Forma na "tak", gorzej z treścią

"Labirynty. Bóg. Honor. Emigracja" - reż. Zmicer Chartkou - Teatr im. Ludwika Solskiego w Tarnowie

Nowe przedstawienie na Scenie Underground Teatru im. L. Solskiego w Tarnowie, zatytułowane szumnie "Labirynty. Bóg. Honor. Emigracja" białoruskiego duetu autorsko - reżyserskiego pozostawia pewną dozę niedosytu. Choć od strony plastycznej dobrze wpisuje się w magiczną piwniczną przestrzeń Tarnowskiego Teatru, to rozczarowuje powierzchownym tekstem, w którym próżno szukać eksploracji zasygnalizowanych tematów, a zatem także inspiracji dla głębszych rozważań.

Autor sztuki, Mikita Valadzko urodził się w Mińsku na Białorusi, w Polsce studiuje reżyseria w krakowskiej PWST. Jako dramatopisarz i aktor związany jest z Białoruskim Swobodnym Teatrem, jako reżyser zadebiutował spektaklem "Wszystkie misie lubią miód" w Teatrze Nowym w Krakowie. "Labirynty" napisane dla tarnowskiej sceny to jego pierwszy tekst stworzony w języku polskim.

Także z Białorusi pochodzi reżyser Zmicier Chartkou. Z powodów politycznych skreślony z listy studentów Białoruskiej Państwowej Akademii Sztuk w Mińsku, studiował reżyserię w PWST w Krakowie. Ostatnia, przed tarnowską, inscenizacja jego autorstwa to "Idiota" wg F. Dostojewskiego w Teatrze Odwróconym w Krakowie.

Wydawałoby się, iż obaj twórcy "Labiryntów" w Tarnowskim Teatrze, żyjąc poza własną ojczyzną, doświadczają statusu emigrantów na własnej skórze i czegoś ciekawego na ten temat dowiemy się od nich w spektaklu. Rzeczywiście jednym z dwóch głównych wątków tekstu są losy pary syryjskich uchodźców - ojca i syna, którzy w swej tułaczce docierają do Polski. W kilku scenach dowiadujemy się o nich co nieco, i owo co nieco musi nam wystarczyć, bowiem emocje czy przeżycia bohaterów - to, co najbardziej nas interesuje, pozostają na planie dalszym, ledwie zaznaczone. Dlatego nad tragicznym finałem widz prześlizguje się obojętnie. Drugi ze wspomnianych wątków dotyczy miłości polskiej dziennikarki Kici i rosyjskiego hakera Fajtera, toczy się zresztą znacznie ciekawiej. To w nim kryją się dwie najładniejsze sceny przedstawienia - miłosna między bohaterami, ciekawie zaaranżowana choreograficznie, z prostym językowo, a zarazem urokliwym dialogiem, oraz rozmowa Fajtera z Wilkiem, czyli spotkanie mądrości natury z zagubieniem współczesnego człowieka zatopionego w informatycznej rzeczywistości. I za te sceny brawo. To jednak zbyt mało, by sztukę uznać za udaną.

Wydaje się, że autor zbyt wiele chciał zawrzeć w osiemdziesięciominutowym tekście, zasygnalizował sporo tematów wartych niewątpliwie refleksji, ale nad żadnym nie pochylił się dłużej. W efekcie dostaliśmy spektakl złożony z luźnych niechronologicznie ustawionych epizodów, które w sumie nie robią na widzach wrażenia, bo niczego nie drążą. Przy czym brak chronologii nie stanowi przeszkody w odbiorze fabuły - do takiej narracji współczesny teatr dawno nas już przyzwyczaił. Problemem jest emocjonalna podbudowa tekstu, a raczej jej nieobecność. Szkoda, że twórcy zrezygnowali z pierwotnego zamysłu przedstawienia interaktywnego, zaangażowania publiczności w sceniczne dzianie się - tak z pewnością byłoby i oryginalniej, i ciekawiej. Komiksowa kompozycja, którą zapowiadał przed premierą reżyser, nie bardzo się w każdym razie sprawdziła w obliczu rangi tematów.

Na uwagę natomiast zasługuje plastyczna oprawa widowiska autorstwa Dashy Zaichanki. Scenografia z centralnie umieszczonym i podświetlanym kołem, które za pomocą ruchomych elementów może tworzyć plany dalsze i bliższe, znakomicie wpisuje się w przestrzeń Sceny Underground. Kostiumy z inwencją skoncentrowaną na poziomie aktorskich głów i twarzy, w tym symbole świetnie charakteryzujące postaci, odsyłają nas trafnie do przekazu obrazkowego, dominującego we współczesnej pop-kulturze, a przy tym ileż w nich uroku przykuwającego uwagę. I w końcu wizualizacje (Tania Skryhanava) fantastycznie współtworzące ikonograficzne i informatyczne otoczenie dla prezentowanych wydarzeń.

Ozdobą spektaklu jest gra aktorska. Tu ukłon też w stronę reżysera, który odtwórców ról trafnie poprowadził - mimo tekstowych niedociągnięć dzięki aktorom bohaterowie przedstawienia są wyraziści, z charakterem, choć, poza główną parą, wcielając się w kilka postaci, muszą szybko przemieszczać się między, nazwijmy to, "skórami". Do kunsztu zawodowego aktorów Tarnowskiego Teatru zdążyliśmy się zresztą już przyzwyczaić, tarnowski zespół na scenie reprezentowali: Matylda Baczyńska, Ewa Sąsiadek, Tomasz Piasecki i Karol Śmiałek. Ale obok nich znakomicie spisał się grający gościnnie Radosław Sołtys, którego Fajter z charakterystycznym zapatrzeniem w smartfon, balansujący na granicy realnego i komputerowego świata jest hakerem z krwi i kości.

"Labirynty. Bóg. Honor. Emigracja" to szumny, ale nietrafiony dla sztuki tytuł. O Bogu i honorze w niej niewiele, o emigracji stanowczo za mało, a zaproszenie do intelektualnych labiryntów jakby nieśmiałe. Natomiast wartość przedstawiania tkwi w przypomnieniu nam, a może nawet uświadomieniu, że żyjemy w świecie cyfr i kodów, w którym zaawansowane technologie ułatwiają wprawdzie codzienne funkcjonowanie, ale równocześnie spychają w informatyczną rzeczywistość, oderwaną od naturalnych realiów. Jakie to ma konsekwencje? Ano o tym warto pomyśleć po obejrzeniu spektaklu.

Niemniej powiedzmy na koniec jasno: tarnowska Scena Underground widziała już znacznie lepsze produkcje.

Beata Stelmach-Kutrzuba
Temi
18 marca 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia