Fatum i jego twarz

Felieton Łukasza Drewniaka

1 września 2016 roku, zapewne około godziny dziewiątej rano, nowo powołany dyrektor Teatru Polskiego Cezary Morawski wejdzie do gmachu przy Zapolskiej. Albo nie wejdzie. To znaczy tego dnia zapewne nie wejdzie, bo protestujący aktorzy i pracownicy sceny spróbują to jego wejście udaremnić (żywy mur, barykada, drzwi zabite deskami). Ale niestety kiedyś w końcu Cezary Morawski do swojego teatru wejdzie, bo bardzo chce wejść.
A jak ktoś bardzo chce gdzieś wejść, posiada poparcie władzy wszelkiego szczebla, czyli zaplecze prawne, realną siłę sprawczą (wynajęci ochroniarze lub policja) i co najważniejsze jest cierpliwy, to dalibóg nie ma takiej możliwości, żeby go nie wpuścić. Niemcy w 1939 roku, przypadkiem też 1 września – weszli.

Jezu, jak mi żal aktorów z Polskiego. Jednak przegrali, choć jeszcze się biją o swoje. Przegrali bo brutalnie zlekceważono ich głos. Potraktowano ich jak sezonowych pracowników najemnych na plantacji truskawek. Pracodawca może wszystko. Barykadowanie się w teatrze nic nie da. Lud pracujący miast i wsi nie zrozumie, nie poprze takiego strajku okupacyjnego. Nie będzie żadnego solidarnego bojkotu środowiska planów dyrektora Morawskiego czy inicjatyw kulturalnych Urzędu Marszałkowskiego. Naprawdę wierzycie w powodzenie akcji „Nie angażujemy się do Polskiego w miejsce zwolnionych aktorów, nie reżyserujemy u Uzurpatora"? Najpóźniej w styczniu ktoś z „naszych" zrobi spektakl w Polskim. Po zwolnieniu aktorów, którzy dali twarz strajkowi, przyjdą nowi. Akurat czytam sobie o planach sezonowych Studia, Teatru i Galerii. Niedawno desperacko walczyli o zespół, o własną podmiotowość aktorzy warszawscy, sieroty po Glińskiej. Ktoś ich popierał, ktoś współczuł, ktoś solidaryzował. Dyrektor Roman Osadnik zwolnił pięciu prowodyrów, przyszła Natalia Korczakowska na szefową artystyczną. I proszę: Radek Rychcik i Krzysztof Garbaczewski pracują w Studiu, któryś przyjmuje kuratorstwo and projektem. Nawet Marcin Pempuś, zatroskany losem wrocławskiego, do niedawna własnego zespołu, idzie na etat do Osadnika i nie widzi w tym żadnego konfliktu sumienia. Czy kogoś to oburza? Normalna kolej rzeczy. Zwalniają, będą przyjmować. Aktor ma grać, reżyser – reżyserować. Nawet jak mu się w środku wszystko wywraca. Niektórym się nie wywraca. O przegranych się zapomina. Nie ma solidarności. Nie udawajmy, że jest. O walce Anki Ilczuk i Andrzeja Kłaka zapomnimy tak samo, jak ledwie po trzech miesiącach mamy w nosi przegraną chłopaków ze Studia. Dadzą sobie radę. Młodzi i zdolni są.

*

Z happeningu pod tytułem Przyjazd Cezarego Morawskiego na Dworzec Główny we Wrocławiu najbardziej utkwił mi w pamięci ów bilet powrotny do Warszawy, który próbowali wręczyć dyrektorowi aktorzy z Polskiego. Morawski biletu z powodów godnościowych nie przyjął, patrzcie: aktorzy się wykosztowali, a on nie przyjął. Zdjęcia pokazują Cezarego Morawskiego obok Pendolino, wolno zatem zadać pytanie, czy aktorzy Polskiego kupili mu powrotny na podobny skład, czy może – by niechcianą dyrekcję obrazić do końca – na pociąg TLK, co siedem godzin do stolicy jedzie? Obstawiam, że jednak na Pendolino kupili. Ciekaw jestem, jaki był późniejszy los tego biletu? Kiedy rozeszli się dziennikarze, Morawski wsiadł do taksówki i pojechał na rozmowę z marszałkiem Przybylskim. Bilet został w gustownej kopercie w ręku któregoś z aktorów. Na miejscu Cezarego Morawskiego przyjąłbym bilet i demonstracyjnie zwrócił w kasie. Przy cenie biletu circa about 180 zł minus dziesięć procent potrącenia dla Intercity zwrot daje 162 zł. Prawie trzy grube książki można za to kupić! Kłopot ze zwrotem byłby tylko wtedy, gdyby kupiono go, płacąc kartą kredytową lub przez Internet. Mam nadzieję, że w ferworze walki ktoś z zespołu pamiętał o tym zwrocie. Ja bym pamiętał.

*

Wyzłośliwiano się w mediach na upubliczniony repertuar Morawskiego na kilka najbliższych sezonów Teatru Polskiego. Wyszło, że nikogo z artystów nie dogadał, wpisał do projektu ważne nazwiska bez konsultacji. Rzeczywiście – skandal. No, nie bądźmy obłudnikami. Połowa dyrektorów, którzy wygrali konkursy, tak robi. O ile pamiętam, zwycięski program dyrektora Tomasza Koniny także obiecywał opolskiej publiczności Lupę, Klatę i Jarzynę. Reżyserowała w końcu Kleczewska i też było dobrze. Drwicie koledzy z planów spektakli rocznicowych Cezarego Morawskiego – a przecież Tęczowa Trybuna 2012 też w pewnym sensie była motywowana datą przyszłą, ponurą przepowiednią krachu po Euro 2012. Klata z Majewskim wygrali konkurs w Starym też metodą jubileuszową – ideą sezonów Swinarskiego, Jarockiego, Wajdy, Kantora i Lupy. Po dwóch próbach Klata się z pomysłu słusznie wycofał, bo projekt pięknie wyglądający na papierze nie wytrzymał konfrontacji z życiem i zmieniał się (poza spektaklem Weroniki Szczawińskiej) w jałowe odrabianie zadanych lekcji. Tytuły i nazwiska w projektach składanych przez kandydatów to przynęta na urzędników średnio znających się na życiu teatru podczas sezonu i tak zwanej fluktuacji repertuaru. Kpimy z planu zamówienia sztuki o Janie Pawle II? Owszem, to może być danina na rzecz PIS-u i ministra Glińskiego, ale skoro Paweł Demirski planował operę o Lechu Kaczyńskim, Artur Pałyga napisał o Lepperze, Sikorska-Miszczuk firmuje Popiełuszkę i Kuronia, to chyba ktoś jednak mógłby się podjąć tego zadania i nie napisać na kolanach lub na kolanie. Jakkolwiek byśmy nie oceniali jego pontyfikatu i kultu polskiego papieża, Wojtyła to ważna postać ostatniego pięćdziesięciolecia. Może coś by z tego wyszło. Mateusz Pakuła mógłby coś dowcipnego na przykład wymyślić.

Ja na przykład mam od lat pomysł na sztukę o Wojtyle na spływie kajakowym z młodzieżą na Mazurach w latach sześćdziesiątych. Kajak się przyszłemu papieżowi przedziurawia, nie da się płynąć, gubi się z resztą uczestników, bierze więc kajak na plecy jak krzyż i chodzi po mazurskich wsiach od domu do domu z prośbą o pomoc. Tłumaczy, że jest księdzem, biskupem krakowskim, że mu ciężko, krzyż boli, ale kajaka nie porzuci, bo pożyczony. Błaga chłopów, żeby naprawili, podwieźli furmanką do miasta. A ludzie – jak to ludzie – noc, nie wiadomo, kto stuka, a czemu z kajakiem w szczerym polu przy lesie? Może złodziej? Może prowokacja? Psami szczują, zatrzaskują drzwi Wojtyle przed nosem. I Wojtyła zaczyna się czuć jak ten Chrystus z ludowych podań, co to chodzi ze świętym Piotrem od wsi do wsi i nigdzie gościny ni poczęstunku. Dobrzy katolicy nie otwierają. Takoż samo się dzieje z Wojtyłą, ze zmęczenia mdleje, trzy razy pod kajakiem upada, zaczyna zmyślać, kim jest, żeby tylko ludzie wpuścili, pomogli, przenocowali, jeść i pić dali. „Jestem księdzem z Krakowa! Biskupem nawet! Będę kardynałem! Papieżem!" Przyszłemu papieżowi pomaga – ale tylko trochę ponieść, bo akurat jedzie na potańcówkę w sąsiedniej wsi – jakiś wsiowy głupek, Cyrenejczyk z Augustowa. Dramat o papieżu napisany na konkurs w Teatrze Polskim powinien kończyć się dziejącym się współcześnie epilogiem – na przykład mszą przy nowo oddanym pomniku papieskim: ma to być krzyż w kształcie dwóch kajaków. Albo że teraz w ramach kultu świętego dzieci tych, którzy wtedy nie otworzyli mu drzwi, idą na pielgrzymkę do Częstochowy z kajakami na plecach. Taka sekta kajako-krzyżowców. Da się? Da się? Panie Cezary, niech pan zamawia. W ogóle nie jestem przeciw.

*

Morawski może mieć słuszny żal do środowiska za oblanie go kubłem pomyj. Wypominanie wyroku za ZASP, mizernego dorobku aktorskiego, reżyserskiego, kierowniczego. Jedziemy po bandzie, prawda. Ale nasza reakcja też ma jakieś podstawy. Bo zachodzi podejrzenie, że Cezary Morawski tego stanowiska nie wygrał w konkursie, on je sobie załatwił. Nie lubimy takiego załatwiania. Choć jest ono powszechne. A nie lubimy wtedy, gdy można zawołać: „Nie wedle rangi bierzesz!". Otóż to, załatwia sobie coś osoba, która w powszechnej opinii zasługuje na to, co sobie załatwia, przymykamy oko, choć myślimy, że można to było ładniej załatwić. Problem zaczyna się wtedy, kiedy to coś załatwia sobie pan z innego kręgu zasług, kto nie rokuje dobrze, bo nigdy nie zajmował się tym, czym teraz będzie się zajmował. No i Cezary Morawski popełnił kilka błędów: nie ogłosił publicznie programu, nie poddał go dyskusji, nie gadał z dziennikarzami, nie tłumaczył swoich racji i aspiracji. Nie uświadomił, że w Urzędzie Mieszkowski nie przejdzie za nic, że tylko on gwarantuje spokój ze strony ministerstwa i marszałka. Mógł grać tego dobrego milicjanta, a zamiast tego zachowywał dystyngowane milczenie. A to odebrano jako skrajną bezczelność i pychę. Morawski wchodzi kuchennymi schodami, a trzeba było „na bezczela".

*

Katastrofalna była ta niedzielna konferencja prasowa Krzysztofa Mieszkowskiego z Ryszardem Petru pod teatrem. Bo upolityczniła konflikt i dała marszałkowi argument do ręki, że to Nowoczesna sobie przyczółek z Teatru zrobiła. Odcięcie się zespołu od tego posunięcia Mieszkowskiego pokazało, że jedności strajkowej nie ma. Albo że są różne koncepcje walki. I przeciwstawne interesy. Wyszło, że Krzysiek gra o siebie, a zespół o zespół. Mimo tego błędu (wiara, że znów się uda, że wsparcie polityczne lidera partii przeniesie spór na inne boisko i ocali mu stanowisko) dyrektor Mieszkowski odchodzi jednak w aurze skrzywdzonego artysty-wizjonera. Może teraz obnosić rany, jakie mu zadano. Może za cztery lata to zaprocentuje. Fajny teatr prowadził. Będzie co wspominać na zgliszczach.

*

Teraz sobie to powtarzamy jeden drugiemu, co trzeba było i co można było zrobić. Gdyby Mieszkowski odpuścił, usunął się w cień i przed pierwszym konkursem do walki o Polski stanął ktoś naprawdę z nazwiskiem, może byłoby inaczej. Nawet gdyby UM przeprowadził tak samo swój plan, dziś byłby możliwy kompromis z Morawskim. Krystian Lupa nie nadawał się na arbitra, nawet ze wsparciem ZASP-u; jeśli naprawdę zależało mu na Polskim, a zależało, powinien pierwszy raz w życiu powiedzieć: „To ja to biorę!". Mieszkowski mógłby mu program układać nawet z fotela kierownika literackiego albo przez telefon, tak jak Maciej Nowak Gołdzie Tencer w Teatrze Żydowskim. Nie wygenerowano poważnego kandydata na następcę, bo Mieszkowskiemu na tym nie zależało, chciał zostać, nie dziwię mu się, bo kochał to robić. Ale fakt faktem – nikt nie miał planu B.

*

Dużo bezsensownych zdań i tez napisano z okazji rozstrzygnięcia tego konkursu w Teatrze Polskim. Najbardziej zezłościły mnie zdania bodaj Witolda Mrozka, że w związku z tym idea konkursów się skompromitowała, trzeba wrócić do nominacji, zakulisowych układów. Naprawdę wszystkie konkursy ostatnich lat były oszukańcze? Ejże! Policzmy: nie było zarzutów wobec ważnego konkursu w Teatrze Powszechnym w Warszawie, kiedy wygrał Łysak. Drugi opolski, z triumfem Norberta Rakowskiego, był ok, tak samo teraz trudno podważyć zwycięstwo w Lublinie byłej szefowej artystycznej z Sosnowca. Dwa konkursy w Krakowie, w Ludowym i w Teatrze Słowackiego, nie zostały oprotestowane, mimo hamletycznych wahań prezydent Poznania potwierdził nominację konkursową tandemu Kowalski-Nowak w Teatrze Polskim w Poznaniu. O ile wiem, konkursy w Kielcach (Michał Kotański) i Bydgoszczy (Paweł Wodziński) były uczciwe. Owszem – dziwnie przebiegły prace komisji w Jeleniej Górze i Białymstoku, marszałek Całbecki złamał prawo nie powołując na stanowisko Romualda Wiczy-Pokojskiego, zwycięzcy konkursu w Toruniu, ale powyższe przykłady plus ten nieszczęsny Wrocław nie są jednak normą.

*

Co dalej w Polskim? Przykro mi to mówić, ale nie ma sensu strajkować. Już widać, że decyzja nie zostanie cofnięta. Urząd Marszałkowski nie bardzo się przejął protestami środowiska. Nic nie możemy, nie mamy żadnej realnej siły. Zamiast blokować dyrekcję, trzeba skorzystać z oferty marszałka Przybylskiego – wywalczyć jakiegoś sensownego dyrektora artystycznego dla Teatru Polskiego, wynegocjować abolicję dla liderów ruchu oporu. Przynajmniej na ten sezon. Wiem, że to brzmi strasznie i skazuje kandydata na zgniłe kompromisiki, absmak i wojnę podjazdową. Ale jeśli Morawski powstrzyma się na jakiś czas przed wendettą, może warto spróbować. Bo jaka jest alternatywa – no jaka? Wrak po wielkim teatrze? Już wiadomo, że nie da się ocalić wszystkiego. Niech ratują się ludzie. Jedna scena, jeden profil przyszłego repertuaru. Morawski nie będzie dyrektorem do końca świata. Tak sobie myślę, że może poświęciłaby się Monika Strzępka?

*

I pomyśleć, że nie było by aż tak źle z Teatrem Polskim, nie byłoby strajku i spodziewanej ruiny wielkiej sceny, gdyby jakiś rok temu udałaby się marszałkowi intryga wprowadzenia Morawskiego na dyrekcję w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu. Morawski bardzo się starał, choć też oczywiste było, że do Wałbrzycha, tamtejszego repertuaru i zespołu nie pasuje. Wtedy udało się to zablokować. Szczęście Wałbrzycha stało się nieszczęściem Wrocławia. I jak tu nie wierzyć w fatum, które wisi nad polskim teatrem, szczególnie w województwie dolnośląskim? Nigdy nie podejrzewałem Cezarego Morawskiego o jakiekolwiek związki z kultura antyczną. A jednak. A jednak.

Łukasz Drewniak
teatralny.pl
1 września 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...