Dziewczyny nadal mnie kochają

Rozmowa z Jackiem Poniedziałkiem

- Jest nas sporo, ale tak jest we wszystkich środowiskach artystycznych. I nie bez powodu. Przecież częściej można spotkać wrażliwego geja niż wrażliwego heteroseksualnego fana piłki nożnej - stwierdza Jacek Poniedziałek, aktor Nowego Teatru w Warszawie.

Iwona Kłopocka-Marcjasz: Mamy iście homoseksualny sezon w życiu publicznym. Najpierw sejmowy spektakl bez happy endu na temat związków partnerskich, potem Joanna Szczepkowska oznajmiła, że w teatrze rządzi gejowskie lobby, a parę dni później Kazimierz Kutz orzekł, że obserwuje tam inwazję gejów, jakiej jeszcze nie było. To już prawie horror.

Jacek Poniedziałek - Czuje się pani zagrożona? Nie jestem heteroseksualnym aktorem zmuszanym przez reżysera geja do paradowania na golasa ku satysfakcji gejowskiej części publiczności.

O takich formach mobbingu mówi Szczepkowska.

- Proszę zauważyć ogromną nielogiczność tego, co ona mówi. Z jednej strony twierdzi, że geje w teatrze się wspierają i nawzajem obsadzają i że jest gejowski mobbing, a z drugiej strony twierdzi, że w teatrze jest też mobbing heteroseksualny. To po co wyróżniamy Len jeden, homoseksualny? Tylko, jeżeli istnieją oba, czyli cała skala seksualizmu, to po co ona piętnuje ten jeden, homoseksualny? Oznacza to, że tylko jedno środowisko - homoseksualne - ma być czyste, święte, krystaliczne? Zastanawia mnie utrzymana w tym samym stylu wypowiedź Kazimierza Kutza. Co ciekawe, oboje deklarują, że nie są homofobami, ale te wypowiedzi właśnie są homofobiczne, bo wskazują na nasze środowisko jako to, które naraża teatr na mafijność, kumoterstwo i może nawet na destrukcję.

Dużo homoseksualistów jest w teatrze?

- Raczej osób homoseksualnych, bo są wśród nas też kobiety. Liczby nie znam, ale pewnie jest podobnie, jak w innych środowiskach artystycznych. I nie bez powodu. Przecież częściej można spotkać wrażliwego geja niż wrażliwego hetero fana piłki nożnej. Mówię o wrażliwości na sztukę, pewnej giętkości intelektualnej, "miękkości" wobec dzieła czy otwartości na nie. Zawsze tak było.

Biedny Piotr Czajkowski nie mógł sobie z tym poradzić i popełnił samobójstwo.

- I to straszne, bo musiał wypić wodę z Newy, w której pływały zarazki cholery. Okropna śmierć. A wracając do Kazimierza Kutza - to jest starszy człowiek, mądry, ma prawo nawet do prowokacyjnych ostrych wypowiedzi.

Usprawiedliwia go pan tak samo, jak Kazimierz Kutz Lecha Wałęsę za wypowiedź, że posłowie geje powinni siedzieć w ostatnich rzędach sejmowej sali, a nawet poza nią. Zabolały pana te słowa?

- Rozśmieszyły mnie. Bardzo szanuję Wałęsę, on mnie momentami wzrusza, ale też i śmieszy, bo spójność myśli nie jest najmocniejszym atutem pana prezydenta.

A media skwapliwie to wykorzystują.

- I tak było. Dziennikarz zadał mu pytanie z tezą. Mimo to Lech Wałęsa powinien być bardziej przytomny i nic dać się wypuścić.

Posłanka Krystyna Pawłowicz była przytomna, gdy mówiła o jałowych związkach?

- Pani profesor była w szale twórczym. Ona mnie fascynuje. Na Faccbooku umieściłem film z jej przemówieniem. Miałem ewidentne skojarzenie z "Bolerem" Ravela. Moja znajoma z Wiednia, przeczytawszy ten komentarz, zmontowała film i wstawiła "Bolero". Pasuje idealnie. Bo pani Pawłowicz rozkręca się jak ten utwór. Taki samowzbudzacz. Z teatralnego, wykonawczego punktu widzenia to jest dla mnie wspaniałe.

A merytorycznie nie chce się pan odnieść do kwestii "jałowości" związków homoseksualnych?

- Jak można się odnosić do takiego XIX-wicczncgo, a nawet średniowiecznego sposobu myślenia? Tym bardziej że sama pani profesor była czerwona ze wstydu, wypowiadając słowa "stosunki homoseksualne". No to na jakim my jesteśmy poziomie? Od czasów Freuda i Junga przeżyliśmy ponad 100 lat. Człowiek już chyba zrozumiał swoją seksualność i się z nią pogodził. Napisano o tym setki książek, cywilizowane społeczeństwa wychowuje się w oświeconym duchu.

W duchu tolerancji, jak to się ładnie mówi.

- Tolerancja nie jest właściwym określeniem. Ja wolę akceptacja, czyli traktowanie odmienności ludzi jako rzecz oczywistą, jak różnorodność w naturze, w której homoseksualizm też istnieje. Dajmy żyć, jak chcą, ludziom, którzy urodzili się inni, nie robią nikomu krzywdy, a zbliżenie z drugą osobą opierają na wzajemnej zgodzie.

Oświecenie dociera już nawet do polskich szkół medycznych i pielęgniarki uczy się, że homoseksualizm nie jest chorobą. Taki mamy postęp. Ale są granice. Jak się pan czuł jako obywatel i wyborca, gdy wybrańcy narodu nie chcieli dyskutować na temat związków partnerskich?

- To straszne, że partia, która mieni się liberalną, wolnościową, platformą obywatelską - czyli opierającą się na całym społeczeństwie - nic dopuściła nawet do rozmowy. Poczułem brutalny dyktat większości, który nie ma nic wspólnego z demokracją. To, że mamy takie lub inne poglądy, nie znaczy, że mamy je narzucić wszystkim.

W internecie ludzie piszą, że "nie będzie 1 procent narzucał niczego 99 procentom".

- Ale nas jest dużo więcej. W każdej populacji, pod każdą szerokością geograficzną homoseksualistów jest 5-7 procent. Tam, gdzie nie ma lęku przed ujawnieniem się, statystyki wskazują na 7 procent. To przecież masa ludzi. Czy rządy większości mają oznaczać, że tych ludzi należy trzymać w pewnego rodzaju getcie prawnym, społecznym, towarzyskim. Że mają się wstydzić tego, jacy są, jak czują, czego pragną, o czym marzą? Dlaczego ciągle nie mogą o tym mówić publicznie, dlaczego nie mogą się trzymać za rękę ze swoim partnerem, czy nawet pocałować w miejscu publicznym? Dlaczego nie mogą dowiadywać się o swoim zdrowiu w szpitalach, dziedziczyć po sobie, wspólnie rozliczać się z podatków? Dlaczego te oczywiste i proste rzeczy, dostępne dla całego społeczeństwa, są niedostępne dla gejów? I dlaczego bije się na alarm, że przez to spadnie atrakcyjność małżeństwa? Przecież w związkach heteroseksualnych ludzie pobierają się nic dlatego, że mogą razem PIT wypełnić, ale dlatego, że się kochają i chcą ze sobą być całe życie, że to jest też niesamowicie atrakcyjne erotycznie, bo ma się prawo, by dawać i odczuwać rozkosz z drugim człowiekiem. I że państwo to błogosławi, Kościół to błogosławi. To jest wspaniałe, więc skąd obawy, że atrakcyjność tej wspaniałości zmaleje? To bzdura! Takim samym absurdem jest twierdzenie o propagandzie homoseksualizmu. Nie da się propagować czegoś, z czym się człowiek rodzi i co jest jego domeną. Heteroseksualna osoba nigdy nie stanie się homoseksualna, bo tego się nie da narzucić. Myślę, że w tym całym zgiełku w istocie chodzi o coś zupełnie innego. Żeby nie dawać przyzwolenia osobom homoseksualnym, które tę homoseksualność wypierają. Żeby trwały w tym wypieraniu swej natury, by dalej były nieszczęśliwe, żeby miały niespełnione życie, by oszukiwały siebie i innych.

Nie przerywałam, bo wygłosił pan płomienny manifest w obronie praw człowieka. Jak działacz, bojownik. Jeszcze niedawno nie chciał pan być tak postrzegany.

- Nie chciałem, ale denerwuje mnie, że tak powoli dokonują się u nas zmiany. Poza tym ostatnio publiczna debata na ten temat stała się tak głośna, że trudno wytrzymać. A ponieważ jako jedna z bardzo niewielu osób publicznych mówię o sobie prawdę, stałem się trochę dyżurnym rzecznikiem tego środowiska Trochę mnie to jednak ogranicza Chciałbym, żebyśmy żyli w społeczeństwie, w którym nie ma żadnego znaczenia, kto z kim śpi. Niestety to wciąż budzi niezdrowe emocje typu: "Popatrz, to ten gej!"

Nasza ulica jest homofobiczna?

- Bardzo różnie. Są chwile, gdy czuję, że jest bardzo homofobiczna, a są chwile, gdy czuję, że jest całkowicie wolna. Warszawa paradoksalnie nie jest łatwym miastem, natomiast dosyć swobodnie czuję się w Opolu i Wrocławiu. Byłem w Opolu w klubie, gdzie bawili się różni ludzie i atmosfera była wspaniała, odebrałem wiele serdecznych sygnałów i gestów. Czułem zupełną wolność, może jedynie jakąś ciekawość, że pojawiła się osoba znana z telewizji.

Jak objawia się wrogość ulicy?

- Kiedy mówi: "ty pedale" albo rzuca groźby. Spotykam się z tym właśnie w Warszawie. To cena mojego coming outu, ale z powodu pijanego dresiarza czy skina na ulicy Marszałkowskiej nie będę zmieniał swojej postawy życiowej i zakłamywał tego, kim jestem.

Pański coming out był jedną z największych sensacji 2005 roku. Ile nocy pan nie spał, zanim pan to powiedział publicznie?

- Ależ ja nie poszedłem do gazety i nie powiedziałem: jestem gejem. Napisał o tym jeden z tygodników w artykule na temat homoseksualistów w kręgach artystycznych. Nie miałem o tym pojęcia, dopóki nie zadzwoniła do mnie dziennikarka z telewizji z zaproszeniem na rozmowę o moim coming oucie. Pomyślałem: Mam 40 lat, dlaczego mam kłamać, skoro to już stało się publiczne? Do Lej pory to ukrywałem, choć dziennikarze nieraz mnie o to pytali.

Dlaczego wcześniej się pan wzbraniał?

- Przede wszystkim ze względu na rodzinę, moją mamę. To było najtrudniejsze.

Z jakimi reakcjami się pan spotkał?

- Ludzie dobrze zareagowali, wspierali mnie, gratulowali odwagi. Bo to jednak wymaga odwagi. Idzie się ulicą, ma się rozpoznawalną twarz i wszyscy o tym wiedzą. W takim ludzkim sensie to jest trudne, ale postanowiłem stanąć w prawdzie.

Prawda nas wyzwoli?

- Mnie naprawdę wyzwoliła, bo złapałem fantastyczny, bezpośredni kontakt z wieloma ludźmi, z którymi on wcześniej był zakłócony. Choćby z moją matką.

Czy to z powodu coming outu zniknął pan z "M jak miłość"?

- Z tego powodu nie straciłem żadnej pracy. Z "M jak miłość" rozstałem się dużo później, bo nie chciałem grać już tej postaci. Co to za facet - Marta go nie kocha, lekceważy, a on zawsze taki poczciwy, chętnie zrobi coś dobrego, pomoże, ale nie ma z tego żadnej satysfakcji. Nieudany człowiek, nieudana miłość, nie chciałem tego ciągnąć i czuć się jak kapeć. Aczkolwiek było mi tam bardzo miło.

Ten serial cieszy się ogromną popularnością, a pan podoba się kobietom. Pisały do pana, składały miłosne deklaracje?

- Dalej piszą. Nic się nie zmieniło. Często odbieram wyrazy sympatii. To jest piękny aspekt bycia znanym, popularnym. Każdy człowiek lubi być kochanym.

Dziewczyny nadal pana kochają?

- Tak.

A chłopcy?

- Niektórzy na pewno.

Coś się chyba jednak w pana sytuacji zawodowej zmieniło, bo od dwóch lat nie widać pana w serialach.

- To konsekwencja ukazania się mojej książki "Wyjście z cienia". W prasie pojawiły się spreparowane relacje, mające robić wrażenie skandalu.

Też znam tylko relacje i przyznam, że pana opowieść o pewnej przygodzie erotycznej jest szokująca.

- Myśli pani o "seksie z księdzem w toalecie"? Tyle że to wersja tabloidów. A to nie było w toalecie, tylko w parku i nie z księdzem, tylko z seminarzystą w cywilu. A co najważniejsze, miałem wtedy 17 lat. To był jeden z moich pierwszych kontaktów seksualnych. Tak to opisałem w książce, ale w mediach ta historia zaistniała w wersji z księdzem i na dodatek sugerującej, że wydarzyło się to teraz. Zostało to sfabrykowane przez wydawnictwo, które wysłało to do szmatławców, aby w ten sposób zwiększyć sprzedaż książki. Podli ludzie.

Ksiądz czy seminarzysta, temat i tak jest drażliwy. Po co w ogóle o tym mówić?

- Mówię o tym, by pokazać, że ludzie Kościoła robią czasem różne rzeczy, które stoją w absolutnej sprzeczności z tym, co głoszą z ambony. Świadomie ten fragment zaakceptowałem w autoryzacji książki, niestety został straszliwie zmanipulowany i mam za swoje.

Skoro w serialach pana nie chcą, to żyje pan tylko z teatru?

- Z teatru i tłumaczeń. Zacząłem to robić na potrzeby naszych przedstawień w reżyserii Krzysztofa Warlikowskicgo. Pierwsi byli "Oczyszczeni" Sarah Kane, potem "Krum", "Anioły w Ameryce" Kushnera itd. Spodobało się. O tłumaczenia zaczęli prosić inni reżyserzy, inne teatry, potem miesięcznik "Dialog", w końcu wydawnictwa. Niedawno ukazała się pierwsza polska antologia dramatów Tennessee Williamsa w moim tłumaczeniu.

Przetłumaczył pan około dwudziestu tekstów. Brak przygotowania filologicznego w tym nie przeszkadza?

- Mówię po angielsku i jestem aktorem. Aktorzy mają pewien szczególny rodzaj słuchu, nic jestem tu wyjątkiem. Jerzy Radziwiłowicz też tłumaczy. Do niedawna wydawało mi się, że potrafię przetłumaczyć tylko dialog sceniczny, ale wziąłem się za prozę - autobiografię Justina Viviana Bonda czy też Vivian Bond, bo to osoba transpłciowa - i muszę przyznać, że wyszła lepiej, niż się spodziewałem. To inteligentna, dowcipna, ale czasem szokująca książka, opowiadająca o dojrzewaniu transseksualnego chłopca w małym miasteczku w stanie Maryland. Bohater przechodzi piekło, ale jest w tej historii także wiele optymizmu. Zagram go u Warlikowskiego, a majowa premiera zbiegnie się z wydaniem książki "Tango. Powrót do dzieciństwa, w szpilkach".

Sarah Kane - lesbijka, Williams - gej, Kushner - gej, Bond - transpłciowy. Wybiera pan autorów według homoklucza?

- (śmiech) To nie ja wybieram, tylko tłumaczę, co mi proponują. Nie jest to żaden gejowski spisek. Autorów bardzo hetero też tłumaczę.

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Nowa Trybuna Opolska
20 kwietnia 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia