Dzieci kochają Mozarta

"Czarodziejski flet" - reż. Marek Zakostelecky - Wrocławski Teatr Lalek

Wielki entuzjazm, jakim reagowały dzieciaki na "Czarodziejski flet" Wrocławskiego Teatru Lalek na Scenie Wspólnej dowodzi, że twórcy trafili z pomysłem na adaptację opery dla małego widza w dziesiątkę!

Chyba nie ma miejsca ani na mapie, ani w kalendarzu artystycznym Poznania, w które "Czarodziejski flet" Marka Zákosteleck'ego i Vratislava Šrámka wpasowałby się lepiej niż w 20. Biennale Sztuki dla Dziecka, poświęcone obecności muzyki w różnych dziedzinach sztuki przeznaczonej dla najmłodszych. Próba zaprzyjaźnienia maluchów z muzyką operową Wolfganga Amadeusza Mozarta wpisała się w nie znakomicie i - co najważniejsze - wypadła zwycięsko.

"Czarodziejski flet" Mozarta do libretta Emanuela Schikanedera z założenia nie był napisany z przeznaczeniem dla dzieci, jednak jego baśniowa aura z pewnością jest dla młodej publiczności bardziej przyswajalna niż powaga relacji i miłosnych intryg, przedstawianych w operach zwykle w dużo cięższy i raczej realistyczny sposób. Tym niemniej siedmio- czy ośmiolatkom niełatwo byłoby skupić się na najciekawszej nawet, ale trwającej jednak niemal trzy godziny operze.

Do dzieci po dziecięcemu

Pod oryginalnym tytułem opery Mozarta Wrocławski Teatr Lalek skrywa przedstawienie, w którym zaznajamia dzieciaki z treścią i melodiami "Czarodziejskiego fletu", ale nie w formie opery, a typowo dziecięcej bajki scenicznej. Fabuła jest trochę uproszczona, bo nie sposób w godzinnym przedstawieniu dla maluchów zawrzeć wszystkich szczegółów tej wielowątkowej historii. Okrojenie akcji zostało zrekompensowane dbałością o detale wizualne, zwłaszcza w zakresie scenografii. Największe wrażenie (przekazane za pomocą pełnych zachwytu westchnień) zarówno na młodszej, jak i starszej publiczności zrobiła ślicznie barwna interpretacja scen, w których występował Papageno (Marek Koziarczyk). Nie tylko scenografią i kostiumem, ale także świetną, dowcipną grą aktorską Papageno zjednał sobie dużą sympatię widzów. Dyskretna animacja scenerii i intensywny, przemyślany ruch sprawiły, że godzina z Mozartem była gęsta, wypełniona po brzegi, nie zostawiając miejsca na nudę czy rozkojarzenie.

Akcent na prostotę

Vratislav Šrámek, odpowiedzialny za muzyczne opracowanie fragmentów opery Mozarta, zachował spektakl w granicach gatunku, jaki przewidział dla niego kompozytor, czyli śpiewogry, zestawiającej obok siebie segmenty śpiewane i mówione. Fragmenty wokalne utrzymał w konwencji, którą można by nazwać piosenkową: najsłynniejsze arie i ansamble zabrzmiały w skromnych, niejako neutralnych stylistycznie (neutralizujących stylistykę klasycyzmu) aranżacjach. Jest to formuła bliższa na pewno od opery w swym oryginalnym bogactwie dzieciakom, które w bajkach, filmach czy nawet spektaklach teatralnych przyzwyczajane są do komunikatywnego śpiewu białym głosem.

Spektakl spajała osoba samego Mozarta (Grzegorz Mazoń), który przebywając przez cały czas na proscenium komentował, trochę wyjaśniał i wprowadzał dzieciaki w akcję. Swoją kreacją z powodzeniem odzwierciedlił z jednej strony niebagatelne poczucie humoru, z jakiego słynął Mozart, a z drugiej wszechstronność i niesłychaną muzykalność kompozytora. Brał bowiem także niejako udział w akcji, wzbogacając płynącą z głośników muzykę żywą grą na różnych instrumentach na bardzo przyzwoitym poziomie. Jego rola zasługuje na szczególne uznanie, bo połączenie w jednej osobie umiejętności gry na flecie, kontrabasie, instrumentach klawiszowych i perkusyjnych, a do tego wszystkiego jeszcze gry aktorskiej, nie stanowi przecież mieszanki powszedniej.

Kolejny raz w tym miesiącu bardzo pozytywne wrażenie wywołał na mnie profesjonalizm pracujących przy Scenie Wspólnej akustyków, którzy perfekcyjnie wykonując powierzone im zadania, dodają wystawieniom dodatkowego waloru. W spektaklu Wrocławskiego Teatru Lalek sprawili, że tytułowy flet miał rzeczywiście - nie zdradzając szczegółów - magiczne właściwości.

Mozart nieoperowy?

Specyfika wybranej przez twórców i realizatorów konwencji muzycznej wzbudza we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony - w połączeniu z rodzajem gry aktorskiej i prostotą instrumentarium - białe, nieklasyczne głosy wykonawców tworzyły kolorowy klimat teatru dla dzieci. Jako że Vratislav Šrámek zrobił co mógł, aby dostosować muzykę Mozarta do możliwości wykonawczych zespołu Wrocławskiego Teatru Lalek, można było szeroko się uśmiechnąć, słuchając na przykład głosu Królowej Nocy (bodaj najsłynniejszej partii koloraturowej w całej literaturze) o skali przekraczającej dolną granicę altu. Nie było mi już jednak wesoło, kiedy przyszło do kulminacji, a słuchając niespotykanie przejmującej (w oryginale) arii zrozpaczonej Paminy - skądinąd całkiem ciekawej pod względem aktorskiej interpretacji postaci - odczuwałam już osobistą przykrość.

Koniec końców jednak wiem, że nie dało się pewnych problemów zupełnie uniknąć. Aktorzy i tak włożyli na pewno ogromną pracę w wokalne przygotowania do roli, a kilkuletnich odbiorców artystyczna jakość wykonania raczej nie dotknie. Jestem natomiast pewna, że dzieciom, które widziały tę interpretację "Czarodziejskiego fletu", zostaną z owym tytułem bardzo dobre skojarzenia. Dzięki temu prawdopodobnie chętniej wybiorą się w przyszłości do opery. A to - zwłaszcza w dzisiejszych czasach - naprawdę bardzo, bardzo dużo.

Magdalena Lubocka
http://Kultura.poznan.pl
25 czerwca 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...