Fenomen Kozłowskiego

o Tadeuszu Kozłowskim pisze Marek Weiss

Uwielbiam go jako dyrygenta za jego talent, charyzmę, wiedzę i pracowitość, za wyczucie teatru i zachwyt dla jego magii - o Tadeuszu Kozłowskim pisze Marek Weiss.

W pewnym teatrze operowym pani dyrektor od spraw ekonomicznych zapytała, czy istotnie jest niezbędny w tej instytucji dyrygent. Uznała, że przecież orkiestra gra z nut, koncertmistrz może pokazać tempo i spektakl odbędzie się bez kolosalnych kosztów, jakie generuje osoba za pulpitem z wątłym patyczkiem w dłoni. To oczywiście skrajny przykład ignorancji, ale jej odmiany, nie aż tak drastyczne, kwitną wśród naszej publiczności, naszych władców i sędziów. Wiele razy spotkałem się z przekonaniem, że kult dyrygentów jest w operze zbyt rozdęty, że różnice między nimi nie są aż tak wielkie, a już z całą pewnością nie powinno ich być w honorariach. Pracowałem w moim długim życiu operowym prawie ze wszystkimi czynnymi w tym zawodzie Polakami i z wieloma gwiazdorami ze świata. Nie jestem muzykiem, więc moja ocena ich kunsztu jest emocjonalna. A jednak w ciągu tych wielu lat wyrobiłem sobie na ich temat kilka racjonalnych opinii.

Dyrygent to przede wszystkim muzyk wszechstronnie wykształcony. Fachowa wiedza niezbędna do poprowadzenia spektaklu operowego przerasta wielokrotnie minimum, jakie potrzebne jest, by ten sam spektakl wyreżyserować. Ta wiedza jest jak olbrzymi samolot, który bez talentu może być tylko ciężarem i nielotem. Jest wielu dyrygentów - strusi, którzy naładowani wiedzą kroczą dumnie unosząc głowę, ale nie polecą nigdy.

Zdarzają się też artyści wybitnie utalentowani, wyczuleni na wszelkie niuanse muzyczne, obdarzeni genialnym słuchem. Jednak nie dość wykształceni, pozbawieni warsztatu, nie są w stanie przekazać czytelnie orkiestrze i śpiewakom, co też mianowicie tak cudownie w tej muzyce słyszą. Nie wystarczy słyszeć muzykę, trzeba umieć tak poprowadzić spektakl, żeby widzowie ją słyszeli. Są również i tacy, którzy mają wiedzę i talent, ale brakuje im autorytetu. Stają za pulpitem i ich wrodzona nieśmiałość emanuje z nich jak feromony, które odstraszają i sprawiają przykrość. Muzycy realizują wtedy własne wersje odczytywania muzycznych emocji i starają się nie patrzeć na dyrygenta, bo im przeszkadza. Bywają też ludzie obdarzeni charyzmą, talentem i wiedzą, ale są niezbyt pracowici i skłonność do wygodnego, beztroskiego życia czyni te wszystkie ich zalety bukietem kwiatów, które więdną szybciej, niż ich posiadacze, więc w krótkim czasie przestają kogokolwiek cieszyć i obchodzić.

Znam też dwóch wielkich dyrygentów, którzy mają wszystkie wymienione tu zalety, ale nie lubią teatru. Prowadzą spektakl wpatrzeni w partyturę, kontrolują każdego muzyka w orkiestrze, ale zbyt rzadko patrzą na scenę. Jeśli to czasem zrobią, sprawia im to przykrość i przeszkadza w budowaniu muzyki, a już z pewnością nie odbierają ze sceny żadnej inspiracji, która by miała wpływ na ich interpretację muzycznego dzieła.

I oto po tej wielostronnej selekcji pozostaje na polskiej scenie operowej fenomenalny Tadeusz Kozłowski, który skupia w jednej osobie wszystkie zalety. Czy to znaczy, że jest bez wad? Nikt bez nich nie jest. Jedną z jego wad, która z pewnością przeszkadza mu zasiąść na tronie króla, jest jego poczucie humoru na własny temat i skromność. Pozbawiony rutynowej w tym zawodzie pychy generalissimusa traktowany jest często tak, jak traktuje sam siebie. A to dzięki niemu moje i kolegów spektakle wzlatują w niebo. Uwielbiam go jako dyrygenta za jego talent, charyzmę, wiedzę i pracowitość, za wyczucie teatru i zachwyt dla jego magii. A za tę wadę, o której wspomniałem na końcu kocham go jak brata.ra z pewno.

Marek Weiss
www.operabaltycka.pl
10 maja 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia