"Dziadek do orzechów" dla wnuków i dziadków
Troskę o to, by przypadkiem nikogo tu nie zanudzić, widać w tym przedstawieniu od początku. Ledwie orkiestra rozpoczyna uwerturę, a już na widownię wbiegają rozbawieni tancerze, śmiejąc się i przekrzykując.Widać, że to rodzinna przedświąteczna wyprawa, powrót z handlowej galerii, z łupami. Za chwilę, gdy kurtyna ruszy w górę, jesteśmy już w domu u, domyślamy się, tej samej rodziny. Ściany salonu zbudowane są z paczek z prezentami. Niby sama radość i szczęście, ale jakoś ciasno, nieswojo, niezgodnie.
Dopiero kiedy na scenie pojawia się ożywiony Dziadek do orzechów, salonik efektownie się rozpada jak domek z kart i otwiera się przestrzeń dla dziecięcej wyobraźni.
"Dziadek do orzechów" Piotra Czajkowskiego, którego premiera odbyła się w Operze Bałtyckiej w sobotę 20 grudnia, według pomysłu niemieckiego choreografa Hansa Henninga Paara, niesie ze sobą proste przesłanie. Świat, który stworzyliśmy dziś dzieciom, wcale im nie służy.
O wiele lepsza od świata lalek Barbie i cyberrobotów z konsolami jest kraina dawnych bajek i baśni, przez którą podróżuje Klara (przekonująca Franciszka Kierc) w drugim akcie widowiska. To prosto podany morał w prezencie dla dziadków i rodziców.
A jaki prezent dostają tu dzieci? Przede wszystkim dużo świetnej zabawy. Dawno nie widziałem w trójmiejskich teatrach tak autentycznie komicznych scen jak igraszki śnieżynek i pary bałwanków. Humor napędza zresztą całe to przedstawienie. Czy humorystyczność wiosennego tańca kwiatów jest równie udana jak tarzanie się w śniegu śnieżynek, tego bym nie powiedział, ale dzieciaki na widowni nad tego rodzaju nierównościami łatwo przejdą do porządku.