańczących aktorów skacze pewnie po krzesłach. Pozostali powtarzają jego ruch, uzupełniając go o indywidualne cechy. Każdy ze stąpających nad przepaścią, przechodzi przez nią inaczej. Jedni pewnie i bez oporów, inni z lękiem i obawą przed spadnięciem. Choreografia ta jest piękną ilustracja do słów Nietzschego, mówiących o tym, że „człowiek jest tylko liną rozpięta między zwierzęciem a nadczłowiekiem. Liną nad przepaścią”. Niezwykle atrakcyjne i wymowne zarazem.

Generalne wrażenie, jakie można odnieść po obejrzeniu spektaklu i otaksowaniu wzrokiem widowni to to, że teatr tańca nie jest jeszcze dziś tak popularną sztuką, jak teatr dramatyczny. A szkoda. Warto pamiętać, że teatr tańca to nie tylko wakacyjna Międzynarodowa Konferencja Tańca Współczesnego z całym swoim splendorem i blichtrem, a żywa tkanka tworząca kulturowy obraz współczesnego świata.

Odnoszę wrażenie, że publiczność po prostu bała się zaufać młodym adeptom sztuki, dlatego stawiła się tak nielicznie na ich spektaklu. Całkowicie niesłusznie. Z powodzeniem możemy dać się uwieść tańcowi absolwentów. Spektakl jest niezwykle przemyślany i doskonale poprowadzony, a młodzi adepci spisali się doskonale, co wróży im doskonały start w tanecznej karierze.

Magdalena Mikrut-Majeranek
Dziennik Teatralny Katowice
14 stycznia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia