Dyplom z dojrzałości

"Ostatni dzwonek" - reż. Mirosław Baka, Anna Urbanowska - Studium Wokalno-Aktorskie w Gdyni

Dyplomy mają to do siebie, że trudno je oceniać w kategoriach bezwzględnych. Liczy się przede wszystkim ogólna umiejętność kolektywnego współdziałania scenicznego z możliwym podkreśleniem osobistych umiejętności oraz pomysłu na postać. Teoretycznie każdy otrzymuje od reżysera przestrzeń i czas, aby prezentacja przybrała zadowalające efekty. Niekiedy zdarza się, że spektakle dyplomowe przechodzą mimo, częściej jednak zapisują się trwale w historii szkoły (jak chociażby ostatnie "Pamiętnik z Powstania Warszawskiego" czy "Czyż nie dobija się koni"). "Ostatni dzwonek" w reżyserii Miroslawa Baki i Anny Urbanowskiej jest na pewno przedstawieniem, które trzeba skomentować.

Film Magdaleny Łazarkiewicz z 1989 roku był tzw. przełomowym i ważnym obrazem. Nie tylko należycie komentował rzeczywistość sprzed przełomu, ale dotykał także kwestii władzy konfrontującej się z ponadczasowymi wartościami, przede wszystkim potrzebą wypowiedzi i wolności jednostki. To również głos w sprawie odpowiedzialności za swoje decyzje i drugiego człowieka. To wreszcie próba zarysowania procesu dojrzewania społecznego, seksualnego i inteligenckiego, który przypadł na "nieokrzesany" czas przełomu historycznego. W filmie "Ostatni dzwonek" uchwycone zostały pasja i energia, z jakimi młodzi ludzie wkraczają w pozornie skostniale układy. Mimo tragicznego finału, z opowieści Łazarkiewicz i Włodzimierza Boleckiego optymizm można czerpać garściami. Moc jest w grupie, przyszedł czas na zmiany. Niemal każda piosenka jest wezwaniem do kontestacji i szukania własnej drogi. "Ostatni", czyli zamykający, czyli tuż przed pierwszym albo kolejnym.

Trudno uciec przed porównaniami filmu i spektaklu, ponieważ, przypatrując się nawet pobieżnie, różnice są kolosalne. Tak jak film jest apologią siły i młodości, ktróre przekraczają granice, tak spektakl można odczytać w kategoriach pesymistycznej przypowieści o niedojrzałości. W dyplomowym przedstawieniu są role zagrane dobrze, natomiast zabrakło ról szczególnie zapadających w pamięć. Piosenki wybrzmiewają jakby potencjał młodych był gdzieś skrywany. Trudno było mi przekonać się do aranżacji Artura Guzy, bo nie czuć w nich energii, niezbędnej, aby wybrzmiały słowa tekstów Jacka Kaczmarskiego. Finał przynosi smutną konstatację, że śpiewane słowa nie pójdą w parze z czynami. Zuniformizowanie bohaterów powoduje, że widz zastanawia się, czy przypadkiem twórcy spektaklu nie wyszli ze słusznego, bynajmniej, zalożenia o ponadprzeciętnej przeciętności współczesnych, młodych ludzi, którzy się nie buntują, nie mają ambicji. Umieją utrzymać klasową wspólnotę, jednak nie posiadają w sobie mocy indywidualizmu, na pewno takiego, o którym życzeniowo śpiewa jedna z postaci w piosence "Zbroja" Jacka Kaczmarskiego. Szary kolor zuniformizowanych kostiumów, transparentna scenografia, nawet flaga biało-szara wzbudzają odwrotny skutek niż można byłoby się spodziewać.

"Nasza klasa" Kaczmarskiego zaśpiewana na początku spektaklu dawała nadzieję na spektakularną różnorodność lub co najmniej na próbę zmierzenia się z mitem bohatera i obrońcy wartości. Otrzymaliśmy jednak dość nieczytelny obraz odwołań i polemiki. W spektaklu z głośników przemawia nie tylko najważniejszy prezes wszystkich prezesów, ale także Hilary Clinton, Donald Trump, najprawdopodobniej lider partii opozycyjnej, Gierek, a nawet Hitler. W finale despotyczny i przemocowy dyrektor, o milicyjnej przeszłości, staje w jednym szeregu z uczniami i śpiewa (!) razem z nimi. Najkrócej rzecz ujmując, zrównanie dyktatorów z politykami, człowieka reprezentującego grabieżczy system z młodzieżą, to nieuzasadnione przekroczenie pewnych ram. Kaci zrównani z ofiarami?

Propozycja Baki i Urbanowskiej jest konsekwentna formalnie i stylistycznie. Czasami drażnią zbyt częste przerywniki między scenami, jednak gdy się spojrzy na kształt filmu sprzed 28 lat, widać podobieństwo "montażu". Przygotowana choreograficznie "Lekcja historii" przypomina bardzo tę filmową, jednak przyjemnie patrzy się na to podobieństwo. Najciekawiej choreograficznie i przestrzennie przygotowana jest piosenka na finał spektaklu w spektaklu, czyli "Światełko w tunelu". Na pochwałę zasługuje Paweł Sikora jako dyrektor, który aż do zaskakującego finału konsekwentnie kreuje postać i nie pozostawia złudzeń na temat prawa jednostki do wolności. Dynamiczną nauczycielkę polskiego gra Ewa Walczak i choć "rażąco" fizycznie jest podobna do Katarzyny Glinki, jest jej lepszą wersją, po prostu zagrała przekonująco. Ewelina Hinc przyciągała uwagę zarówno wokalnie, jak też ruchowo. Potencjał aktorski i wokalny dostrzec można zarówno u Gabriela Dubiela, jak i Michała Sienkiewicza. Nie do końca rozsmakował się jeszcze w swojej roli Dariusz Czarniecki jako Krzysztof Buk, chociaż dobrze został obsadzony.

Spektakl dyplomowy IV roku kończy pewien etap w życiu młodych studentów. Przed nimi kolejne sprawdziany, jeszcze dwa w szkole, a potem już życie... I tak jak szkoła dla jedenaściorga studentów rozpościerała ochronny parasol, tak na pewno teraz muszą skonfrontować się z uwagami krytycznymi (mimo że obecny na trzecim pokazie autor scenariusza, Włodzimierz Bolecki, rozpływał się w pochwałach). A być może niektórzy adepci skonfrontują z własną postawą ponadczasowe słowa piosenki Jacka Kaczmarkiego: "A my nie chcemy uciekać stąd! Krzyczymy w szale wściekłości i pokory. Stanął w ogniu nasz wielki dom! Dom dla psychicznie i nerwowo chorych!".

Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
25 lutego 2017

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia