Epopeje na czas kryzysu

Berliner Festspiele "Theatertreffen 2010" - Berlin - 7-24 maja

Berliński festiwal Theatertreffen bywał zwykle rynkiem eksperymentów. Tym razem artyści zajęli się historiami zwykłych ludzi zagrożonych przez recesję

Groźba zaciskania pasa okazała się dla zachodnich artystów na tyle wstrząsająca, że porzucili krytykę globalizacji, rozważania nad przyszłością multikulturowej wspólnoty, postpłciowość, "metanarracje" i zajęli się liczeniem. Ekonomią. Rynkiem pracy. 

Na organizowanym od 1964 roku berlińskim festiwalu teatru niemieckojęzycznego Theatertreffen (7-24 maja) buzowało zwykle od kontrowersyjnych propozycji. Tym razem zawieszono poszukiwania formalne. Odgrzebano stare teksty, by zadać aktualne pytania. Czy szanująca się kobieta może kochać bezrobotnego? Czy jestem na tyle szczególny, by - w razie czego - być tym jednym jedynym, którego nie zwolnią/zatrudnią/potraktują wyrozumiale?

Johan Simons (wieloletni dyrektor artystyczny belgijskiego NT Gent) jeszcze w 2006 roku (Festiwal Festiwali Teatralnych "Spotkania") ruszał na Warszawę z Houellebecqiem ("Platforma") i "Azylantem" Arnona Grunberga, spektaklami odzwierciedlającymi strach Belgów i Holendrów przed falą muzułmańskich emigrantów. W Berlinie pokazał "Kazimierza i Karolinę" Ödöna von Horvátha (koprodukcja NT Gent i Schauspiel Köln).

Sztuka z 1932 roku pokazuje jeden wieczór z życia pary, której miłość przekreśliła recesja. Kazimierz (Markus John) jeszcze rano był szoferem. Jeszcze stoi na scenie samochód przypominający mu model, który prowadził. Ale przyszedł wieczór, zaczął się Oktoberfest, nad miastem lata złowróżbny zeppelin, wśród stoisk krążą fabrykanci i finansiści szukający młodego ciała na noc. Jedno nieporozumienie. Drugie. Kolejne. Krzyk, histeria, szarpanina. Nad pokrytą rusztowaniami sceną unosi się migotliwy napis "Enjoy".

Formalnie spektakl pozostaje zlepkiem klisz, "co nam się kojarzy z teatrem niemieckim". Ale stary tekst Horvátha, pisany w czasach wielkiego kryzysu ekonomicznego, nagle trafia w punkt. W jego psychologicznym krajobrazie kryją się właśnie te banalne lęki i konflikty wewnętrzne, które powróciły wraz ze spadkami na giełdach. Wszyscy jesteśmy oświeceni, równi, tolerancyjni... ale jeśli nie stać cię, by iść z nami do kina, to sorry.

O tym, że specjalnego traktowania nie będzie, mówi "Life and times - epizod 1" kolektywu Nature Theatre of Oklahoma (nazwa teatru zaczerpnięta z "Ameryki" Kafki, reżyseria Kelly Copper i Pavol Liska, produkcja Burgtheater, Wiedeń). Na scenie trzy rześkie dziewczyny i trzech energicznych chłopaków w szarych uniformach. Hostessy? Operatorzy infolinii? Asystenci sprzedawców? To oni pierwsi lecą podczas zwolnień. Zastępowalni. Bezosobowi. Powtarzający zaprogramowane formułki: "W czym mogę pomóc" i "Jak najbardziej".

Tym razem opowiedzą widzom swoje życie. Z charakterystyką każdej ciotki, każdej koleżanki z przedszkola, każdego sprzętu stojącego w dziecięcym pokoju. Z przytupem, ze śpiewem, w stylu musicalowo-wodewilowym, przy świetnym akompaniamencie grupy muzyków. Efekt jest wstrząsający, nieznośny, wywołujący reakcje paniczne. W ciągu czterogodzinnego spektaklu szóstka artystów dochodzi zaledwie do siódmego roku życia wyimaginowanej bohaterki. Celebrują wszelkie przerwy w opowieści. "Aha... uhm... co to ja mówiłam..." brzmią jak arie, "anyway... soooo...". I co? Czy znając tak szczegółowo dzieciństwo Sandry czy Eugeniusza z działu sprzedaży, zawahamy się przed wyrzuceniem ich na zbity pysk?

Kto jeszcze łudził się, że uratują go argumenty w stylu: "Proszę zrozumieć, moja sytuacja jest szczególna, mam żonę i dzieci/trudne dzieciństwo/alergię na koty" - opadnie z sił po spektaklu Luka Percevala "I cóż dalej, szary człowieku?" wg powieści Hansa Fallady z 1932 roku (Münchner Kammerspiele).

Na tle wielkiej szafy grającej "mały człowiek" Johannes Pinneberg (Paul Herwig) i jego ukochana Emma (Anette Paulmann) odgrywają swoją historię. Wpadli. Pobrali się. On stracił pracę. Został w domu z maluchem. W tle narastający w Niemczech antysemityzm i strach przed faszyzmem. Dwójka łagodnych, dzielnych, zakochanych dzieciaków gorzknieje. Narasta strach. I znów - inscenizacja anachroniczna, tradycyjna, nieciekawa. Ot, storytelling w kostiumach, z projekcjami w tle. Rezultat - przejmujący.

Niemiecki teatr mierzy się z demonami czasu, nie dbając o estetyczną nowoczesność. Historie zwykłych ludzi przedstawia jak monumentalne epopeje, opery, tragedie antyczne. Szuka pierwiastka osobistego w bezosobowym systemie. Nie bawi. Nie szokuje. Wzrusza.

Berliner Festspiele "Theatertreffen 2010", Berlin, 7-24 maja

Joanna Derkaczew
Gazeta Wyborcza
15 maja 2010

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia