Dywagacje o damsko-męskich sprawach

"Sonata Kreutzerowska" - reż. Grzegorz Mrówczyński - Teatr Rampa w Warszawie

Równie dobrze tytuł tej recenzji mógłby brzmieć "Miłość i zazdrość" lub "Studium zazdrości". Bo spektakl tym problemom został poświęcony. A sprawami damsko-męskimi zajął się sam Lew Tołstoj (autor takich arcydzieł jak "Wojna i pokój" czy "Anna Karenina"). Pisarz miał dość skomplikowaną osobowość zarówno ludzką jak i twórczą. Był człowiekiem pełnym sprzeczności. Lubił swoją postawą i zachowaniem zaskakiwać.

Lew Tołstoj miał niezwykłą, dużo młodszą żonę, która urodziła mu 16 dzieci (trójka z nich zmarła). Zofia Tołstojowa była kobietą bardzo pracowitą. Z poświęceniem i mozołem przepisywała pełne poprawek powieści męża. Zofia była kobietą niezwykle wierną. Przy optymalnym poświęceniu się mężowi i dzieciom nie otrzymywała należnych jej pochwał. Przeciwnie, mąż był niezaspokojony w swych roszczeniach. I na dodatek stworzył powieść "Sonata Kreutzerowska".

"Nie wiem, jak i dlaczego powiązano "Sonatę Kreutzerowska" z naszym pożyciem małżeńskim. W swoim sercu poczułam, że ta powieść skierowana jest przeciw mnie. Od razu zadała mi ranę. Poniżyła w oczach całego świata. Zniszczyła do reszty naszą miłość. I to wszystko, mimo że przez cały czas naszego małżeństwa nie zawiniłam wobec męża ani jednym gestem, ani jednym spojrzeniem na kogokolwiek" - pisze w swoim pamiętniku Zofia Tołstoj.

Powieść Tołstoja została odczytana przez współczesnych miłośników jego talentu jako zdeklarowany atak na instytucję małżeństwa. Sam pisarz zaprzeczał temu, twierdząc, że rzecz dotyczy ludzkiej obłudy.

Po ten niekonwencjonalny moralitet sięgnął w Teatrze Rampa reżyser Grzegorz Mrówczyński, laureat licznych nagród za prace inscenizacyjno-reżyserskie, tłumacz i adaptator. Marka sprawdzona i doceniona. Od 2011 r. kieruje sceną Mrowisko w Teatrze Rampa.

Biorąc na warsztat "Sonatę Kreutzerowska" reżyser dokonał tłumaczenia, adaptacji i wyreżyserował rzecz całą. Wyreżyserował, co należy podkreślić sprawnie, zgrabnie i profesjonalnie. Spektakl ma rytm, szalone tempo i pokłady humoru. Wszystko dzieje się zwyczajnie, po ludzku, bez udziwnień. Toczącym się na scenie wydarzeniom bardzo pomaga nowoczesna, umowna, pleksowa dekoracja. No i niezwykle piękne pastelowe kostiumy, wyczarowane przez scenografa Jerzego Rudzkiego. Szlachetna, delikatna materia kostiumów bohaterki i "mięsistość" kostiumów męskich oscyluje tylko w, trzech barwach (bogata gama beżu, ecru i bieli). W czasie wykonywania sonaty pojawia się czerń fraka i krwista czerwień sukni bohaterki.

Kostiumy dają niezwykłą estetyczno-plastyczną przyjemność oczom widzów. Tworzą nastrój i klimat epoki (należy wspomnieć również i o tym, że w celu wprowadzenia widza właśnie w ten klimat scenarzysta "wyczarował" w foyer teatralnym salonik z epoki z szezlongiem, kanapą, fotelami, pięknymi lustrami i komodami. Estetyczne cacko!).

Widzowie taki pomysł natychmiast kupili. Byli zachwyceni.

Cały treściowy ciężar spektaklu dźwiga Andrzej Niemirski (niegdyś aktor Hanuszkiewicza). Przez niemal dwie godziny bez przerwy aktor nie schodzi ze sceny. Opowiada widzom o burzliwych losach swojej miłości i szaleństwie własnej zazdrości. Niemirski świetnie radzi sobie z meandrami roli (choć czasami, zupełnie niepotrzebnie, skręca na ścieżkę kabaretowej interpretacji. Pewnie robi to dla widza, który akceptuje tę konwencję). To trudna, wyczerpująca fizycznie i psychicznie rola. Wymaga samodyscypliny warsztatowej, psychicznego, skupienia i precyzji. Aktor temu sprostał.

Jest kochający do imentu. I szaleńczo, do bólu zazdrosny. Stosuje sentencję "odi et amo" - "nienawidzę i kocham". Bohater nagradza żonę za trudy codzienności. Pozwala jej muzykować z przystojnym skrzypkiem. Ale zazdrość bierze górę nad miłością i rozsądkiem.

W roli żony wystąpiła Joanna Górniak, eteryczna, piękna blondynka, która w kostiumie.scenicznym niemal unosi się jak motyl. Żona Pozdnyszewa to piękno, delikatność i wrażliwość. Górniak kreśli swoją rolę w sposób przemyślany i powściągliwy. Subtelność aktorskiego warsztatu i niebanalna uroda tworzą wiarygodną postać "anioła" oddanego dzieciom, mężowi i muzyce. To ważna rola w artystycznej biografii aktorki.

W postać przystojnego skrzypka wcielił się Robert Kowalski - gwiazda Teatru Rampa. Aktor oprócz znakomitych warunków fizycznych dysponuje interesującym wokalem (co zademonstrował w spektaklu). Granie roli w tym spektaklu sprawia mu niekłamaną przyjemność. Swoją postać wzbogacił świetną dykcją. Nadał jej koloryt wielobarwności. Obdarował ją wachlarzem dobrego humoru. Poza tym widać, że Kowalski dobrze czuje się w kostiumie z epoki, wie, jak go nosić. A scena koncertu jest interpretacyjnym majstersztykiem.

Zapraszam do Rampy na naprawdę dobry, rzetelny profesjonalnie spektakl. To konterfekt swoistej małżeńskiej destrukcji i pewnego życiowego pogubienia się. Spektakl jest znakomicie wyreżyserowany i świetnie zagrany. No i te piękne, wysublimowane w swej elegancji kostiumy. Przedstawienie skrzy się humorem i skłania do refleksji. I nie można pominąć pięknego plastycznie plakatu autorstwa Witolda Mysyrowicza, który zasłużenie pyszni się na ogłoszeniowych słupach Warszawy. Może tylko przydałoby się spektaklowi odrobinę więcej muzyki.

Marzena Rutkowska
Tygodnik Ciechanowski
2 kwietnia 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia