Dziury w niebie

"Bracia Karamazow" - reż: Janusz Opryński - Teatr Provisorium w Lublinie

"Bracia Karamazow" w reżyserii Opryńskiego to spektakl przemyślany, mocny i świeży. Okazuje się, że nie zawsze trzeba na zachodnią modłę "przepisywać" literaturę dla teatru i za wszelką cenę uaktualniać. Czasami wystarczy ją po prostu gruntownie przemyśleć.

Porywać się raz jeszcze na "Braci Karamazow" to, trzeba przyznać, szaleństwo. Po co wciąż na nowo rozpamiętywać losy tych udręczonych postaci? "Chciałoby się wziąć nogi za pas, czmychnąć czem prędzej do jasnej polany i pozostawić rozkosze obcowania z Dostojewskim rozegzaltowanym nastolatkom i zimnym badaczom duszy rosyjskiej" - pisał Cezary Wodziński w książce "Trans, Dostojewski, Rosja, czyli o filozofowaniu siekierą". A jednak "bez Dostojewskiego ani rusz", jak wyznaje za chwilę filozof. Nazwisko Wodzińskiego zostało wspomniane nie bez przyczyny. Jest on autorem nowego przekładu Braci Karamazow, który wykonał na potrzeby nowej adaptacji powieści przygotowanej przez twórców lubelskiego Teatru Provisorium. Prace nad realizacją poprzedził także cykl wykładów profesora. Reżyser Janusz Opryński obrał jako klucz do odczytania powieści szczególnie dwie jego książki: Sw. Idiota oraz cytowany wyżej Trans... W ten sposób powstał spektakl przemyślany, mocny i świeży, który stanowi dowód na to, że nie zawsze trzeba na zachodnią modłę "przepisywać" literaturę dla teatru i za wszelką cenę uaktualniać. Czasami wystarczy ją po prostu gruntownie przemyśleć.

Poza dobrem i złem


Wiele mieści się na małej obrotowej platformie, którą ustawiono na środku sceny. Dramat postaci Dostojewskiego zatacza koło w przestrzeni bardzo ciasnej, która dodatkowo podzielona jest raz na dwie, innym razem na cztery części. W tym klaustrofobicznym świecie panuje obezwładniający, groźny półmrok. Przykurzone i lepiące się sprzęty łatwo zyskują nowe zastosowanie - jeden gest, a krzesło staje się ikoną. Niewiele trzeba, żeby diametralnie zmieniła się optyka. Z prawej strony sceny mieści się pokój Katarzyny Iwanowny (Magdalena Warzecha). Z lewej - sypialnia Gruszeńki (Karolina Porcari). Katia ubrana jest w nieskazitelną biel, wyzywająca Grusza - w czerwoną suknię i szpilki. Wyraziste środki teatralne podkreślają antynomie. Anioł i diablica. Skądinąd wiadomo jednak, że serce Katii, choć skrycie, przepełnia zazdrość i gorycz, zaś Gruszeńki, pomimo zepsucia, o którym sama tak chętnie zapewnia, jest szczere i skłonne do poświęceń. Wystarczy jednak pół obrotu i następuje zamiana miejsc. Nic nie jest oczywiste, a "dobro-i-zło", kategoria, którą wyczytać można z pism Wodzińskiego, często daje o sobie znać.

I tak niewinna, kaleka Liza (w tej roli świetna Anastazja Bernad), potrzebująca opieki bezbronna istota, wygłasza kwestie, od których włosy stają dęba. Ubrana jak mała dziewczynka, w marynarskim kapelusiku, przeszywa spojrzeniem zza ogromnych okularów. Spokojnym, rzeczowym, beznamiętnym tonem rozprawia o najczarniejszych fantazjach, jakie roją się w jej dziecinnej głowie.

W świecie Dostojewskiego nie da się definitywnie oddzielić dobra od zła, choć może to tylko widome oznaki prowadzą do mylnych wniosków. "Jestem chyba jedynym człowiekiem na całej kuli ziemskiej, który kocha prawdę i szczerze pragnie dobra" - mówi gość odwiedzający Iwana Karamazowa, który pod płaszczem kryje diabelski ogon. Czorta gra Adam Woronowicz wcielający się także w postać starego Karamazowa. Więcej - kiedy trzeba, odgrywa i Chrystusa. Jakby dla uprawomocnienia słów Wodzińskiego: "Różnica między dobrem a złem obowiązuje pod nieobecność Chrystusa i Antychrysta. Formuła wszystko jest dozwolone stanowi i moralistyczną wykładnię doświadczenia zniesienia różnicy aksjologicznej. Wszystko jest dozwolonej kiedy obecny jest Chrystus. Wszystko jest dozwolone, kiedy obecny jest Antychryst. Wszystko jest dozwolone, albowiem epifaniczne sposoby ich obecności - jednego - i -drugiego - są nie do odróżnienia".

Z całą pewnością wszystko jest dozwolone dla starego Karamazowa. Potwór - jak w tej rodzinie zwykło się nazywać ojca - dyryguje całą czeredą. To on prowokuje i drażni Dymitra. On naigrawa się z Aloszy. I tylko sceptyczny, chłodno kalkulujący Iwan nie daje się wyprowadzić z równowagi, z wyniosłym uśmiechem obserwując poczynania swojej rodziny. Dymitr (Mariusz Pogonowski) zamierza się na ojca, gotów dokonać w gniewie najgorszej zbrodni. Niewinny i pokorny Alosza (Marek Zerański) co chwila czyni w nabożnym przestrachu znak krzyża. Jedynie Iwan wydaje się graczem na tyle wytrawnym, żeby nie stracić cierpliwości. W słynnej rozmowie Przy koniaczku powtarza z niezmąconym spokojem, że Bóg nie istnieje. Chyba miał rację Szestow nazywający Iwana Fiodorowicza (zaraz obok ojca) największym egoistą w powieści Dostojewskiego. Iwan w inscenizacji Opryńskiego rzeczywiście nim jest. Jednak do czasu. Nie bez przyczyny wcielający się w tę postać Łukasz Lewandowski został uhonorowany na festiwalu Boska Komedia nagrodą za najlepszą rolę męską. Niezwykle przekonująco zagrał on bohatera, który w najnowszym odczytaniu Dostojewskiego jest szczególnie ważny.

Jurodiwy i kabotyn


Iwan rzeczywiście myśli tylko o sobie, kiedy w zaciszu gabinetu mnoży paradoksy, wierny swojemu rozumowi. Kiedy, rojąc o przyszłej sławie, tworzy poemat o wielkim inkwizytorze. Przekonany o swojej wyższości intelektualnej, z niesmakiem przyjmuje pseudofilozoficzne wywody Smierdiakowa (zagranego z komediowym zacięciem przez Jacka Brzezińskiego), który za wszelką cenę próbuje mu się przypodobać. Szybko okazuje się jednak, że nie można bezkarnie zadawać pytań o dobro i zło, o istnienie Boga. Iwan puścił w ruch koło zamachowe, którego sam już nie zatrzyma. Czy można pytać o nieśmiertelność, zachowując dystans właściwy teoretykowi? Kiedy Iwan w rozmowie z Aloszą wspomina łzy niewinnego dziecka, kiedy zwraca Bogu bilet - nie są to już chłodne akademickie rozważania. Sceny te są rozstrzygające: Bracia Karamazow Opryńskiego to spektakl wielkich pytań o istotę rzeczy. Na nic się zda uśmiech kabotyna, który przyrósł do twarzy Iwana - on pyta poważnie i tylko zadawanie tych "przeklętych" pytań interesuje go rzeczywiście.

Upodabnia się tym samym do postaci juro-diwego, którego wielokrotnie rozpoznawano w bohaterach Dostojewskiego. Spośród Karamazowów najczęściej wskazywano Aloszę. Jednak to Iwana, choć jest tak rozumny, typowałabym właśnie na świętego głupca. Iwana, którego nawiedza diabeł w cierniowej koronie Chrystusa i który idzie potem do sądu w gorączce, żeby wziąć na siebie straszny czyn ojcobójstwa. "Zabili ojca, a udają, że się zlękli". Oszalał czy nie, trudno powiedzieć. Może jako jedyny zachował trzeźwość oceny sytuacji. Spadł na niego dar świętej głupoty. Pod przykrywką szaleństwa może powiedzieć dużo więcej, niż wolno zdrowemu na umyśle. On wie, kto zabił, ale nikt mu nie uwierzy. Zamachowe koło pytań o istotę rzeczy, "przeklętych" pytań o wiarę, rozpędza się coraz bardziej. I jedyne, co nie daje spokoju, to banalny charakter zła. "Dlaczego wszystko to, co jest, jest takie głupie?" - nie przestaje pytać Iwan. W stukocie, jaki wydaje puszczona w ruch obracająca się scena, gubi się cała reszta. Może to słychać rozpędzony pociąg, który zabiera Dymitra na Sybir? Tego już się nie dowiemy, bo to nie o zbrodnię czy karę toczy się gra.

Spektakl nie jest też w swej najistotniejszej warstwie próbą uchwycenia duszy rosyjskiej w całej jej złożoności, choć i ten klucz interpretacyjny otwiera przestrzeń interesujących odczytań. Teatr Provisorium ma zresztą do tej rosyjskości szczególnie uprzywilejowany dostęp. To w Lublinie z całą wyrazistością ujawniają się bowiem wschodnie wpływy, często ścierając się w antagonistycznym splocie. I właśnie wybitnych artystów związanych z tym miastem udało się zaprosić do pracy nad spektaklem. Autorami scenografii są Jerzy Rudzki oraz Robert Kuśmirowski. Muzykę napisał lubelski bard Marek Dyjak. Ruchem scenicznym zajął się choreograf i tancerz Tomasz Bazan, który kieruje teatralną maszynerią niczym nieubłagany woźnica, wcielając się jednocześnie w rolę prokuratora.

Sztuka stawiania pytań


"Bracia Karamazow" w reżyserii Opryńskiego to przede wszystkim spektakl wielkich pytań, które pojawiają się w powieści, a na które odpowiedzieć nie sposób. Wnikliwe i uważne przeczytanie Dostojewskiego skutkuje siłą wyrazu sztuki. Aktorzy od początku grają z przekonaniem i - całe szczęście - bez zadęcia. Dostęp do twórczości wielkiego pisarza otwiera się dzięki wytrwałym poszukiwaniom Janusza Opryńskiego i jego aktorów, Cezarego Wodzińskiego i wielu innych osób.

Nowe odczytanie wyraźnie wskazuje, że Dostojewski przede wszystkim, jak pisze w Transie... Wodziński, "dobija się do innego wymiaru. Wybijając dziury w całym, niczym dyrawcy [jedna z sekt powstałych na gruncie prawosławia - przyp. red.], którzy poszukują dziur wszędzie, by dojrzeć w nich nieobecnego Boga. (...) Kto by pomyślał, że te powybijane dziury to (p)otworki, które łaska obiera sobie, by ukradkiem przyjść na świat?". Może lepiej nie wracać do Dostojewskiego, zostawić jego "przeklęte" pytania? Dziur w niebie nie będzie. Tylko czy nie o nie właśnie toczy się gra, ta najciekawsza i chyba najbardziej spektakularna z możliwych?

W tym roku spektakl zostanie zarejestrowany dla potrzeb kanału TVP Kultura.

Agnieszka Goławska
Znak
7 kwietnia 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia