Emeryt Degler

Janusz Degler uważany jest za jednego z najwybitniejszych witkacologów na świecie

O Stanisławie Ignacym Witkiewiczu wykładał, dyskutował, polemizował i żartował na całym globie. Od dawna jednak twierdzi, że Witkacy go nie lubi.
Wrocławianinem jest od sześćdziesięciu dwóch lat.

Lat czterdzieści siedem przepracował na uniwersytecie. Od dwudziestu pięciu lat jest prezesem, a od szesnastu profesorem zwyczajnym. Ale może dość tych liczb, bo jeszcze ktoś pomyśli, że piszę o jakimś wybitnym wrocławskim matematyku.

Janusz Degler, uważany jest za jednego z najwybitniejszych witkacologów na świecie. O Stanisławie Ignacym Witkiewiczu - pisarzu, malarzu, filozofie i dramaturgu - wykładał, dyskutował, polemizował i żartował na całym globie. Od dawna jednak twierdzi, że Witkacy go nie lubi.

- Jestem przekonany, że Witkacy powraca na nasz padół i robi różne szpringle - oświadczył mi bez mrugnięcia okiem ten naukowiec w jednym z wywiadów. - Sam padłem ofiarą takiej jego interwencji z zaświatów. W roku 1972 szykowałem do druku wyłuskany pracowicie z różnych gazet tom pism krytycznych i publicystycznych "Bez kompromisu". Czarną teczkę ze wszystkimi fiszkami i notatkami zostawiłem w szatni przed premierą w Teatrze Kameralnym. Kiedy chciałem ją zabrać, okazało się, że zrobił to ktoś przede mną. Był to postawny mężczyzna ubrany nieco staroświecko, który wyszedł, gdy tylko po spektaklu rozległy się oklaski, włożył gabardynowy płaszcz i powiedział: "Tam jest moja teczka". Szatniarka mu ją wydała, bo to była jedyna teczka. Dla mnie był to cios. Wiele materiałów musiałem odtwarzać i ten tom ukazał się dopiero w roku 1976. Witkacy co jakiś czas wtrąca się do mojego życia dość brutalnie. On chyba nie lubi, gdy ktoś rozbiera go na czynniki pierwsze. Niemal każdemu z badaczy jego życia i twórczości przydarzyła się jakaś dziwna i niewytłumaczalna przygoda - twierdzi ceniony wrocławski teatrolog.

Żeby słowo "ceniony" nie kojarzyło się nikomu z zestawem laurkowo-lizusowskim, chciałbym przypomnieć, że jego trzytomowe "Wprowadzenie do nauki o teatrze", od którego od ponad 30 lat zaczynają studia wszyscy przyszli teatrolodzy, przyniosło mu duże uznanie w całej Polsce. Nagród, honorów i orderów nazbierał zresztą całe pęczki. Między innymi profesor Janusz Degler odebrał medal Gloria Artis - Zasłużony Polskiej Kulturze.

Jednak za najcenniejsze wyróżnienie, jak dotąd, uważa nagrodę wrocławskiego miesięcznika "Odra". Chyba nikt się nie zdziwi, że natychmiast spytałem profesora, dlaczego. Oto, co odpowiedział mi honorowy prezes Wrocławskiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru:

- Pozbawię pana wątpliwości w punktach. Po pierwsze: jest to najstarsza w Polsce nagroda, przyznawana nieprzerwanie od 48 lat, która przetrwała wszystkie zawirowania w naszej historii. Po drugie: jej prestiż wyznaczają nazwiska laureatów. Po trzecie: nigdy nie była to nagroda koniunkturalna. Zawsze miała akceptację środowiska kulturalnego. To nagroda za całokształt i dostaje się ją przed emeryturą. Nieskromnie powiem, że jestem bardzo szczęśliwy, bo doceniono mój trud badawczo-edytorski. Mam świadomość proporcji, w porównaniu z dokonaniami wielkich mistrzów - dodaje profesor na końcu, nie bez satysfakcji.

Nagrodę przyznano mu za pierwszy tom "Listów do żony" Witkacego w roku 2006. Jeśli ktoś nie pamięta, to przypominam, iż nagrodą "Odry" szczycą się m.in: Wisława Szymborska, Czesław Miłosz, Tadeusz Różewicz, Gustaw Herling-Grudziński, Ryszard Kapuściński, Leszek Kołakowski, Stanisław Lem i Jan Miodek.

Żeby zamknąć wątek znanych nazwisk wokół bohatera tego pisanego portretu, muszę zadać pytanie retoryczne. Ilu wrocławskim naukowcom z okazji okrągłej rocznicy urodzin wydano specjalną księgę pamiątkową? Na palcach jednej ręki można policzyć. A Degler ma - "Między teatrem a literaturą. Księga ofiarowana profesorowi Januszowi Deglerowi w 65. rocznicę urodzin".

Pół tysiąca stron zapełniło prawie pół setki autorów, m.in.: Tadeusz Różewicz, Wiesław Hejno, Mieczysław Klimowicz, Stefan Bednarek i Krzysztof Kuliński. Na widowni Teatru Polskiego ledwo zmieścili się chętni chcący świętować ten benefis.

Ukryć się nie da, że jest jedną z najpopularniejszych postaci Wrocławia. Człowiek instytucja i postać powszechnie lubiana. Naukowiec, historyk literatury, teatrolog, autor książek i opracowań. Tu mógłbym postawić kropkę, gdyby nie dwa mało znane artystyczne epizody.

Pierwszy to scenopisarska przygoda doktora Deglera (rok 1973), który wspólnie z aktorem lalkarzem Andrzejem Dziedziulem stworzył kolaż z różnych utworów Witkacego, zatytułowany "Glątwa", grany we Wrocławskim Teatrze Lalek. Drugi epizod jest jeszcze bardziej zaskakujący. To aktorskie tournee po Ameryce Południowej docenta Deglera (1976).

Przez miesiąc z hakiem grał zakapturzonego kościotrupa w "Don Juanie" Moliera w inscenizacji Krzysztofa Pankiewicza, z aktorską kompanią jeleniogórskiego Teatru im. Norwida. Był wtedy kierownikiem literackim tego teatru. Ciągle jednak marzył, by kiedyś zagrać sztuce Witkacego.

Marzenie się spełniło: profesor Degler w roku 2004 zagrał Króla w "Karaluchach", wyreżyserowanych przez Annę Twardowską w trakcie wrocławskiego Festiwalu Nauki.

Profesor Janusz Degler, Czcigodny Teatrał (tak nazywa go dr Guszpit), przeszedł właśnie, uśmiechnięty i pełen wigoru, na emeryturę - w wieku lat siedemdziesięciu jeden, pożegnany przez senat Uniwersytetu Wrocławskiego. Swoich magistrantów i doktorantów nie porzucił. Ubyło mu tylko trochę zajęć biurokratycznych. I zajmie się Witkiewiczem dwojga imion.

Krzysztof Kucharski
POLSKA Gazeta Wrocławska
17 lutego 2009
Portrety
Janusz Degler

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...