Farsa spożywcza

"Jaś i Małgosia" - reż. Piotr Tomaszuk - Teatr Lalek Guliwer w Warszawie

"Zwodnica. Czarownica. Pieczeń z dzieci ją zachwyca".

Mnie natomiast nie zachwyca w teatrze dla dzieci piękna forma o słabej treści. Nie twierdzę, że spektakl musi być z morałem, że świat musi być podzielony na białe i czarne, ale myślę, że są zasady, za których łamanie powinno się twórców łamać kołem. To, co dozwolone, zabawne, może nawet pożądane w sztuce dla dorosłych, w sztuce dla dzieci nie powinno mieć miejsca. Może jestem staroświecka. Trudno. Ale nie chcę godzić się na zwodniczą atrakcyjność i dowcip niektórych elementów przerażająco pustej inscenizacji przeznaczonej dla dzieci

Może na wstępie powiem kilka słów o formie. Była zachwycająca. Bardzo ciekawa zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. Bohaterowie animowani byli przez pary aktorów – ten stojący z tyłu użyczał postaci swoich rąk, a ten z przodu twarzy. Ręce pierwszego aktora były nogami bohatera. Dzięki temu postaci były niewielkiego wzrostu, odrealnione, a przy tym zabawne i atrakcyjne. Poza tym prawie wszyscy poruszający się po scenie aktorzy ubrani byli w zielone spodnie i niebieskie bluzy, dzięki czemu wtapiali się w niebiesko zielone tło. Bardzo pomysłowe operowanie światłem pozwalało na zmianę miejsca akcji w pierwszej części bez zmiany scenografii. Tekst Brzechwy, bardzo dowcipny i odrobinę groteskowy nadawał inscenizacji ciekawy rytm. Piosenki wpisane w jego udramatyzowane bajki, znane mi jeszcze z dzieciństwa, jeszcze raz pozytywnie mnie zaskoczyły.

Treść grana przez aktorów trochę przeciw tekstowi wahała się na granicy dynamicznej farsy i bardzo zabawnej dla rodziców groteski. To ciekawy sposób interpretacji tekstu, ale chyba raczej dla dorosłych widzów. Byłam świadkiem rozmowy dwóch kobiet, które po przedstawieniu stwierdziły, że one owszem ubawiły się na spektaklu, ale ich dzieciaki są raczej znudzone. Wykorzystywane w biegu akcji gagi (np. rozerwanie krowy) przypominały w konwencji kabaret. Gra aktorów również była dość kabaretowa. Można było odczuć spory dystans grających do postaci. Kreacja roli była żartem. Było to bardzo ciekawe rozwiązanie – dzięki niemu poznaliśmy zupełnie innych Jasia i Małgosię. To nieznośne dzieciaki, które obiecując mamie pomoc krzyżują palce, a po drodze zjadają obiad ojcu. Moim zdaniem to dobry pomysł, szkoda tylko, że w drugiej części fabuła nieco się rozpadła. Młodsze dzieci nie były w stanie zrozumieć zakończenia, puenty spektaklu w fabryce czekolady włączenie w tekst Brzechwy wersji braci Grimm było nietrafionym pomysłem. Było to chyba pozbawione celu i wprowadzało jeszcze większy chaos w farsową inscenizację. Najważniejszym tematem inscenizacji wydaje się jedzenie, chrupanie, spożywanie. Słodyczy, pierogów, kiełbasy. Zatem farsa. Farsa spożywcza.

A teraz pora na główny zarzut. Spektakl nie niesie ze sobą żadnej treści, ani jednej myśli, która mogłaby się rozwinąć, pomóc widzowi dojrzewać, działać jakkolwiek pedagogicznie. Nie mówię dydaktycznie, ale zmuszać do jakiejkolwiek refleksji. Zabawny ma być Jaś w chwilach strachu puszczający bąki. Fajnie, dzieciaki to śmieszy, ale dlaczego twórcy nie chcą nic od nich wymagać, schodząc na poziom żartów fekalno-analnych na scenie? Dlaczego nie cenią młodego widza? On też wymaga szacunku, żeby nauczyć się szanować sztukę i twórcę.

Inscenizacja należy chyba do modnego ostatnio nurtu teatru familijnego. Ale nie niesie ze sobą tematu do rozmowy rodziców z dziećmi. Nie próbuje połączyć, zintegrować dorosłych widzów z najmłodszymi, ponieważ każdemu daje inny „kawałek” dość banalnej rozrywki. Dzieci mają dostać baję, a dorośli kilka dowcipów.

Scena, która ostatecznie wyprowadziła mnie z równowagi odbywa się w lesie, kiedy Jaś i Małgosia przynoszą gar z pierogami pracującemu tacie. Ojciec jest kompletnie pijany. Swoje „gagi” odgrywa, śpiewając, zataczając się, próbując tańczyć i machając bezładnie siekierą. Sytuacja jest ogromnie zabawna. Fakt, przecież nie ma nic zabawniejszego od pijanego ojca. Należy pokazać go dzieciom i razem z nimi wyśmiać operacje tatusia, który bezskutecznie próbuje wlać sobie do gardła jeszcze trochę cudownego płynu. Bo w końcu do tego dąży styl tej sceny.

Jaś i Małgosia to spektakl absolutnie piękny formalnie. Ale jest to niestety czysta forma w potocznym rozumieniu tego słowa. Ja osobiście zdecydowanie protestuję przeciwko pokazywaniu dzieciom zła z równoczesnym porozumiewawczym mrugnięciem, mówiącym: „to nic złego, to bardzo śmieszne”. Chyba, że w wychowywaniu dzieci także obowiązuje dziś absolutny relatywizm.

Judyta Berłowska
Teatrakcje
11 lutego 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...