Fantazja o dzikim kraju, który gdzieś pędzi

"Stańczyk. Musical" - reż. Ewelina Marciniak - Teatr Rozrywki w Chorzowie

"Historia, którą państwu opowiemy traktuje postaci i wydarzenia sprzed pięciuset na tyle dokładnie, na ile tylko można traktować wydarzenia sprzed pięciuset lat" - tymi słowami zaczyna się musical Eweliny Marciniak i Jana Czaplińskiego.

Wypowiada je chór błaznów odzianych w stroje, które są dresiarską wariacją na temat XVI-wiecznej mody dworskiej. Przygrywać im będzie orkiestra ministrantów pod dyrekcją pana w sutannie. Jest to bowiem opowieść o Polsce i o micie jej "złotego wieku", na którym ufundowane są marzenia o Rzeczypospolitej od morza do morza. Ale jest to też spektakl o sztuce, bo ona, jak dowodzą twórcy "Stańczyka", okazać się może jedyną odtrutką na mitomanię.

Nie ma na scenie Teatru Rozrywki krakowskiej siedziby królów polskich. Główmy element scenografii stanowią wielkie bieżnie z siłowni, po których nieustannie poruszają się bohaterowie. W kolejnych scenach stają się one areną pojedynku między Boną Sforzą i Elżbietą Habsburżanką czy wreszcie królewskim stołem, przy którym Zygmunt August - zainteresowany głównie dekoracją wnętrz nieistniejącego, bo strawionego pożarem Wawelu - kapituluje przed szlachtą, rozmieniając resztki potęgi Rzeczypospolitej na drobne. Jesteśmy w punkcie krytycznym, na chwilę przed katastrofą, gdy jeszcze z ogromnego pola pszenicy zwanego "spichlerzem Europy" można było uczynić państwo nowoczesne i zacząć budować sprawiedliwszą Rzeczpospolitą. "Jaki będzie ten nowy Wawel?" - jak refren powraca pytanie Stańczyka.

Architektem zmian chciała być Bona Sforza (znakomita Alona Szostak), z historii wiemy, że poniosła klęskę. Zresztą wszyscy bohaterowie tego dramatu ponoszą klęskę. Początek końca dynastii zwiastuje przejmująca scena śmierci Elżbiety Habsburżanki (Mirosława Żak), która pogłębi jedynie i tak już wyraźną niechęć młodego Zygmunta Augusta (Hubert Waljewski) do korony. Zygmunt Stary (Artur Święs) - rozsmakowany w renesansowej poezji gnębiciel luteranów i Żydów - umrze wprawdzie w prima aprilis, ale przynajmniej doczeka się portretu na dwustuzłotowym banknocie.

W obliczu postępującego rozkładu świata Jagiellonów nawet cnotliwa guwernantka Szydłowiecka (świetna Małgorzata Witkowska) wybierze się do teatru, gdzie przecież "szatan sam mieszka i wszelkie plugastwo". Choć spektakl rozgrywa się w XVI wieku, teatralne znaki mówią nam jasno: jesteśmy w wiecznym tu i teraz. Najsubtelniej komunikuje to hipnotyzująca, transowa muzyka Wojciecha Urbańskiego.

Gdzieś na obrzeżach dworskiej historii egzystuje tytułowy bohater spektaklu. Patron sztuki, ironista, filozof. Stańczyk w zachwycającej interpretacji Grzegorza Dowgiałły jest buntownikiem i marzycielem. - Kiedy ostatnio patrzyłaś w niebo? - pyta zmęczoną polityką Bonę. - Mikołaj Kopernik, bardzo ciekawy człowiek, popatrzył w niebo bardzo uważnie i wyszło mu, że wcale nie jesteś w centrum, że to wszystko nieprawda. I że wszystko w tej sytuacji trzeba wymyślić na nowo. Ewelina Marciniak snuje ponurą, choć pięknie skomponowaną fantazję o wielkim, acz trochę dzikim kraju, do którego zbyt późno dotarł z Europy duch dziejów. A Rzeczpospolita tego ducha, tak jak podobnych Bonie przybyszów, pożarła, a później wypluła, przyswoiwszy jedynie ornamenty. I nadal jak oszalała biegnie gdzieś przed siebie, właściwie nikt nie wie dokąd. Ten ślepy pęd powstrzymać może na krótko jedynie pieśń błazna.

Michał Centkowski
Newsweek Polska
28 czerwca 2018

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia