Fajerwerki i fikołki

"Seans" - reż. Adam Orzechowski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Od pewnego czasu obserwuję z obowiązkowym dzisiaj dystansem proces zamazywania gatunków i ogólnej komizacji. W opisach filmów już nie zdarzają się określenia gatunkowe typu: dramat psychologiczny czy dramat obyczajowy.

Zamiast tego mamy pojęcia film, komediodramat a najlepiej jak można wcisnąć słowo zwiększające oglądalność, czyli komedia. Poczucie humoru zmienia się, więc spokojnie czekam na nowe określenia gatunkowe znanych tytułów. Idąc tropem zmian czekam na zaklasyfikowanie „Krzyżaków jako komedii, co ma jak najmocniejsze podstawy. Miałem niezapomnianą przyjemność oglądać swego czasu ekranizację Aleksandra Forda w towarzystwie uczniów szkoły ponadgimnazjalnej, którzy największymi wybuchami śmiechu wybuchali podczas sceny okaleczenia Juranda przez złych Krzyżaków. To oczywiście przypadek skrajny, gdy śmiech jest oznaką bezradności czy wyparcia, ale kłopot z komedią mam(y) na pewno. Jak śmieszyć dziś, w zmieszczaniałym coraz bardziej Trójmieście Śmieszyć po prostu, by było śmiesznie, czy śmieszyć ambitniej, z podtekstem i kontekstem, z drugim dnem, byle oczywiście nie zostało samo dno To ci dylematy, przy których bledną wątpliwości szekspirowskich herosów.Adam Orzechowski trochę z konieczności, mniej pewnie z upodobania, stał się specjalistą od komedii. Stworzył swój rozpoznawalny styl inscenizacyjny, stara się wybierać teksty, które można określić mianem słodko-gorzkich. Różny jest ostateczny efekt artystyczny tych komediodramatów, ale przekaz jest czytelny śmiejmy się refleksyjnie. Tym razem dyrektor Teatru Wybrzeże sięgnął po utwór brytyjskiego człowieka-instytucji. Noel Coward (1899-1973), który przeszedł do historii także dzięki swemu wieloletniemu związkowi z księciem Kentu, był aktorem, reżyserem, scenarzystą oraz realizował się jeszcze w kilkunastu innych specjalnościach. Uzyskał tytuł szlachecki, a jego sztuki ciągle są grane nie tylko na Broadwayu. „Seans (Blithe Spirit) z 1941 roku jest jednym z najpopularniejszych tytułów, grali w nim m.in. Rex Harrison i Dirk Bogarde.

Karol, pisarz w średnim wieku, kpiarz i sybaryta, wpadł na pomysł, by ożywić nieco letnią atmosferę życia swego oraz towarzystwa i zaaranżował seans spirytystyczny, który  z żartu zamienił się w koszmar. Madame Arcati, specjalistka od kontaktów z zaświatami, przywołała niechcący poprzednią żonę Karola, zmarłą 7 lat wcześniej Elwirę. Powoduje to ciąg niezwykłych wypadków z nieoczekiwanym finałem. Po raz kolejny (wcześniej  „Skrzyn@pandory” i „(G)dzie-ci faceci”) Adam Orzechowski, sam na pewno sprawiający wrażenie silnego mężczyzny, nie pozostawia złudzeń co do oceny kondycji samczej i to, jak się okazuje, bez względu na miejsce i czas historyczny. Nie spełniamy oczekiwań partnerek, zawodzimy w najważniejszych momentach, jesteśmy słabsi i generalnie coraz mniej potrzebni. Paradoksalna dominacja kobiet, paradoksalna, bo bojowniczki feminizmu walczą o coraz to większe prawa, powoduje zacieranie się różnic między płciami, co kiedyś było wyznacznikiem i urokiem naszej cywilizacji. W „Seansie” jest jeszcze wątek społeczny, mocno podkreślony w zakończeniu, który jednak zdecydowanie mnie nie przekonał. Można Cowarda odbierać jako następcę Oscara Wilde’a, można traktować „Seans” jako demontaż świata postaci, które w nim żyją, stawiać diagnozy społeczne, ale ja tego nie zauważyłem. To na pewno nie są „Sekrety i kłamstwa” z 1941 roku.

Jeśli mielibyśmy „Seans” odbierać tylko jako komedię, przydałoby się sopockiemu spektaklowi szybsze tempo i skrót (przerwa jest niepotrzebna)  oraz więcej szaleństwa i dowcipu. Mamy za to wiele atrakcji, a sopocka inscenizacja jest małym show. Realizatorzy korzystają z wielu możliwości nowoczesnej maszynerii sopockiej sceny, serwują nam montaż efektów specjalnych dymy, bąbelki, dynamiczną grę świateł i fajerwerki. Aktorzy stają na rękach, poznajemy możliwości aparatury nagłośnieniowej, prezentującej trochę zbyt eklektyczny wybór utworów (Oldfield, Upiór w operze, współczesna muzyka rozrywkowa), które mają spełniać  także rolę dramaturgiczną. Po raz  kolejny ciekawie przestrzeń organizuje scenografia Magdaleny Gajewskiej. Białe stelaże czekają na Mondriana, by je wypełnił kolorami, przez scenę przebiega czerwony dywan, na którym hołubce wywija niezwykle sprawna Anna Kaszuba w znaczącej dla spektaklu roli pokojówki Edyty i ogólnie świadome poruszanie sie na pograniczu kiczu. Po raz pierwszy w Teatrze Wybrzeże zobaczyliśmy nowo pozyskaną Agatę Bykowską, która konsekwentnie odtwarza mocną postać spirytystki Madame Arcati. Absolwentka szkoły teatralnej we Wrocławiu wzbudziła furorę w scenie tańca, której składnik, czyli taniec brzucha, był zdecydowanie mistrzowski, szczególnie w porównaniu z atrakcjami, jakie są serwowane taśmowo w popularnych  kurortach Maghrebu. Zrozumiała w debiucie trema dyktowała zbyt szybkie podawanie tekstu, ale z pewnością Teatr Wybrzeże pozyskał ciekawą aktorkę charakterystyczną, która będzie pognębiać mężczyzn w następnych realizacjach. Męskiego honoru, o ile to cokolwiek jeszcze w spektaklu i dzisiejszych czasach znaczy, bronił Grzegorz Gzyl, który także popisał się niebezpieczną ewolucją gimnastyczną, by pokazać, że i my, ta słabiejąca z sekundy na sekundę płeć, potrafimy.

Po serii słodko-gorzkich komedii chciałbym zobaczyć zwykłą, tryskającą humorem sytuacyjnym, postaci i  pomyłek komedię. Grać takie rzeczy to nie ujma dla teatru z ambicjami, kiedyś przecież np. w „Czego nie widać” świetnie bawił sam Zbigniew Zapasiewicz i nie obrażał się na to. Chciałbym  dzięki inteligentnej propozycji Teatru Wybrzeże szczerze wyśmiać się, aż do bólu brzucha i głupawki.

Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
7 października 2013
Portrety
Adam Orzechowski

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia