Eugeniusz Oniegin z wody

"Eugeniusz Oniegin" - reż. Michał Znaniecki - Opera Krakowska w Krakowie

Na drugą rocznicę otwarcia nowej sceny Opery Krakowskiej melomani otrzymali nową inscenizację Eugeniusza Oniegina Piotra Czajkowskiego, jednego z najpiękniejszych dzieł operowych w całej historii tego gatunku, dla swej doskonałości formalnej i emocjonalnej słusznie zwanego arcydziełem

Do osiągnięcia tej idealnej łączności przesłania, jakie niesie słowo z wyrażającą je muzyką, przyczynił się fakt, że libretto wykorzystujące fragmenty poematu Aleksandra Puszkina było dziełem samego kompozytora. Czajkowski swemu Onieginowi nadał podtytuł Sceny liryczne i rzeczywiście siedem obrazów składających się na ten muzyczny teatr, choć opowiadające całościową historię bohaterów, jest przede wszystkim demonstracją ich uczuć - głównie potrzeby miłości, niestety, może poza księciem Greminem, nie znajdującej zaspokojenia. Taka konstrukcja utworu główny nacisk w jego realizacji kładzie na stronę muzyczną. O powodzeniu Eugeniusza Oniegina decydują śpiewacy potrafiący przekazać swą sztuką ideę utworu.

10 grudnia dyrekcja Opery Krakowskiej zadbała o wyborną obsadę i właściwe kierownictwo muzyczne. Eugeniusza Oniegina przygotował i poprowadził Łukasz Borowicz, pod którego batutą orkiestra brzmiała szlachetnie (z wyjątkiem wiolonczeli solo), dobrze śpiewał chór przygotowany przez Marka Kluzę. Partię tytułową wspaniale kreował gościnnie Mariusz Kwiecień (oby jak najczęściej na krakowskiej scenie!), wzruszającą w każdym momencie Tatianą była Ewa Biegas. Wdzięczną postać Olgi stworzyła debiutująca w Krakowie Iryna Zhytynska, pięknie, jak za dobrych dawnych lat, śpiewał Leńskiego Adam Zdunikowski, w scenie pojedynku tworząc prawdziwą kreację. W niewielkiej, ale jakże ważnej, roli Gremina zabłysnął Aleksander Teliga (w nagłym zastępstwie), także Bożena Zawiślak-Dolny jako Łarina, Vera Baniewicz w partii Filipiewny, Imeri Kawsadze jako Triquet i Bartosz Urbanowicz jako Zarecki bardzo dobrze zrealizowali swe zadania. Owacja na stojąco wieńcząca premierowy spektakl była przez nich w pełni zasłużona.

Wątpliwości budziła natomiast sama inscenizacja, w której wszystkiego było w nadmiarze, a ten nadmiar wynikał - jak sądzę - z braku zaufania do inteligencji i wrażliwości odbiorców. Tylko tym tłumaczyć sobie mogę ograniczające i tak małą krakowską scenę srebrzysto-lustrzane płaszczyzny (scenograf Luigi Scoglio) przypominające pałac Królowej Śniegu mrożącej wszelkie uczucia, czy bal u Gremina w basenie. Rozumiem, że to wreszcie stopniał lód serca Oniegina, ale to serce nie było znów takie wielkie, by aż tak zalać wszystko wokół. W tej stylistycznej konwencji obroniła się jedynie scena pojedynku na lodowych bryłach. Również las potężnych brzóz zmieniających się w miarę potrzeb w kolumny był zbyt przytłaczający, a ilość i realność wiader zbierających z nich ożywczy sok była po prostu śmieszna.

Nadmiaru nie ustrzegł się też Michał Znaniecki - reżyser i twórca kostiumów. Wprawdzie tym razem poszedł za ideą Czajkowskiego (i chwała mu za to), ale swymi reżyserskimi pomysłami chwilami wręcz przeszkadzał widzom w odbiorze dzieła, zamiast im w tym pomagać. Jeśli mogę przyjąć, że Tatiana list do Oniegina pisała w łóżku (choć obawa, że Ewa Biegas w końcu z niego spadnie, nie pozwalała w pełni rozkoszować się wspaniałym budowaniem przez nią tej sceny), to jej rozmowa z Onieginem - jedna z najbardziej dojmujących momentów opery - przeprowadzona w tymże łóżku na granicy snu i jawy budzi mój sprzeciw. Nie rozumiem też dlaczego w trakcie arii Gremina Tatiana miota się w głębi sceny wśród stojących tam mężczyzn. Czyżby to była aluzja do jej prowadzenia się w czasie od wspomnianej rozmowy z Onieginem do małżeństwa z księciem? A fe!!!

Anna Woźniakowska
Dziennik Polski
14 grudnia 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...