Fish out of water

"Burza" - chor. Antonio Quiles - Glad Teater i HamletScenen København

Wpatrzeni w siebie kochankowie, Miranda i Ferdynand. Przygotowany do skoku Kaliban. Umęczony Ariel. Przepraszający Antonio. Duńska „Burza" oferuje migawki ze sztuki Szekspira. Układy taneczne i przestrzenne są jednak na tyle uniwersalne, że z dużym powodzeniem mogłyby zostać zaadaptowane na potrzeby dowolnego dramatu stratfordczyka. A właściwie – dowolnego dramatu.

Sami twórcy przyznają, że mieli pewne obawy przed czwartkowym występem. Aktorzy dramatyczni znaleźli się w środowisku nowym, stricte tanecznym. Choreograf, Antonio Quiles, podobno nie krył się ze swoją niechęcią względem pierwowzoru. Jak ujął to jeden z wykonawców, pytania o fabułę skwitował słowami (cyt.): „I don't really wanna use it".

Spektakl realizowany jest przez trzech mężczyzn, bez użycia słów. Głównym środkiem ekspresji staje się samo ciało, wspomagane niekiedy rytmicznym oddechem. Nie ulega wątpliwości, że choreografia jest fizycznie wyczerpująca. Pot występuje nie tylko na czoła aktorów, ale wdziera się na ich golfy. Tętno, naturalnie, wzrasta, wymiana powietrza przyspiesza. Celem zapętlonych sekwencji ruchów zdaje się być oddanie, zużycie całej energii wykonawców. Muszą się „wyszumieć". Niestety, „Burza" na szumieniu poprzestaje.

Aktorzy eksplorują przestrzeń teatralną, która dla ich postaci może być wyspą – głęboka scena na planie kwadratu, oświetlona niebieskim i białym światłem. Granicą poznania, jest granica cienia. Jak w kalejdoskopie, układy zmieniają się. Sprint przechodzi w spacer, elektryczne drgania w bezruch. Tytułowe zjawisko pogodowe powstaje na naszych oczach i... urywa się.

Początkowe tableau zakłócone zostaje przez pojawienie się muzyki. Wśród dźwięków odległych grzmotów i skrzypień aktorzy żywo reagują na podkład: falują jak źdźbła trawy na wietrze, czają w ciemności, czasem ciekawie rozglądają. Szum wzmaga się. Męskie trio zamiera w schematycznych konfiguracjach. Przykład – dwie postaci patrzą się na siebie czule, podczas gdy trzecia krytycznie spogląda z boku. Miranda i Ferdynand pod bacznym okiem Prospera? Claudio i Hero podglądani przez Don Johna? A może to Hamlet i Ofelia szpiegowani przez Poloniusza?

Przejścia między migawkami stają się coraz szybsze. Lo-fi bas uderza z głośników. Spektakl zmienia tempo od andante po allegro, a dynamika przechodzi nawet do crescendo. Wyczekiwany moment oberwania chmury następuje na koniec (dziwna to burza), ale finał jest rozczarowujący. Brak mu odpowiedniego ładunku emocjonalnego, uderzenia forte fortissimo na miarę Szekspira!

Gdy Paweł Miśkiewicz realizował „BURZĘ Williama Szekspira" w Teatrze Narodowym w Warszawie, załamanie pogody było zupełnie namacalne. W „teatrze 4D" wiał wiatr i padał deszcz. U Quilesa tego brakuje – zwłaszcza, że samo zjawisko burzy stanowi u niego oś spektaklu. Jego aktorzy wprawnie zmieniają head-bangingowy trans na nerwowe pląsy, prawda. Światła jednak pozostają bez większych zmian, podkład muzyczny staje się monotonny i rozkręcony ledwo do połowy maksymalnej głośności. I tak potencjał Opery Bałtyckiej nie zostaje w pełni wykorzystany.

Ale sięgnijmy po jeszcze jeden przykład, znacznie wszystkim bliższy – włoska „Burza"w reż. Alessandro Serry, którą widzowie mieli przyjemność oglądać w pierwszych dwóch dniach Festiwalu. Choć tak inna w swoich założeniach – odgrywana w języku włoskim, stosunkowo „blisko tekstu", operująca symbolem i światłocieniem, utrzymując przez większość czasu mleczno-złoty gradient – nie rezygnuje z elementów tanecznych i muzycznych.

Podwodny taniec Ariela pod względem ekspresji nie ustępuje duńskiej choreografii. Samotna kobieta w świetle punktówek, uwięziona pod lustrzaną taflą morza. Scena przemiany Kalibana to prawdziwe tour de force w wykonaniu Jareda McNeilla, a „Ban, Ban, Caliban" rozbrzmiewa w głowie jeszcze długo po zakończeniu spektaklu. Przy całej złożoności przedstawienia i osadzeniu w tekście „Burzy", Serra nie zapomina też o aspekcie meteorologicznym – tuż przez podniesieniem kurtyny zawieszona w powietrzu rosa zapowiada biały szkwał.
Dla trzech rozbitków z duńskiego przedstawienia burza szaleje wewnątrz. Próbują oni odnaleźć się w nieznanej przestrzeni, targają nimi sprzeczne emocje, a to wycieńcza ich fizycznie. W jednej ze scen, wiją się na deskach, niczym ryby wyrzucone na brzeg. Usiłują wstać, ale zaraz zataczają się i przewracają. Kolejne próby kosztują ich dużo wysiłku, walczą o każdy oddech. Jeden dopatrzy się tam wyobrażenia ocalałej załogi statku Antonia. Do mnie, natomiast, dociera jedynie obraz aktorów walczących z własnym ciałem – ale czy do tego niezbędny jest Szekspir?

Burza przeszła bokiem.

Jan Ziętara
Dziennik Teatralny Warszawa
1 sierpnia 2022
Portrety
Antonio Quiles

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia