Filozof na stacji metra

"Candide" - reż: Michał Znaniecki - Teatr Wielki w Poznaniu

Na stacji metra kręcą się różni ludzie. Większość z nich gna do przodu i nie zwraca uwagi na zajmujących się sobą artystów, bezdomnych, narkomanów... Ale zdarza się spotkać na stacji metra kogoś, kto przykuwa uwagę wszystkich swoim wyglądem albo tym, co mówi.

Michał Znaniecki operetkę Leonarda Bernsteina "Candide" rozgrywa na stacji paryskiego metra "Voltaire". Na peronie wokół dość dziwnie wyglądającego mężczyzny gromadzi się grupka młodych ludzi, którzy słuchają jego opowieści. A on, jak na filozofa przystało, opowiada zajmująco historię Kandyda. Bo tym bezdomnym jest Wolter, autor opowiastki filozoficznej pod tytułem "Kandyd", a prywatnie profesor Roman Kubicki, filozof z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Przeniesienie akcji operetki na peron metra, gdzie szara codzienność styka się z blichtrem kolorowych reklam, pozwala i tłumaczy nagłe zwroty akcji, możliwość przenoszenia akcji do Lizbony, Kadyksu, Południowej Ameryki, Afryki i do nieistniejących krain, takich jak choćby mityczne Eldorado... Tytułowy Kandyd jest jednym z grupki słuchaczy - "wyznawców" filozofa z metra. Dzięki niemu uświadamia sobie własną przeszłość i przeżywa ją na oczach publiczności.

Wydawać by się mogło, że "Kandyd" Woltera ma tylko wartość historyczną. Tymczasem okazuje się, że nie. Bohaterowie są szczęśliwi a widzowie mają ciągle takie same marzenia, jak oni na scenie.

Operetka Bernsteina nie jest dziełem przemyślanym dramaturgicznie. Kompozytor chciał się zabawić grą z konwencją gatunku. W konsekwencji pozostawił utwór niespójny: momentami porywający a chwilami nudny, dowcipny a czasami przyciężkawy. Znaniecki wspólnie z Elio Boncompagni (kierownictwo muzyczne) zredagowali "Candide" na nowo. Niestety, mogli je pociąć jeszcze mocniej, aby nadać mu tempo, jakie charakteryzuje tempo życia na stacji metra. Na pewno rytm spektaklu stracił na braku kontaktu między Wolterem, który opowiadał po polsku, a dyrygentem z Włoch, który reagował na ostatnie słowo narratora, aby dać sygnał orkiestrze.

Niezdecydowanie Bernsteina, nieostrość gatunkowa, nastręcza również wiele kłopotów odtwórcom poszczególnych postaci. Raz powinni śpiewać operetkowo, innym razem operowo a najczęściej musicalowo. Nie wszyscy sprostali tym zadaniom. Na największe uznanie zasłużyła Sylwia Złotkowska, która zauroczyła mnie stroną aktorską i wokalną, tworząc wyrazistą postać w każdej sytuacji. Wielkie barwa należą się także Ewie Majcherczyk, która będąc cały czas Kundegundą, musiała zakładać różne maski, tworząc galerię postaci. A poza tym pięknie śpiewała. Panie przyćmiły nieco tytułowego Kandyda. Wojciech Sokolnicki jako ten współczesny Kandyd w jeansach trochę rozmył się, ale wokalnie zaimponował zwłaszcza w drugiej części wieczoru.

Stefan Drajewski
Polska Głos Wielkopolski
29 września 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...