"Frankenstein" o samotności i wykluczeniu

"Frankenstein" - reż. Bogusław Linda - Teatr Syrena w Warszawie

Pięć lat po premierze, która odbyła się w londyńskim National Theatre 5 lutego 2011 roku, polski widz może w końcu zobaczyć "Frankensteina", osnutego na powieści Mary Shelley. W Teatrze Syrena widowisko wyreżyserował Bogusław Linda. Pokaz prasowy, nazwany przez Teatr Syrena galą, a przez reżysera - trzecią próbą generalną, pokazał, że jest to przedstawienie przygotowane niezwykle starannie i ze znakomitą obsadą, która podjęła się arcytrudnego zadania aktorskiego.

Teatr Syrena ostatnio chętnie sięga po adaptacje znanych dzieł literatury. Obecnie możemy tam zobaczyć "Czarodziejską Górę" Thomasa Manna czy "Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren. Wystawienie klasycznej powieści gotyckiej, nawet mocno dostosowanej językowo i fabularnie do naszych czasów, to ukłon w stronę widza młodzieżowego. Mary Shelley zaczęła pisać historię Frankensteina, kiedy miała zaledwie 18 lat. Powieść została opublikowana anonimowo w 1818 roku, a jej oszałamiająca kariera trwa po dzisiejszy dzień. Szczególnie upodobało ją sobie kino. Także sztuka Nicka Deara to szereg krótkich scen mających charakter kadrowania rzeczywistości. Nic dziwnego, że w Anglii reżyserię powierzono Danny'emu Boyle'owi - zdobywcy Oskara, twórcy obrazoburczego "Trainspotting". Linda też jest uważany za artystę radzącego sobie z materią mocną w wyrazie, która nie musi się spodobać szczególnie wrażliwym odbiorcom.

Widzimy XIX-wieczny stosunek do kobiet, który jest tak szokujący, że kojarzy się z ostatnim filmem Tarantino. Tutaj także mamy do czynienia z poniżaniem, biciem, pluciem, katowaniem aktorki zawieszonej na łańcuchach, dźwiganiem kamieni przez dziewczynę, naturalistycznym gwałtem w wykonaniu potwora i co chyba najbardziej uderzające w polskiej rzeczywistości - epatowaniem uciętą głową kobiety. Mało? Tak, jeśli chodzi o ówczesne niewiasty, ale przecież przedstawienie jest o inności i wykluczeniu.

Eryk Lubos zagrał potwora stworzonego przez Frankensteina. Rola ta wymaga od aktora niezwykłego poświęcenia i ekshibicjonizmu. Przeobrażenie tkanki ludzkiej w rozumną postać trwa praktyczne całą pierwszą część przedstawienia i zmusza aktora do wielkiego wysiłku, w którego efekcie widz otrzyma możliwość rozróżniania dobra i zła. To właściwie monodram, w którym istota opisuje swoje dojście do życia, edukacji, rosnące w niej poczucie niesprawiedliwości i pragnienie zemsty. Partnerują mu w tym znakomicie Jerzy Radziwiłowicz jako niewidomy nauczyciel i Wojciech Zieliński - Victor Frankenstein.

Role pań wymagały wielkiego poświęcenia. Katarzyna Zielonka tak wiarygodnie wcieliła się w potwora żeńskiego, że widzowie obawiali się, czy nie zrobi sobie krzywdy w scenach rozgrywanych na katowskich łańcuchach. Katarzyna Zawadzka (Elizabeth) stworzyła delikatną postać kobiety intelektualistki, która chce się uczyć i kochać, a której na przeszkodzie stają szwajcarskie konwenanse. W epizodach znakomicie wypadli Piotr Siejka (Ewan) i Patryk Pietrzak (Rab), którzy do pełnej grozy opowieści wnieśli elementy humoru.

Inscenizacja "Frankensteina" w Teatrze Syrena jest próbą postrzegania teatru przez dzisiejszego widza w kategorii nowoczesnej rozrywki. Zgodnie z modą panującą już od kilku lat. Powieści i filmy o zakochanych wampirach, a w najlepszym wypadku o chorym na białaczkę i dziewczynie żyjącej z przytroczoną do ciała butlą z tlenem - to dzisiaj standard. Prostych historii o miłości nie czyta się już nawet w pociągu. Jednak od realizatorów tych nowoczesnych widowisk wymaga się perfekcji.

W Teatrze Syrena powstało przedstawienie, które zachwyca scenografią Jagny Janickiej i niezwykłą grą świateł, zaskakująco wyreżyserowaną przez Katarzynę Łuszczyk. W brutalnej opowieści scenicznej ukryta jest wrażliwość i czułość. Przepiękna ostatnia scena pożegnania bohaterów przypomina obraz Caspara Davida Friedricha "The polar sea". Samotność i wykluczenie, a także poszukiwanie miłości za wszelką cenę kończą się pobytem na polarnym bezludziu. Wielkim walorem artystycznym jest specjalnie napisana do przedstawienia muzyka Michała Lorenca. Jego kompozycje, owszem, ilustrują akcję, ale także idealnie wypełniają przerwy między kolejnymi scenami. Budują nastrój swoją melodyjnością lub rytmicznością.

Czy przedstawienie to odniesie sukces? U publiczności zapewne tak. "Frankenstein" to modna sztuka, zrealizowana bardzo sprawnie i adresowana do widzów o mocnych nerwach. Może także do tych, którzy chcieliby w teatrze zobaczyć przedstawienie nowoczesne, z mocnym językiem i bez udawanego cierpienia. Niekoniecznie za to w postdramatycznej estetyce czy o lewicowo-krytycznym wydźwięku. A stara miłość? Na nią zawsze jest czas.

Wojciech Giczkowski
Teatr dla Was
3 marca 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...