"Espresso" to list pełen miłości

rozmowa z Lucią Frangione, dramatopisarką

"Pisząc Espresso poruszyłam znacznie bliższą mi tematykę, badając włosko-kanadyjską kulturę z bardzo osobistego punktu widzenia" - o swoich włoskich korzeniach i o sztuce "Espresso" opowiada Lucia Frangione, kanadyjska dramatopisarka

Espresso to jedna z Pani najbardziej popularnych sztuk. Nigdy nie ukrywała Pani, że traktuje ją bardzo osobiście.

Pomysł napisania Espresso narodził się, gdy stałam przy szpitalnym łóżku mojego ojca; jego stan był tak poważny, że najmniejsze przyśpieszenie akcji serca mogło go zabić. Wokół niego rozgrywała się wielka drama stworzona przez rozpaczającą włoską familię. Moja Nonna (babcia) potrafiła zrzucać szpitalne prześcieradła, aby ukazać ciało taty i głośno zawodzić: „Lucia spójrz na swego ojca, mojego syna, o mój Boże!!” W końcu pielęgniarki musiały poprosić ją, aby się uspokoiła. Przez łzy i z poczuciem winy składałam wtedy główną linię fabularną, „co za niesamowity sposób, aby umrzeć”. Espresso to również list pełen miłości do mojego ukochanego ojca, który zmarł w rok po premierze tej sztuki, do mojej Nonny, która nigdy nie wyobrażała sobie, że przeżyje swego ulubionego syna i do Amante, który wyzwolił mnie z przekonania, że seksualność i duchowość są od siebie całkowicie oddzielone.

Obok rodziny drugim istotnym wątkiem tej sztuki jest religijność i duchowość…

Zupełnie niezależnie prowadziłam wtedy badania nad erotyką w Biblii: Pieśnią nad pieśniami i kontrowersjami wokół niej. Jedni twierdzą, że to żydowski podręcznik uprawiania miłości, inni, że to wyłącznie metafora ogromnej miłości Chrystusa do Kościoła.  Dla mnie idea metafory jest znacznie bardziej szokująca: Jezus jako zmysłowy kochanek?! Wyobraźmy sobie, jak odbieralibyśmy duchowość, gdyby Jezus przyszedł do nas właśnie w taki zmysłowy sposób, zwłaszcza jeśli wcześniej nie doświadczyliśmy bezwstydnego, całkowitego seksualnego doznania. Co, jeśli Chrystus dotarł właśnie taką drogą do kogoś takiego jak moja Nonna, która jako trzynastolatka została wydana za mąż, za dwa razy starszego od siebie męża swej zmarłej siostry?

Czy te kontrowersje wpłynęły na odbiór Pani sztuki?

Espresso podróżowało po całej Kanadzie i zostało włączone do programów nauczania w szkołach i na uniwersytetach Ameryki Północnej, zwłaszcza w placówkach katolickich i na kierunkach prowadzących badania skupiające się na kobietach w sztuce. Dla mnie szczególnie ważne są setki listów, jakie otrzymałam od widzów, w których piszą, że pytania, jakie postawiłam w tej sztuce oraz rozmowa o seksualności i duchowości, były katalizatorem dla rozpoczęcia zmian i uleczenia ich własnego życia. Nigdy niczego takiego sobie nawet nie wyobrażałam.

W Espresso dochodzi do pewnego rodzaju zderzenia kultur – nowoczesnego świata Rosy  i tradycyjnego jej włoskiej rodziny. Jak Pani odbiera tę sytuację?

To pytanie uświadamia mi, jak wiele moich dramatów odwołuje się do tego problemu.  W mojej pierwszej sztuce, która odniosła prawdziwy sukces - Holy Mo - podjęłam rozmowę z religijnością, tradycją i nowoczesnością, a publiczność chętnie tę rozmowę podjęła. Mówienie w ten sposób o religii jest pewnym ryzykiem, w kanadyjskim teatrze bardzo rzadko podejmuje się ten temat. W mojej drugiej dużej sztuce Cariboo Magi badałam tożsamość Kanadyjczyków. Akcja rozgrywa się w Kolumbii Brytyjskiej w czasie gorączki złota. Fascynowała mnie ta mieszanka kultur, która w tak krótkim czasie stworzyła to, co dziś nazywamy amerykańską czy kanadyjską kulturą,  Pisząc Espresso poruszyłam znacznie bliższą mi tematykę, badając włosko-kanadyjską kulturę z bardzo osobistego punktu widzenia. Mój ojciec wyemigrował z Włoch w 1956 roku  jako dziesięciolatek. Był ślicznym niebieskookim ministrantem, udzielającym się w kościelnym chórze.  W Kanadzie boleśnie doświadczył rasizmu, co bardzo go zmieniło. Porzucił kościół, zaczął trenować zapasy, opuszczać szkolę. W końcu związał się z Kanadyjką, co przeraziło jego rodziców. Uważali, że „Angielka” będzie koszmarną żoną i matką.  Po moim urodzeniu dużo się zmieniło i matka w końcu zyskała ich przychylność. Ojciec z tego powodu był zawsze trochę z boku. Większość rodziny trzymała się razem i mieszkała daleko od nas.

Czy to, że przez pochodzenie znalazła się Pani pomiędzy dwiema kulturami, miało na Panią duży wpływ?

Kiedy dorastałam, czułam się bardzo dziwnie, wiedząc, że jestem związana z tą potężną tradycyjną rodziną i jednocześnie - w czasie wizyt- czując się wśród nich zupełnie obco. Kiedy do nich przyjeżdżaliśmy, cofałam się do bardzo konserwatywnego świata, w którym mężczyźni rozkazywali, a kobiety służyły. Myślę, że to wynikało z silnego osadzenia w religii katolickiej, ale też pewnie było to odbicie życia we Włoszech, które opuścili w latach pięćdziesiątych. Kanadyjscy Włosi bardzo trzymali się tych wyobrażeń i nie dopuszczali do siebie faktu, że „stary kraj” też się zmienia.

Kanada to prawdziwy tygiel kulturowy, jak Pani sztuka była odbierana przez różne narodowości?

W Kanadzie często pada pytanie o przynależność kulturową. W przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, gdzie każdy ma być „Amerykaninem”, w Kanadzie kładzie się duży nacisk na utrzymanie własnej odrębności. Pisząc Espresso uświadomiłam sobie, że problemy z identyfikacją są powszechne.  Spotkałam się z wieloma ludźmi reprezentującymi różne kultury, którzy mówili mi „to dokładnie tak, jak w mojej rodzinie!”

Czy uważa Pani, że wpływa na to postępująca globalizacja?

Bohaterka jednej z moich sztuk mówi: „W jednej czwartej pochodzę z Irlandii i jednej ósmej z Islandii, ćwiczymy jogę, czytamy Rumi, próbujemy Kamasutry. No i oczywiście wszyscy uwielbiamy Gwiazdkę...” Być może mamy ten luksus, że możemy sobie stawiać te wszystkie pytania o religię, kulturę i tożsamość, żyjąc w czasach względnego pokoju? Może właśnie teraz tworzy się ten „nowy świat”?

Czym w tym „nowym świecie” będzie tradycyjna kultura?


Teraz, gdy mam 40 lat i córkę, moje włoskie korzenie stają się dla mnie coraz ważniejsze. Niedługo chcę pojechać z nią do rodzinnego domu, aby spędzić trochę czasu z Nonną. Będziemy razem przeglądać stare zdjęcia i słuchać rodzinnych opowieści. Chcę, żeby moja córka wiedziała, skąd pochodzi. Gdy podrośnie, zabiorę ją w podróż do małej włoskiej miejscowości, z której wyemigrowaliśmy, aby stanęła w kamiennym domu swej praprababki i poczuła, że należy do pewnego wątku w historii ludzkości.

Karolina Kapralska
Materiały Teatru
25 czerwca 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...