Erudyci poruszeń

"My, Taniec. Antologia polskiej krytyki tańca po 1989 roku" - aut. Jadwiga Majewska - Centrum Sztuki Mościce

Można zacząć od trawestacji słynnego monologu z „Dnia Świra"... bo my bracia teatrolodzy i siostry teatrolożki z dyplomami w kieszeniach, myśleliśmy, że Boga za nogi złapaliśmy, że po lekturze Raszewskiego i Nicolla umiemy już wszystko. Z hardym czołem stawialiśmy czoło wszystkim Warlikowskim i Wilsonom... Dopóki los nie rzucił nas na zderzenie czołowe z teatrem tańca...

I efekt takiego starcia jest łatwy do przewidzenia:
Teatr tańca: 1
My: 0
Pisanie o spektaklach teatru tańca to ekspresowy kurs pokory wobec warsztatu. Powala, skomasowane uczucie niemocy. I nic nie pomoże samobiczowanie za brak talentu, niedouczenie...

Tańca nikt nas nie nauczył oglądać. Tym bardziej, nikt nas nie nauczył o nim pisać. W Polsce drastycznie brakuje profesjonalnych krytyków tańca, którzy mają fach w ręku. Na studiach uniwersyteckich, taniec współczesny traktuje się jak bękarciego krewnego baletu. Nawet w szkołach nie jest mu poświęcona ani chwila pogłębionej uwagi. Szybki przelot wzrokiem po księgarskich półkach w dużej mierze wyjaśnia źródła problemu: brakuje rzetelnych opracowań, profesjonalnego pisma, które prowadziłoby za rękę. Podpowiadało pierwsze kroki ku późniejszym, samodzielnym poszukiwaniom. Brakuje nam świadomości historii i tradycji. Sytuację pogarsza aroganckie (i zarazem karkołomne) przekonanie, że o teatrze tańca może pisać każdy. I wielu już się na tym wyłożyło. Wielu uznanych krytyków teatralnych myślało, że mają prawo swoim teatroznawczym piórem przesuwać krytykanckim wskaźnikiem, jak blisko lub daleko artysta plasuje się od geniuszu Piny Bausch. Szastali histerycznymi wyrokami śmierci bez zastanowienia, bez kwantyfikatora prymarnego, jakim byłoby wyrobione spojrzenie. A wyroki skazujące najczęściej swoją bezkompromisowością miały za zadanie zagłuszyć niewiedzę i brak przygotowania piszącego.

Każdemu teatrologowi wyszkolonemu w dziedzinie teatru dramatycznego, któremu kiedykolwiek przydarzyło się pisać o spektaklu teatru tańca, z pewnością się przydarzyło – potknięcie i spektakularna wywrotka o własny język, który okazywał się zbyt grubo wyciosany, by na papier przelać typografię teatralnego doświadczenia. Fotografia zawłaszczyła słownik historyka sztuki. A taniec? Konieczne jest więc wyrobienie języka, który wprawnie opisze to, co się widzi, sprawi, że czytelnik zobaczy i zrozumie. Potrzeba pokory piszącego, by przez własną nieumiejętność nie zniweczyć cudzego wysiłku. Cały obraz zagnać w strukturę syntaksy. Taniec, może na szczęście (?), pozostaje jeszcze niedoteoryzowany. Nie ma wypracowanych szablonów i struktur, w które można go wcisnąć. Efekciarskich Lacanów i Kristevych, których można by cytować... co pewnie bardzo rzadko samemu teatrowi tańca wyszłoby na dobre: „Dzisiejsza teoria wagi ciężkiej często funkcjonuje jako prefabrykowany, gotowy do użycia zamiennik myśli. Toteż najbardziej cierpimy na brak prawdziwych tanecznych intelektualistów, dla których, można by rzec, idee są tak namacalne jak piruety." Wszystko sprowadza się zatem do problemu „cielesnego abecadła", którego jest się obserwatorem, ale którym (my, piszący) nie potrafimy sklecić nawet najprostszego zdania. Bo czy taniec w ogóle da się pisać? Jeżeli się go zrozumie, to z pewnością. Tylko, że taniec współczesny to nie balet do którego mamy narzędzia poznawcze i semantyczne. W naszej nieumiejętności czai się niebezpieczeństwo rozpoetyzowania języka, by zakodować w słowach to, co wytrysnęło z mięśni, emocjonalności, i – o dziwo – mózgu. W ciele mamy zakodowaną całą Bibliotekę Kongresu. Tylko, że w znacznej mierze nie potrafimy korzystać z katalogu. A może, jeżeli czegoś nie potrafimy zrobić oznacza to, że jest to niepotrzebne? Może taniec z jego emocjonalnymi projekcjami i potem rozpryskującym się po podłodze to sztuka nazbyt prymitywna dla intelektualisty ducha, który swoje własne ciało traktuje jak obcy byt. I znów „technokraci racjonalizmu pogardzają fizycznymi". Takie np. „Święto wiosny" Strawińskiego... nie każdy przecież lubi, jak mu tupią nad głową.

Jadwiga Majewska, autorka "My, taniec: Antologia polskiej krytyki tańca po 1989r.", z pewnością jak jej „tupią nad głową" – lubi. Co więcej, ma holistyczne podejście do sztuki teatru. Nie rozdziela ciała od umysłu. Dzięki ogromnej pracy, jaką wykonała zbierając najlepsze teksty o teatrze tańca opublikowane po roku 89', otrzymujemy kapitalną próbkę reprezentatywną, jak o tańcu piszą najlepsi. Wśród autorów znajdziemy uznane nazwiska polskich krytyków tańca, którzy mają już wieloletnią wprawę, jak w tym fachu trzymać łopatę, m.in. Joanny Leśnierowskiej, Jacka Marczyńskiego, Witolda Mrozka, Jadwigi Ignaczak, Tadeusza Kornasia, Anny Królicy i Aleksandry Rembowskiej. Dostajemy przy tym pełną panoramę artystów i problemów środowiska, które przez polskie instytucje zarządzające kulturą jest traktowane marginalnie. Notorycznie z tych tekstów przebijają obrazy tańczącej, utalentowanej młodzieży, która wyjeżdża za granicę, kształci się w najlepszych ośrodkach i jednak, heroicznie wraca, by spróbować sił w Polsce. Wbrew zdrowemu rozsądkowi. To publikacja, która zaprasza do zabawy. Bo w tańcu wciąż jest więcej pytań, niż odpowiedzi. Pośród nich, to najważniejsze: czy polski teatr tańca może wyjść do świata z takimi jakościami, jakie kiedyś zaproponowali Grotowski i Kantor...

Olga Śmiechowicz
Dziennik Teatralny Kraków
7 stycznia 2017

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...