Festiwal już za nami
Lubimy, gdy Gombrowicza serwuje się nam na wesoło - z gagami, z przerysowaniem, z hukiem. Takie spektakle publiczność zakończonego właśnie festiwalu nagradzała największymi oklaskami.Przez pięć dni VII Międzynarodowego Festiwalu Gombrowiczowskiego można było w Radomiu obejrzeć dziesięć przedstawień - dobrych i bardzo dobrych. Najbardziej utkwiła mi w pamięci 'Ferdydurke' [na zdjęciu] ukraińskiego teatru z Czerkasów. Spektakl to mistrzostwo, jeśli chodzi o oprawę muzyczni), scenografię, a cały. ponad 20-osobowy zespól grał równo. Reżyser Serhij Proskurnia, czytając Gombrowicza, zwrócił uwagę na zagrożenia, jakie niesie wszelka tresura, narzucanie gotowych wzorców, nie tylko dla rozwoju człowieka, ale też dlaeah eh społeczeństw. Tak według Ukraińca rodzi się totalitaryzm. Stąd na scenie portrety: Stalina, Hitlera, Mussoliniego. Co z tego, że w 'Ferdydurke' nie znajdujemy takich dokładnych odniesień, że polityki tam nie ma. Tekst żyje tylko wtedy, gdy ktoś, czytając go, nieważne, ile lat po jego powstaniu i jak daleko od miejsca powstania, odnajduje w nim coś aktualnego dla siebie. Tylko wtedy sens ma robienie nie tylko kolejnych 'Ferdydurek', ale i 'Makbetów'. Co więcej, jak zapewniał Proskurnia, po przedstawieniu w Czerkasach z księgarń i hurtowni zniknęły 'Ferdydurke' i 'Dziennik', a więc pojawiła się u widzów ochota, by dowiedzieć się więcej i podjąć indywidualny trud zgłębiania Gombrowicza. Spektakl Proskurni ujawnił też jego głęboką fascynację Kantorem. Na scenie wisiało jego zdjęcie, także muzyka była z jego spektakli. Znów w niczym to nie przeszkadzało, bo przecież twórców tych wiele łączy. Może to jakiś trop, by bohaterem VIII festiwalu byl oprócz Gombrowicza także Kantor? Radom pośrodku stawki Lubelski teatr Provisorium zgodnie z oczekiwaniami pokazał 'Trans-Atlantyk' - bardzo dynamiczny i humorystyczny. Mistrzostwem była też scenografia - na jednym wózku udało się zmieścić wszystko - Argentynę, Polskę, emigrantów, polowanie, zabawy Gonzala. Te same plusy -.dodatkowo dobre role - miała 'Tajemnica' poznańskiego Teatru Porywacze Ciał. Te właśnie produkcje publiczność oklaskiwała najgoręcej. Brawa zrywały się też, gdy w innych inscenizacjach pojawiały się co bardziej śmieszne sceny. Wniosek z tego taki, że lubimy, gdy Gombrowicza serwuje się nam na wesoło - z gagami, z przerysowaniem, z linkiem, z przytupem. Pewnie, że ironia jest wszechobecna w jego utworach i trudno uciec od takiego 'hecnego' pokazywania sztuk, ale czy większość widzów aby na pewno zdobywa się po czymś takim na chwilę refleksji? Toruński 'Ślub' czy 'Trans-Atlantyk' z Gniezna, które stawiały nie tylko na śmiech, zostały przyjęte dużo chłodniej. Gdy chichotów brakuje, nawet bardzo dobra gra - jak Vladasa Bagdonasa z Litwy jako ojca w 'Ślubie' - nie zostaje należycie oklaskana. Radomski 'Gombrowicz niezniszczalny' będący wyborem z 'Dziennika' uplasował się gdzieś pośrodku stawki i ze względu na realizację, i na dawkę śmiechu. Ciekawy jest wybór tekstu (adaptacja i reżyseria Krzysztof Galos), gra też nie jest zła, momentami jakby tylko trochę siadała akcja - a to ktoś za późno wyszedł na scenę, a to za późno zaczął swoją kwestię. I coś jeszcze - chociaż cenię Krzysztofa Krupińskiego, to jednak musiałby być geniuszem, żeby widzom naprawdę kojarzył się z Gombrowiczem. Na pewno jest to jednak spektakl, którybiorąc pod uwagę inne produkcje Powszechnego, można polecać z czystym sumieniem. Głośniej trzeba o związkach Hasło VII festiwalu 'Od Ślubu do Wesela' było dobre, tak jak pomysł porównania Gombrowicza i Wyspiańskiego. Bo mimo oddalenia w historii pisarzy tych sporo łączy - przede wszystkim sposób spojrzenia na Polskę. Oczywiście krakowskie 'Wesele' (Teatr STU) i 'Wyzwolenie' (Stary Teatr) dostały brawa. Jednak na miniwykłady literaturoznawców przyszła garstka. Może trzeba było wymyślić jeszcze jakiś sposób na uświadomienie widzom związku Gombrowicza z Wyspiańskim, przedarcie się z tym do ogólnej świadomości. Festiwal był przed laty pomyślany jako impreza interdyscyplinarna, oczywiście z dominacją teatru. W tym roku działań dodatkowych było mało, a dwie prezentacje w Powszechnym to nie wystawy, ale wystawki. Festiwal nasuwa też inne refleksje. Duży zespół teatralny niej es twprawdzie konieczny, by powstało dobre przedstawienie, ale z analizy radomskich spektakli wynika, że bardzo w tym pomaga. Jest z czego wybierać, przydzielając role, można robić sceny zbiorowe, a w nich mamy nie tylko młodzieniaszków, ale też grubych, starszych, jak to w życiu. Poza tym stały zespół zna się i umie doskonale pokazać razem na scenie. Nie mówię, że trzeba nam w Powszechnym od razu 60 osób jak w Czerkasach, ale 30 proc. tego by się przydało. Tego też chce widz, bo bilety na spektakle festiwalowe rozeszły się szybko, poza jednym wyjątkiem - monodramów. I nie pomogło, że był to dobry teatr jednego aktora.