Evviva l'arte!

Przeczytane... zasłyszane... obejrzane...

W 1930 roku, w naddunajskim, rumuńskim mieście Gałacz, którego początki sięgają średniowiecza, urodził się wielki artysta Daniel Spoerri. Potem osiedlił się w Szwajcarii, by rychło stać się obywatelem świata i wreszcie na starość (ale nadal twórczą!) zamieszkać w Wiedniu i trochę we Włoszech, gdzie ma posiadłość.

W latach 30. kończył się powoli najbardziej spektakularny okres Wielkiej Europejskiej Awangardy, dogorywała też tzw. nowa rzeczowość (neue sachlichkeit), kierunek powstały jako reakcja na abstrakcjonizm i ekspresjonizm niemiecki. Marcel Duchamp, prekursor wszelakiego awangardyzmu, a równocześnie „byt odrębny" miał już za sobą największe dzieła, które ukształtowały oblicze nowoczesnej sztuki światowej: „Koło rowerowe" (1913), „Fontannę", czyli pisuar (1917), wreszcie „Monę Lizę" z wąsikami i bródką (1919). Teraz postanowił zrobić przerwę na granie w szachy, co zresztą zawsze uważał za akt twórczy. To wszystko działo się, gdy Spoerri był małym chłopcem. Nie mógł o tym wiedzieć. W dojrzałe artystyczne życie wchodził w latach 50., by w roku 60. stać się jednym z filarów nowego realizmu (nouveau réalisme), kierunku powstałego we Francji i zakorzenionego już w postmodernizmie, zatem wyraźnie odnoszącego się niektórych zjawisk awangardowych lat 20. i 30. ub. wieku.

Nowy realizm, który współtworzył Daniel Spoerri, stosował jako tworzywo artystyczne elementy prawdziwe, śmietnik związany z epoką konsumpcjonizmu (zastawy stołowe, fragmenty karoserii samochodowych, potargane afisze itp.). Postrzegał rzeczywistość jako związek życia i sztuki, posługując się często ironią i żartem.

Wcześniejsza nowa rzeczowość powstała w reakcji na sytuację polityczną, społeczną i gospodarczą ówczesnych Niemiec, a konkretnie Republiki Weimarskiej, postulowała obiektywne spojrzenie na rzeczywistość, często o zabarwieniu satyrycznym (np. rysunki George Grosza). Była w zasadzie ogromnym ruchem artystycznym skupiającym najróżniejsze tendencje: działania malarzy, rysowników, fotografików, filmowców. Wykreowała tzw. magiczny realizm - tworzący z realistycznych fragmentów obraz osobliwy, na krawędzi nadrealności - kierunek tak pięknie rozwinięty przez literaturę latynoamerykańską (Borgesa, Márqueza czy Fuentesa), ale też przez światowe kino (Felliniego, Kusturicę i wielu innych).

Duchamp - demon awangardy - fowista, kubista, dadaista, surrealista i licho wie jeszcze kto, twórca stosujący przede wszystkim prowokację artystyczną podważającą klasyczne kanony sztuki, stworzył pojęcie ready-made, czyli przedmiotu realnego, użytkowego, wręcz banalnego (np. wspomniany pisuar), użytego jako inspirujące dzieło.

Wszystko się ze sobą miesza i powtarza w tych realistycznych poszukiwaniach współczesnego mimesis. Duchamp, jak wiadomo położył podwaliny pod późniejszy amerykański pop-art. A związki tego ostatniego z nowym realizmem są wyraźne. Głośne fotografie guzików, czy ustawionych w klinowym szyku narzędzi ogrodniczych wybitnego artysty z kręgu nowej rzeczowości Alberta Rengera-Patzscha łatwo zestawiają się z asamblażami Spoeriego, takimi jak „Apteka bretońska", czy „Darwina kolekcja radełek do ciasta". Polityczne i społeczne karykatury lewicującego George Grosza prowokują do wycieczki na wschód, do odległej od Berlina o 1800 km Moskwy. Tam w podobnym czasie można było podziwiać satyryczne Okna ROSTA, dzieła porewolucyjnej propagandy, w stosunku do niemieckiej może nieco à rebours, ale środki wyrazu jakże były porównywalne! A czymże są kolaże tekstowe powstałe z misternie wycinanych przez Spoerriego pojedynczych słów ze starych makatek kuchennych, jak nie odbiciem namiętnie uprawianej przez Duchampa „gry półsłówek" i innych zabaw z literami stosowanych w wymyślnych skrótach, nazwach dzieł czy fikcyjnych postaci.

Realistyczny przedmiot bywa użyty, albo w kształcie niezmąconym przez artystę, mającym działać bezpośrednio na wyobraźnię odbiorcy, albo w kształcie przetworzonym przez artystę, który komponuje z nich integralne dzieło sztuki. Np. u Spoerriego bywa i tak, i tak. Ustawione w pionie asamblaże, nazwane „Stoły – pułapki" pokazują dokumentalnie zarejestrowane stoły bankietowe po posiłku. Ale już cykl „Fałszywych stołów – pułapek" przedstawia udawane kompozycje artysty na ten sam temat. Ten podział jest zresztą pozorny. Bo przecież tzw. prawdziwość jest również kreowana przez Artystę, zgodnie z duchem postmodernizmu.

Pomyślałem o tym wszystkim pod wpływem niezwykłej wystawy dzieł Daniela Spoerriego w krakowskim MOCAK-u („Sztuka wyjęta z codzienności"). Dzięki niestrudzonej szefowej, Marii Annie (dla znajomych - Maszy) Potockiej, to klimatyczne miejsce coraz bardziej przeistacza się w prawdziwą świątynię współczesnej sztuki. Teraz w MOCAK-u możemy podziwiać sporą kolekcję prawdziwych i fałszywych „Stołów – pułapek", a także innych prac Spoerriego. Ale na mnie największe wrażenie zrobił cykl „To zostaje!". Po nas, po człowieku. Kupowane przez artystę na wiedeńskim pchlim targu przedmioty (często z blatem stołu, na którym były eksponowane) dawniej użyteczne, teraz już nikomu niepotrzebne, bo albo wyszły z mody, albo są uszkodzone, albo ... umarł ich właściciel. Smutne jest to przemijanie rzeczy i ludzi.

Cała wystawa jest bardzo „teatralna". Pomijam fakt, że Spoerri był kiedyś aktorem i tancerzem, ale przecież dla teatru (również tego najnowszego) podstawowym tworzywem jest przedmiot i podmiot realny (rekwizyt, element dekoracji, przestrzeń gry, fizis wykonawcy). Nieopodal dzieł Spoerriego (Poziom 0) Masza Potocka pokazuje ekspozycję stałą: interaktywną instalację Krystiana Lupy „Live Factory 2" (Poziom -1). Tutaj związki teatru ze sztukami plastycznymi są wyjątkowo silne. Możemy wejść w scenografię głośnego spektaklu (Narodowy Stary Teatr 2008), zbudowaną na wzór nowojorskiego studia Andy Warhola z lat 60. ub. wieku. Możemy dotknąć ścian i mebli, obejrzeć filmy z warsztatów, które poprzedziły powstanie przedstawienia. Wszystko się ze sobą miesza. Przeszłość i teraźniejszość. Realność i fikcja. Miejsce teatralnego eksperymentu Lupy z miejscem permanentnego performansu Warhola. Sięgnijmy głębiej. Marcel Duchamp urodził się w roku 1876, Andy Warhol w roku 1928, Krystian Lupa w roku 1943. Ten pierwszy stał się ikoną modernistycznej awangardy, ten drugi - postmodernistycznej popkultury, ten trzeci – współczesnego polskiego teatru. Oto łącznik między szeroko pojętą, nie ograniczoną do jednej dziedziny, sztuką XX i XXI wieku.

Niestety. Takie łączniki są dzisiaj wyjątkowo rzadkie - mimo, że postulat teatru jako syntezy sztuk głosił już Wyspiański (oczywiście na miarę swoich czasów), a dla postmodernistów zasada to stała się wręcz fundamentalna. Mówię o tym z żalem, ponieważ nigdy nie udało mi się wprowadzić owej syntezy (w nowoczesnym, czyli jak najszerszym kształcie) do codziennej praktyki repertuarowej. Syntezy prawdziwej – bo używanie w spektaklach multimediów - to zaledwie półśrodek, a realizowanie haseł głoszonych przez niektórych krytyków, że „teatr to nie tylko to, co na scenie" – rodzi zazwyczaj tanie efekciarstwo. Europejska Awangarda lat 20. i 30. była ostatnim okresem oszałamiającej wielości nurtów, kierunków i prądów w sztuce. Wrzało jak w tyglu. Ale też dla wszystkich było miejsce. Realizm (i kierunki pokrewne) sąsiadował z dadaizmem, futuryzmem, abstrakcjonizmem, fowizmem, kubizmem, ekspresjonizmem itp. Do skrajnie różnych opcji artystycznych należeli wówczas malarze, rzeźbiarze, fotograficy, poeci, pisarze, dramaturdzy, twórcy filmu, czy teatru. Teatru też! Dzisiaj teatr skarlał. W przeważającej większości, działa w oderwaniu, jakby chciał być wartością samą w sobie. Spektakle prawdziwie wielkie (jak „Faktory 2") zdarzają się rzadko. Na ogół zwyczajność i nuda przerywana jest pojedynczymi, często irytującymi ekscesami pseudo - artystycznymi. Teatr przekreślił tradycję. Został silnie upolityczniony, co w naszej praktyce oznacza zmonopolizowanie środków wyrazu i przekazu. Zagubił gdzieś element magii (magicznego realizmu), stał się zbyt dosłowny. Zatracił poczucie humoru i dystansu. Stał się przewidywalny i naśladowczy. Pod tym względem sztuki plastyczne zdecydowanie nas wyprzedzają, nadal jest tam miejsce dla różnych indywidualności i różnego spojrzenia. I nikt nikogo nie wyklucza.

Żeby się o tym przekonać warto odwiedzić MOCAK!

Krzysztof Orzechowski
dla Dzienika Teatralnego
3 grudnia 2016
Wątki
KO

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia